Opowiem wam, jak zabiłem. To życie z piętnem sprawcy
Stanisław zabił syna. Wciąż nie może sobie wybaczyć. Adam zabił przyjaciela. Mówi, że to nastoletni błąd. Zabawa, która skończyła się tragedią. Obok w celach siedzą inni kierowcy. Wszyscy zabili za kółkiem.
To był młody chłopak. Wiózł wtedy swoich rodziców. Padał deszcz. Wyprzedzał pod górkę. Nie mógł widzieć, co było za nią.
Jechała rozpędzona ciężarówka.
Nie dało się nic zrobić. Szarpnął kierownicą. Ciężarówka zmiotła połowę samochodu. Przód wjechał do rowu. Tył roztrzaskał się na kawałki.
Rodzice siedzieli z tyłu.
Zginęli oboje. Chłopakowi nic się nie stało. Mówił potem, że chce żyć jak najdłużej. Nie popełni samobójstwa, bo musi cierpieć do śmierci.
To jedna z historii sprawców.
Każdy może zabić
Wysokie mury otacza drut kolczasty. Na rogach stoją wieże strażnicze. Idziemy przez więzienne korytarze. Mijamy kolejne bramy, szare ściany i kraty w oknach. Rzędy masywnych drzwi z wizjerami.
- Ma pan prawo jazdy? - pyta strażnik.
- Mam - odpowiadam.
Wiedzą, że mało który sprawca chciał zabić. Niektórych zgubiła brawura, wysoka prędkość, wiara we własne możliwości. Innych alkohol. Myśleli, że droga jest pusta, więc jakoś dojadą. Nie wierzyli, że coś może się stać.
- Jeździ pan samochodem? - pyta dalej strażnik.
- Tak.
Słyszą, że sprawcy zwykle znają ofiarę. Zabijają swojego brata, matkę, przyjaciela. Kogoś, z kim jechali samochodem. Ich życie zmienia się w sekundę. Zaczyna dzielić się na to, co przed wypadkiem i to, co po nim.
- Czyli jest pan potencjalnym zabójcą - oznajmia strażnik.
Wchodzimy do jednej z cel. Siedzi w niej Stanisław.
Tak zabiłem syna
Wyjeżdżałem z lasu, skręcałem na utwardzoną drogę. Pamiętam samochód, która jechał z naprzeciwka. Było w nim pięć osób. Uciekałem na bok, nie chciałem ich zabić. Jednak stało się to, co najgorsze. Zabiłem własnego syna.
Uderzyliśmy w drzewo. Wpadliśmy do rowu. Wybiłem nogami drzwi ze swojej strony. Pobiegłem na drugą, żeby wyciągnąć syna. Pomagał mi ktoś ze wsi, wyrwaliśmy te drzwi. Nie wiem, skąd miałem tyle siły. Tak działa adrenalina.
Wtedy nie wiedziałem, czy syn żyje, czy nie.
Tamci, którzy jechali z naprzeciwka, uciekli. Nawet się nie zatrzymali. Ja wylądowałem na intensywnej terapii. Miałem połamane żebra, urwany obojczyk, pęknięte płuco, naderwane jelito grube. Trzy miesiące byłem nieprzytomny. Nie wiem, jak to przeżyłem.
Potem okazało się, że syn zginął na miejscu.
Tego nie da się zapomnieć
O jego śmierci powiedziała mi żona, gdy byłem w już domu. Dostałem od psychiatry silne leki. Tak mocne, że nie wiedziałem, co się dzieje. Miałem tyle obrażeń, a syn właściwie jedno. Pękła mu wątroba. To wystarczyło.
Tego nie da się zapomnieć. Straciłem jedynego syna, którego mieliśmy z żoną.
Jechaliśmy wtedy razem do wulkanizacji. Wcześniej kupiłem synowi motor. Chcieliśmy zmienić w nim opony na terenowe. Rozbiliśmy się na wiejskiej drodze, niedaleko naszej działki. Tam prawie nie ma ruchu.
Piliśmy razem alkohol, to prawda. Tylko to było dzień wcześniej. Rano czułem się tak, jak w tej chwili. Nie zdawałem sobie sprawy, że we krwi coś jeszcze jest. Dlatego wsiadłem do samochodu.
Ja zabiłem, nie ma innego słowa
Miałem myśli samobójcze. Przecież zabiłem człowieka, najbliższą osobę. Zabiłem, bo nie ma innego określenia na to. Nieważne, że to nie było celowe. Zginęła osoba, którą bardzo kochałem.
Strata dziecka, ten czas bez niego, to jest nie do opisania. Byliśmy bardzo zżyci. Syn był marynarzem. Zawsze odbierałem go z lotniska, gdy wracał z rejsów. Przywoziłem mu wnuka, razem jeździliśmy na działkę. Dom mieliśmy nad samym jeziorem.
Po wypadku musiałem sprzedać tę działkę. Nie mogłem już tam jeździć. Wspomnienia wracały natychmiast. Byłem tam może dwa razy, nie dało się wytrzymać. Po raz trzeci i ostatni pojechałem tam z ludźmi, którzy ją kupili.
Straciłem wszystko
Mieliśmy wszystko. Mieszkałem z żoną. Prowadziłem własną działalność, robiłem okna, produkcja i montaż. Było nas stać, żeby normalnie żyć. Wysłaliśmy syna na studia, ukończył szkołę morską. Pływał pod norweską banderą.
Po wypadku nie mogłem się odnaleźć, pozbierać. Byłem dwa razy w szpitalu psychiatrycznym, dwa razy po sześć miesięcy. Leżałem tam, brałem jakieś psychotropy. Inaczej nie mogłem funkcjonować.
Mój syn miał trzydzieści lat. To był tak młody człowiek. Całe życie miał przed sobą.
Żona mnie wspierała, aż zostałem zatrzymany. Tego już nie wytrzymała. Brakowało jej dziecka, nagle zabrakło męża. Wszystko się rozleciało. Odeszła. Potem, jak już siedziałem, zmarła moja matka.
Nie ma wytłumaczenia. Zrobiłem błąd na całe życie. Myślę, że nigdy sobie tego nie wybaczę.
Człowiek zamyka się, gdy jest w więzieniu. Nie ma z kim pogadać, może tylko z psychologiem. Uciekałem w książki, rozwiązywałem jakieś krzyżówki. Robiłem cokolwiek, żeby się czymś zająć.
Bardzo powoli mija czas
Winię siebie za to, że wsiadłem za kierownicę. Nie powinienem wyjeżdżać. Nie byłoby tego wypadku, gdybym nie wyjechał. Nie wiem, jak to się stało. Nie pamiętam, czy inicjatywa była moja, czy syna. Obaj czuliśmy się trzeźwo.
Gdybym tylko mógł cofnąć czas. Tego jednego chcę.
Sąd powiedział, że nie tylko ja byłem winny. We dwójkę byliśmy winni. Trzeba było zdać sobie sprawę, że jesteśmy pod wpływem. Usłyszałem wyrok. Trzy lata i cztery miesiące bezwzględnego więzienia.
Czas tutaj mija powoli. Bardzo powoli.
Ważna jest dla mnie praca. Czekam, żeby do niej iść. Pracuję w przepompowni ścieków, muszę się czymś zająć. Ale wracam myślami do wypadku, cały czas myślę, że straciłem wszystko. Straciłem żonę, straciłem rodzinę, całe swoje życie.
Pamiętam te oczy
Nie wszyscy sprawcy mają siłę, żeby mówić o tym, co się stało. Strażnicy widzieli, jak niektórzy się załamywali. Siedzieli w celach, milczeli i płakali. Po czasie zwierzali się albo im, albo psychiatrom.
Słuchali wspomnień sprawców. O tym, jak widzieli oczy osoby, która wychodziła przed maskę ich samochodu. Miewali wtedy wrażenie, że ktoś robi to celowo. Tak, jakby ta osoba chciała popełnić samobójstwo. Ale zwykle nie chciała.
Niektórzy długo unikali mówienia. Nie chcieli rozmawiać z nikim. Nie chcieli iść do sądu, gdzie mieli zeznawać. Chcieli też uniknąć swoich myśli. Zaczynali więc pić, brać narkotyki. Unikali jazdy samochodem, bo wtedy wspomnienia wracały.
Bywa, że wypadek wraca do nich w sennych koszmarach. Widzą go dokładnie. Wystarczy jeden bodziec, żeby wszystko się przypomniało. Może to być dźwięk. Robią coś zupełnie innego, ale obrazy nagle wracają. Czują się, jakby wypadek znów miał miejsce.
Choć zdarza się, że po wypadku sprawcy bardziej doceniają swoje życie. Doceniają to, że mają rodzinę. Mówią, że teraz wiedzą, co jest ich w życiu ważne. Zmierzyli się z tak silnym lękiem przed śmiercią, że dało im to siłę do życia.
Idziemy do kolejnej celi. Siedzi w niej Adam.
Idiotyczna zabawa
Piliśmy alkohol. Potem wsiedliśmy do samochodu. Nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć. Nie było żadnej potrzeby, żeby akurat wtedy samochodem jechać. To była idiotyczna zabawa dwóch nastolatków, mieliśmy po osiemnaście lat.
Nie pamiętam szczegółów wypadku. Odniosłem uraz głowy, kilka godzin mam wycięte z pamięci. Wpadliśmy w poślizg i uderzyliśmy w słup. Rozbiliśmy się w mieście, gdzieś na obrzeżach. Zwykle ruch jest tam niewielki, to nie główna arteria. Prosta i pusta droga.
Odzyskałem przytomność w karetce. Ratownik powiedział mi, że z kolegą jest źle. Nie do końca wiedziałem, co się dzieje. Nie miałem jasnego obrazu. Po pierwsze przez alkohol, byłem pijany. Po drugie przez uraz głowy, po trzecie byłem w szoku.
Mój przyjaciel nie żyje
Pamiętam, jak przyszła najgorsza wiadomość. Przyjaciel zmarł. Nikomu nie życzę, żeby usłyszał coś takiego. To nie jedno uczucie, to wiele emocji. Najgorsza była świadomość, że on nie żyje przeze mnie. Tyle rzeczy wspólnie robiliśmy, tyle lat się znaliśmy. Teraz go nie ma.
Spowodowałem czyjąś śmierć. Miałem osiemnaście lat i zabiłem.
Dopiero później zobaczyłem samochód. Pokazano mi go na zdjęciach, jeszcze przed sprawą w sądzie. Byłem w szoku. Nie spodziewałem się, że zniszczenia były tak ogromne. Nic nie zostało z samochodu.
Po wszystkim nie wiedziałem, jak sobie poradzić. Zacząłem pić. Alkoholu było wtedy naprawdę dużo. Byłem przekonany, że to pomoże. Czytałem o sobie wiele komentarzy, choćby w internecie. Ludzie pisali, że należy mi się kara śmierci.
Nie wybiegałem w przyszłość
Nie wiem, co by ze mną było, gdyby nie rodzina. Była ogromnym wsparciem. Do wypadku doszło trzy miesiące przed maturą. Udało mi się pozbierać na tyle, żeby ją zdać. Potem zdążyłem jeszcze dostać się na studia, znaleźć pracę.
Ale wiedziałem, że nie uniknę kary. Wolałem nie wybiegać za daleko w przyszłość.
Miałem przed wypadkiem liczne grono znajomych, naprawdę liczne. Po wszystkim zostało z niego kilka osób. Nie wiedziałem, dlaczego tak się stało. Myślałem wtedy, że może nie wiedzieli, jak się wobec mnie zachować? Może po prostu nie chcieli utrzymywać kontaktu? Nigdy w to nie wnikałem.
Proces trwał cztery lata. Jak usłyszałem wyrok, byłem z tym pogodzony.
Najlepsze lata za kratami
Nie wiedziałem, co mnie czeka w więzieniu. Nie miałem wcześniej konfliktów z prawem. Był strach przed nieznanym. Wiedziałem, że nie będę mógł sam o sobie decydować. Bałem się marnowania czasu. To jednak pięć lat. Moi rówieśnicy zakładają teraz własne rodziny.
Wiesz, miałem tamtej nocy poczucie, że to jest niewłaściwe. Wiedziałem, że to jest niezgodne z prawem. Ale byłem przekonany, że do żadnego wypadku nie dojdzie. Wsiądę i nic się nie stanie. Przeceniłem swoje możliwości.
Miałem wiele refleksji w więzieniu. Jestem świadomy swojej odpowiedzialności. Poszedłem też na terapię, nie piję już. Doceniłem wartość czasu, wartość drobnych rzeczy, których na wolności się nie zauważa. Jak to, że można pójść do sklepu, kupić sobie to, na co się ma ochotę.
Nie mam kontaktu z rodziną przyjaciela. Próbowałem go nawiązać. Bezskutecznie. To dla mnie zrozumiałe, że oni nie mają takiej potrzeby. Nie dziwię im się.
Poczucie winy zawsze we mnie będzie. Do końca życia. To siedzi w głowie. Wiadomo, że nie jestem masochistą. Nie chcę cały czas się tym katować. Ale wystarczy, że w wiadomościach powiedzą o jakimś wypadku. Wtedy znów zaczynam myśleć.
Dwie postacie w świetle reflektorów
Codziennie do więzienia może trafić osoba, która popełniła przestępstwo drogowe. Za wypadek ze skutkiem śmiertelnym, za jazdę pod wpływem alkoholu, za nieudzielenie pomocy. Ponad pięć tysięcy osób siedzi za to w więzieniach.
Wśród nich jest też Łukasz*. Dwudziestolatek z niewielkiego miasteczka. Kupił swój pierwszy samochód. Dwa razy w życiu zdarzyło mu się zapalić trawkę, wtedy był ten drugi raz. Chciał zaimponować przyjacielowi. Zapalili, wsiedli, pojechali. Była zima, ślisko na drodze.
Skończyło się tragicznie. Przyjaciel zginął. Rodzina ofiary mu przebaczyła, ale on sam nie mógł sobie tego darować. Codziennie płakał w celi. Opowiadał o ich przyjaźni. Znali się od dziecka, chodzili razem do szkoły. Byli nierozłączni.
Albo Krzysztof*. Facet koło pięćdziesiątki. Pochodził z niedużej wsi. Często jeździł do brata, który mieszkał we wsi obok. Pomagał mu w gospodarstwie. Droga miała pięć kilometrów. Była mało ruchliwa.
Czasami po pracy wypili piwo, czasami coś mocniejszego. Wracając do domu zawsze prowadził pewnie, przecież jechał tamtędy setki razy. Często po kielichu, nigdy nic się nie stało.
Tamtego dnia była szarówka, lekko padał deszcz. Zobaczył tylko dwa cienie na drodze. Po chwili zabił dwie nastolatki. Jedna była jego sąsiadką, druga mieszkała we wsi brata. Nie mógł sobie tego wybaczyć, sam był ojcem.
Był też Jan*. Pewien dobrze sytuowany biznesmen. Nigdy wcześniej nie miał konfliktów z prawem. Tamtego dnia jechał, gdy zapadał zmierzch. Zagapił się. To mogła być sekunda. Wtedy kobieta weszła na pasy.
Zabił ją. Potem spanikował. Nie wiedział, co ma zrobić. Podjął najgorszą decyzję. Uciekł z miejsca wypadku. Może gdyby został, nie skończyłoby się to więzieniem. Był przecież trzeźwy.
Mówimy innym
Raz na jakiś czas Adam i Stanisław wychodzą ze swoich cel. Jadą na spotkania z piratami drogowymi. Opowiadają o tym, co przeszli. Siedzą przed nimi kierowcy, którym odebrano prawo jazdy. Jednym za wykroczenia drogowe, innym za liczbę punktów karnych.
Adam im mówi, że myślał tak samo, jak oni. Uważał się za świetnego kierowcę, który nikogo nie zabije. Było zupełnie inaczej. Teraz już wie, że za kratki nie trafiają tylko kryminaliści, zdegenerowane jednostki. Trafić może każdy. Wystarczy chwila nieuwagi, nierozważna decyzja, głupota.
Stanisław ostrzega, że mogą zniszczyć nie tylko swoje, ale też czyjeś życie. Mogą zabić swoją matkę, czyjegoś brata. Nieważne, że to tylko krótki odcinek, mało ruchliwa droga. On sam jest tego najlepszym przykładem. Wierzy, że tym kogoś powstrzyma.
Widzą, że niektórzy nie zwracają na nich uwagi. Nie obchodzi ich to, co mówią.
Więźniowie spotykają się z kierowcami w ramach prowadzonej od 2018 roku kampanii społecznej "Raz, dwa, trzy - zginiesz Ty!".
*Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione
Piotr Barejka