PolskaOperacja Barbarossa. Mija 80 lat od agresji Niemiec na Rosję

Operacja Barbarossa. Mija 80 lat od agresji Niemiec na Rosję

Ta wojna miała potrwać kilka tygodni. Niemcy byli przekonani, że stosując taktykę blitzkriegu, szybko złamią sowiecki opór i zdobędą Moskwę. Nie docenili potencjału ZSRS (Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich) i braku skrupułów najwyższych władz do szafowania życiem własnych obywateli.

Operacja Barbarossa. Mija 80 lat od agresji III Rzeszy na ZSRR
Operacja Barbarossa. Mija 80 lat od agresji III Rzeszy na ZSRR
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons
Piotr Białczyk

22.06.2021 16:56

Lata pracy sprawiły, że gdybyśmy zapytali dziś przeciętnego Niemca i Rosjanina, kiedy rozpoczęła się II wojna światowa, prawdopodobnie padłyby dwie różne odpowiedzi. Jak wynika z sondażu United Survey ze stycznia 2020 roku, połowa Niemców zgadza się z tym, że wojnę rozpoczęła agresja na Polskę we wrześniu 1939 roku, a co czwarty Niemiec ma odmienne zdanie.

Tak wysoki wynik to efekt lat polityki historycznej, tłumaczącej Niemcom skąd wzięły się dzisiejsze granice na Odrze i Nysie Łużyckiej; ważnych gestów polityków RFN przyjeżdżających do Polski, ale też wspominanego niedawno "dobrego sąsiedztwa". Można go śmiało traktować jako sukces polskiej dyplomacji, którego jednak nie można zaniedbać. Wystarczy, że w Niemczech jedno pokolenie polityków zastąpi drugie i z dnia na dzień, okaże się, że poczucie winy jest już passe, a nowy kanclerz nie ma ochoty jeździć 1 września na Westerplatte.

Co innego w Rosji, tam odpowiedź o datę wybuchu wojny jest niezmienna, niezależnie od tego czy ktoś zadałby pytanie 50 lat temu, czy dziś. Z perspektywy Moskwy ta rozpoczęła się 22 czerwca 1941 roku i nie była to agresja, a wojna obronna.

Zobacz też: Operacja Barbarossa - punkt zwrotny II wojny światowej

Pierwszy blef Stalina

Niemcy za wszelką cenę chciały uniknąć wojny na dwa fronty. Do tego potrzebny był respektowany przez Rosjan pakt o nieagresji, zawarty w sierpniu 1939 roku. Jego tajny protokół dotyczył rozbioru Polski i stworzenia nowej granicy pomiędzy dwoma mocarstwami. Dzięki niemu III Rzesza zyskiwała czas do prowadzenia ofensywy na zachodzie Europy. Tą skutecznie opóźniało 50 kilometrów kanału La Manche dzielące Francję i Wyspy Brytyjskie. Niemiecka Kriegsmarine była słabsza technologicznie od floty brytyjskiej, a poza tym straciła wiele okrętów podczas działań u wybrzeży Norwegii.

 Desant na wyspę był na tyle trudny do zrealizowania, że Niemcy przestali myśleć o nim poważnie. Zamiast niego wyznaczono nowy cel ataku. Szybki, chirurgiczny atak na centrum dowodzenia ZSRS miał sprawić, że wewnętrznie słabe państwo szybko się załamie, a Niemcy – poza przestrzenią życiową – zyskają dostęp do pól naftowych i ukraińskich czarnoziemów.

Rosjanie nie zasypywali gruszek w popiele. Dobrze wiedzieli, że zaangażowanie Niemiec we Francji trzeba wykorzystać na przygotowania do starcia. Mowa jednak o wojnie ofensywnej, a nie obronnej. Dziś, ponad trzydzieści lat po publikacji słynnej książki Wiktora Suworowa "Lodołamacz" teza, że Stalin miał ten sam plan co Hitler, ale został uprzedzony, jest w zasadzie oczywistością i zyskała wiele dowodów na swoją prawdziwość.

W 1940 roku generalissimus podwoił liczebność wojsk na zachodzie, przerzucając tam jednostki z odległych części kraju, pod osłoną nocy drukowano kieszonkowe rozmówki rosyjsko-niemieckie, a do użycia były czołgi BT, czyli "bystrochodnyj tank", którym można było ściągać gąsienice, tak żeby jechały na kołach, osiągając dużą prędkość na niemieckich autostradach. Nierozwiązanym zagadnieniem jest, to kiedy Stalin chciał dokonać inwazji. Ta, bez otwarcia drugiego frontu w Europie Zachodniej byłaby karkołomna.

W to, że Niemcy popełnią błąd Napoleona i zaangażują się naraz w wojnę z Wielką Brytanią i Rosją na Kremlu, nie wierzył nikt. Otrzeźwienie mógł przynieść Richard Sorge, niemiecki korespondent w Japonii, który pracował na rzecz sowieckiego wywiadu. Na podstawie rozmów z niemieckim attache wojskowym w Tokio, Sorge podał Rosjanom dokładną datę ataku III Rzeszy na ZSRS. Notatkę jednak zignorowano.

Operacja Barbarossa. Wojna, która musiała się udać

Patrząc na początkowe sukcesy Wermachtu na froncie wschodnim trudno uwierzyć, że to Niemcy przegrały wojnę. Może pecha przyniósł patron operacji? Plan ataku postanowiono bowiem ochrzcić "Barbarossa" na cześć króla Fryderyka I, który utonął w rzece podczas III krucjaty.

 Największym problemem inwazji, był nie tyle mróz – tego chciano uniknąć, atakując latem – co wielkość Związku Sowieckiego. Ostatecznie na ZSRS zaatakowały trzy armie. Dwie z północy i jedna z południa. Zadaniem tych pierwszych był jak najszybszy marsz na Moskwę. W tym celu najpierw trzeba było przejść przez byłe republiki bałtyckie i Leningrad (dziś Sankt Petersburg). Ta południowa parła w kierunku Kijowa.

Jej celem było nie tyle zdobycie samego miasta, ile zablokowanie Rosjanom możliwości przegrupowania się na Ukrainie. Plan był chytry, ale nie brał pod uwagę, że wraz z wkroczeniem w głąb tego wielkiego kraju, front będzie się rozszerzać. Tym samym coraz trudniej było zaopatrywać idące coraz dalej jednostki pancerne, potrzebujące głównie paliwa i amunicji i kroczącą za nim piechotę, dla której najważniejszy był prowiant. Problemy miała też Luftwaffe nieprzyzwyczajona do walki na tak rozległej przestrzeni.

 W pierwszych tygodniach wojny problemy niemieckiej armii były niczym, przy tych, które trapiły armię sowiecką. Blitzkreig znów działał. W Armii Czerwonej błyskawicznie zerwana została łączność, a rozkazy jeśli już gdzieś docierały, to były nieaktualne lub sprzeczne ze sobą. W ciągu pierwszych kilku dni wojny, zgromadzone na granicy wojska sowieckie praktycznie przestały istnieć. Do niewoli dostało się prawie 300 tys. sowieckich żołnierzy. Raporty płynące z frontu do Berlina mogły budzić euforię.

 Z czasem okazało się, że geografia – choć paskudna do prowadzenia działań wojennych - nie była takim problemem jak możliwości werbunkowe Rosjan. Te zdawały się być niemal nieograniczone. W momencie gdy Niemcy rozbili oddziały zawodowych żołnierzy, na front zaczęli trafiać rekruci, którzy albo byli przeszkoleni w minimalnym stopniu, albo wcale. Brakowało też oficerów (to pokłosie Wielkiej Czystki) i broni. Straty własne zbudowanych w ten sposób jednostek były gigantyczne, ale kupowały Armii Czerwonej czas. Ten potrzebny był do przeniesienia fabryk za Ural, zniszczenia tego czego nie udało się przenieść, przeprowadzenia kolejnych masowych akcji werbunkowych i otrzymania pomocy z Zachodu.

Dodatkową mobilizacją dla kolejnych mas Europejczyków i Azjatów wysyłanych pod lufy niemieckich karabinów był fakt, że jeśli nie zginą od kuli wystrzelonej przez żołnierza Wermachtu, to w najlepszym wypadku zostaną rozstrzelani na rozkaz oficera politycznego, który skarze ich za dezercję. Gdyby taki delikwent jakimś cudem uniknął śmierci, to aresztowana zostałaby jego rodzina, a jej dalszy los pozostawał niepewny.

 Wojna przedłużała się ponad pierwotne założenia Niemców. Jesienią problemem okazało się błoto, w którym grzęzło zaopatrzenia, a zimą mróz, szczególnie dotkliwy dla żołnierzy wyposażonych wyłącznie w letnie mundury. Być może Niemcy mogliby liczyć na pomoc od narodów ZSRS, wyzwolonych spod sowieckiej okupacji, ale szansę na przyjazne stosunki zaprzepaścili. Wermacht wprowadzał terror niemal wszędzie, gdzie się pojawił, wsie grabiono, a bywało i tak, że miejscowych skazywano na śmierć z głodu.

Chętnie przyjmowano ochotników do pomocy przy armii, ale nie było mowy o namiastkach suwerenności dla Litwinów czy Ukraińców. Na Białorusi zdecydowano się zostawić zbudowane przez Rosjan kołchozy, doceniając łatwość, z jaką dostarczały armii pożywienie w czasie wojny.

Czy uniknęliśmy europejskiej Hiroszimy?

Ostatecznie, niemiecka maszyna wojenna musiała się zaciąć. Do Rosji trafiało gigantyczne wsparcie z USA (sprowadzano wszystko od konserw, przez ciężarówki, po surowce), a Japonia uwikłana w wojnę na Dalekim Wschodzie, nie kwapiła się do ataku na ZSRS od wschodu. Nowo otwarty front we Francji, a także sukcesy aliantów we Włoszech i Afryce Północnej, sprawiły, że mająca trwać tysiąc lat Rzesza zakończyła swój żywot po dwunastu latach.

Dla Niemców i Rosjan doświadczenie walki na froncie wschodnim to obopólna trauma, z tym, że dla jednych podszyta wstydem, a dla innych dumą z odniesionego zwycięstwa. Swoisty wyścig jaki nawiązał się pod koniec wojny między wojskami Armii Czerwonej i Aliantami do Berlina mógł uratować Niemcy przed atomową zagładą. Gdyby opór w samych Niemczech okazał się większy, a wojna przedłużałaby się o kolejne miesiące, Amerykanie mogliby spróbować przyspieszyć jej zakończenie tak jak zrobili to w Japonii. Być może – choć brzmi to upiornie – danina krwi jaką Niemcy zapłacili w Rosji, uratowała Berlin przed jeszcze większą tragedią.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (19)