ŚwiatONZ chce nadzorować pokój w Republice Środkowoafrykańskiej. Szykuje interwencję zbrojną

ONZ chce nadzorować pokój w Republice Środkowoafrykańskiej. Szykuje interwencję zbrojną

W przyszłym tygodniu Rada Bezpieczeństwa NZ postanowi o wysłaniu wojsk pokojowych do Republiki Środkowoafrykańskiej, pogrążającej się od pół roku w anarchii. Projekt rezolucji przygotowała Francja, alarmująca od miesięcy, że w jej dawnej kolonii może dojść do zbrodni na skalę ludobójstwa.

ONZ chce nadzorować pokój w Republice Środkowoafrykańskiej. Szykuje interwencję zbrojną
Źródło zdjęć: © AFP | Pacome Pabandji

28.11.2013 18:58

O wspólnej interwencji zbrojnej Francuzi chcą rozmawiać z afrykańskimi przywódcami, których zaprosili na początek grudnia na naradę do Paryża.

Odkąd w marcu rebelianci z sojuszu "Seleka" (słowo to w miejscowym języku songo oznacza właśnie przymierze, sojusz) obalili prezydenta Francois Bozize, porządku i pokoju w Republice Środkowoafrykańskiej usiłuje bez skutku pilnować 2,5 tys. żołnierzy z Gabonu, Kamerunu, Konga-Brazzaville i Czadu. W grudniu ma ich zastąpić 3-5-tysięczny kontyngent Unii Afrykańskiej. Zanim zaś afrykańskie wojska przystąpią do działania, do akcji w Republice Środkowoafrykańskiej wkroczy tysiąc spadochroniarzy z Francji, których wysłanie zapowiedział w tym tygodniu Paryż (w przyszłym tygodniu Rada Bezpieczeństwa udzieli im swego błogosławieństwa).

Groźba całkowitego upadku państwa

Szefowie ONZ z sekretarzem generalnym Ban Ki Munem na czele przekonują, że Francuzów i Afrykanów powinna zastąpić jak najszybciej 10-tysięczna armia "błękitnych hełmów". Jeśli ich życzenia się spełnią w czterech sąsiadujących ze sobą krajach - Sudanie, Południowym Sudanie, Demokratycznej Republice Konga i Republice Środkowoafrykańskiej - stacjonować będzie już ponad 60 tys. żołnierzy ONZ.

Ban Ki Mun, kolejni, specjalni wysłannicy ONZ, a także pracownicy organizacji dobroczynnych twierdzą, że to konieczne, by ocalić Republikę Środkowoafrykańską przed całkowitym upadkiem i rozlewem krwi.

Ten liczący prawie 5 mln mieszkańców i niepodległy od 1960 r. kraj od początku uchodził za synonim biedy i upadku, a na jego historię składały się zbrojne przewroty i rządy krwawych tyranów, z których największą, złowrogą sławę zdobył Jean-Bedel Bokassa (1966-79). Nigdy jeszcze jednak Republika Środkowoafrykańska, zaliczana do sześciu najbardziej zacofanych państw świata, nie znalazła się w sytuacji tak fatalnej jak dziś. Od wiosny panuje tam całkowite bezkrólewie, a panami życia i śmierci stali się nieuznający żadnej władzy watażkowie i rabusie, którzy grabią miasta i wioski, dopuszczając się przy tym wszelkich możliwych zbrodni.

Wstrząsające relacje

Nie wiadomo, ilu ludzi zginęło w Republice Środkowoafrykańskiej, odkąd władzę przejęli w niej rebelianci i ich przywódca Michel Djotodia. Walki wybuchają nawet w stolicy kraju, Bangi, gdzie stacjonują afrykańskie wojska i pół tysiąca Francuzów, strzegących tamtejszego lotniska. Poza rogatki stolicy, za które nie sięga nawet władze nowego prezydenta, nikt nie próbuje się nawet zapuszczać.

Nieliczni dziennikarze, pracownicy organizacji dobroczynnych z Bangi, a przede wszystkim napływający do miasta uchodźcy opisują kraj pogrążony w anarchii i bezprawiu, wstrząsany pogromami, które przeradzają się w wojnę religijną między muzułmanami i chrześcijanami.

Religijne walki

Chrześcijanie stanowią ponad połowę ludności kraju, mieszkają głównie na jego południu i od 1960 r. sprawowali władzę w Bangi. Muzułmanie z północy, stanowiący ok. 15 proc. ludności (pozostali mieszkańcy wyznają religię animistyczne), od lat narzekali, że traktowani są jak obywatele drugiej kategorii i podnosili bunty i powstania zbrojne. Ostatnie z nich wyniosło do władzy Djotodię, pierwszego muzułmanina u steru rządów w Bangi.

Przejąwszy panowanie nad krajem, muzułmańscy partyzanci, a także wspierający ich w nadziei na łupy ochotnicy z Sudanu i Czadu uznali, że mają sprawiedliwe prawo, by odbić sobie na chrześcijanach lata krzywd.

W Bangi zaczęły się pogromy chrześcijan i grabieże należących do nich sklepów i domów. W oddalonych od stolicy miastach na północy pogromy przerodziły się w wojnę domową. Muzułmańscy partyzanci wycinali w pień i puszczali z dymem chrześcijańskie wsie, oskarżając ich mieszkańców o wspieranie Bozizego, który z wygnania odgraża się, że wróci upomnieć się o władzę. W odpowiedzi, chrześcijanie stworzyli zbrojne milicje, które bronią ich wsi przed najazdami, ale także - według zasady "oko za oko" - dokonują pogromów muzułmańskich sąsiadów.

"Zaraza anarchii"

Według szacunków ONZ, w wyniku trwającej od wiosny wojny, dach nad głową straciło ponad pół miliona ludzi (jedna dziesiąta ludności), utrzymujący się z uprawy ziemi rolnicy porzucili pola, a połowa mieszkańców kraju nie przeżyje bez pomocy.

Sekretarz generalny ONZ Ban Ki-mun ostrzega, że odwołując się świadomie do religijnego fanatyzmu, grabieżcy z Republiki Środkowoafrykańskiej mogą wywołać wojnę między muzułmanami i chrześcijanami, która w pogrążonym w anarchii kraju wymknie się spod wszelkiej kontroli. A szef francuskiej dyplomacji Laurent Fabius przekonuje, że przy dalszej bierności świata, zaraza anarchii w Republiki Środkowoafrykańskiej może zagrozić sąsiadom z Kamerunu, Konga, Sudanu i Czadu.

Wojciech Jagielski, PAP

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)