ŚwiatOni zaatakują Europę?

Oni zaatakują Europę?

Daleko od Europy, na granicy Afganistanu i Pakistanu, w obozach szkoleniowych terrorystów coraz częściej słychać obok arabskiego i paszto języki Starego Kontynentu. Trenujący tam przyszli zamachowcy to nawróceni na islam, biali radykałowie. Mają europejskie paszporty i mogą swobodnie poruszać się po kontynencie. Czy to ich Europa powinna się najbardziej obawiać? - zastanawia się Tomasz Otłowski, analityk Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Oni zaatakują Europę?
Źródło zdjęć: © AFP | Virginie Lefour

07.10.2010 | aktual.: 06.09.2011 14:46

Antyterrorystyczny alert, jaki ogłoszono pod koniec września w Europie Zachodniej, zwrócił powszechną uwagę opinii publicznej na problem obywateli państw europejskich, szkolących się w terrorystycznym rzemiośle na terytorium afgańsko-pakistańskiego pogranicza. Choć dla ekspertów sprawa ta nie jest niczym nowym, to jednak dla przeciętnego Europejczyka szokująca mogła okazać się informacja o tym, jak wielu obywateli Niemiec, Wielkiej Brytanii, Holandii czy innych krajów europejskich właśnie szkoli się w Pakistanie na wykwalifikowanych terrorystów, albo też ukończyło już trening i powróciło do Europy. Aby w pełni zrozumieć istotę i znaczenie tego fenomenu, należy cofnąć się do początków wojny z islamskim ekstremizmem.

Gdy pod koniec 2001 roku w Afganistanie pod gradem amerykańskich bomb i ciosami uzbecko-tadżyckiego Sojuszu Północnego upadł reżim talibów, wraz z nim rozsypała się również dotychczasowa koncepcja działania Al-Kaidy. Do 2001 roku organizacja Osamy bin Ladena skupiała się bowiem na budowaniu scentralizowanej i dość hermetycznej struktury, operującej na szczeblu ponadnarodowym w oparciu o sieć zakonspirowanych komórek oraz tzw. "bezpieczne przystanie” w najbardziej zapomnianych przez Zachód częściach świata, takich jak Afganistan, Somalia czy Jemen. Gdy najważniejsza i największa z tych "przystani” została utracona, Al-Kaida postawiła na nowatorski w swej istocie pomysł. W oparciu o resztki ocalałych kadr organizacji, wyszkolonych jeszcze w obozach afgańskich, stworzono w różnych regionach globu sieć luźno powiązanych organizacji i struktur islamistycznych, podzielających ideologię Al-Kaidy i stosujących jej wyrafinowane metody działania. Grupy te zakładano od podstaw albo też, co zdarzało się częściej,
zasilano po prostu już istniejące organizacje ekstremistyczne własnymi „weteranami”, przerabiając je na modłę wahhabickiego dżihadu autorstwa Osamy bin Ladena.

Elementem tej nowej strategii Al-Kaidy stało się także jej stopniowe otwieranie się na cudzoziemskich islamistów: obywateli bądź rezydentów państw zachodnich, szczególnie zaś na rdzennych etnicznie Europejczyków, którzy przeszli na islam (konwertytów).

Ten fenomen nie od razu i nie wszędzie zyskał akceptację w szeregach organizacji powiązanych z Al-Kaidą. Przeważyły jednak względy natury praktycznej, czyli mówiąc wprost strategiczne i operacyjne korzyści, jakie cudzoziemcy, a zwłaszcza "biali islamiści”, dają ruchowi globalnego dżihadu. A są to korzyści niebagatelne. W wymiarze strategicznym pozyskanie "dla sprawy” mieszkańców Zachodu zwiększa możliwości islamistów w zakresie propagandowego i ideologicznego oddziaływania na społeczeństwa zachodnie. Możliwości te rosną jeszcze bardziej, gdy chodzi o etnicznych Europejczyków. Choć trzeba pamiętać, że islamiści werbują też rdzennych obywateli Australii, Kanady czy nawet USA (dość wspomnieć przykład słynnego "rzecznika prasowego” Al-Kaidy, Adama Gadahna, alias Azzama al-Amriki), to jednak prawdą jest, że problem "białych islamistów” w niepokojąco znacznej mierze dotyczy głównie Starego Kontynentu.

Zachodni cudzoziemcy w szeregach dżihadu to również wymierne korzyści operacyjne, zarówno w realizacji celów dotyczących samego Zachodu (akcje terrorystyczne w państwach europejskich czy w USA), jak też wszędzie tam, gdzie islamiści właśnie walczą z "niewiernymi”. Ten ostatni aspekt długo pozostawał niedoceniony przez Al-Kaidę i jej odłamy.

Kamieniem milowym okazał się tu jednakże Irak i kilkuletnie wysiłki islamistów na rzecz stworzenia nad Eufratem państwa islamskiego. Gdy jesienią 2004 roku amerykańscy marines dom po domu zdobywali Falludżę - bastion sunnickich rebeliantów i ekstremistów z Al-Kaidy - kilkakrotnie natykali się na zmasakrowane szczątki Europejczyków rozrzucone się po ulicach. Wówczas sądzono, że byli to porwani wcześniej obywatele państw zachodnich, których ekstremiści brutalnie zamordowali. W części być może była to prawda. Dziś ocenia się jednak, że w większości byli to raczej zachodni adepci dżihadu, którzy walczyli i polegli w Iraku po stronie islamistów. To, że proceder taki istnieje, potwierdziło się jednoznacznie już rok później, w grudniu 2005 roku, gdy na przedmieściach Bagdadu amerykański konwój zaatakowany został przez zamachowca-samobójcę, który okazał się być… ubraną na zachodnią modłę białą kobietą. Młoda zamachowczyni, Belgijka nawrócona na islam i zradykalizowana w jednym z brukselskich meczetów, zanim
uruchomiła zapalnik zdołała podejść zaledwie na kilka metrów od żołnierzy, wykorzystując - zrozumiałe w takiej sytuacji - osłupienie Amerykanów. Belgijka była pierwszą w historii białą zamachowczynią-samobójcą, ale z pewnością nie ostatnią. Później "biali islamiści” jeszcze kilkakrotnie atakowali w różny sposób siły międzynarodowe w Iraku, wykorzystując naturalny mechanizm zmniejszania poziomu czujności zachodnich żołnierzy na widok "swoich”.

To zapewne właśnie wielorakie taktyczne korzyści z użycia zachodnich islamistów w bezpośredniej walce sprawiły, że sięgnięto po ten środek także w Afganistanie i Pakistanie. Wtedy też Al-Kaida dostrzegła przewagi operacyjne, jakie może jej dać wykorzystanie zwerbowanych i zradykalizowanych muzułmanów mających obywatelstwo (lub kartę rezydenta) w którymś z państw zachodnich. Dla ludzi tego pokroju otwarto więc szeroko dostęp do obozów szkoleniowych, rozsianych po całym pakistańskim pograniczu z Afganistanem.

Wioska niemieckich talibów?

Dziś proceder ten przybrał już masową skalę: szacuje się, że samych tylko obywateli RFN jest dziś w Pakistanie ok. 100. Do tego kilkudziesięciu Brytyjczyków, Belgów, Holendrów i obywateli państw skandynawskich. Większość spośród członków tej "zachodniej międzynarodówki dżihadu” przebywa tam tylko w ramach trwających kilkanaście miesięcy kursów terrorystycznego know-how i ideologiczno-religijnego formowania w wahhabickiej wizji islamu. Część osiedliła się jednak na dłużej - niedawno pakistańskie media donosiły o istnieniu gdzieś w Północnym Waziristanie całej wioski zamieszkanej przez "niemieckich talibów”. Ponoć częściej słychać tam rozmowy po niemiecku, niż arabsku czy w języku paszto.

Wbrew pozorom, nie jest łatwo zostać uczestnikiem takiego "terrorystycznego kursu”. Kandydaci są z reguły wieloletnimi członkami lokalnych radykalnych społeczności islamskich, gdzie często dopiero przyjęli islam i prowadzeni byli przez swych duchowych przewodników. W społecznościach tych, mocno hermetycznych, przechodzą długotrwałe "pranie mózgu” i wieloetapowe sprawdzanie lojalności względem ummy. Dopiero wtedy zapada decyzja o ich ewentualnym wysłaniu na szkolenie w sztuce dżihadu.

Eksperci podejrzewają, że wysiłek kładziony przez Al-Kaidę na werbowanie, szkolenie i wykorzystywanie zachodnich islamistów będzie w szybkim tempie wzrastał. Z perspektywy organizacji bin Ladena, bojownicy tego pokroju stanowią bowiem unikalną i w istocie jedyną szansę na podjęcie skutecznej próby zaatakowania Zachodu na jego własnym terytorium. Istnieje tu już przy tym pewne stałe modus operandi Al-Kaidy: do planowania ataków we Francji wykorzystuje się głównie obywateli tego państwa pochodzenia algierskiego lub marokańskiego, w Wielkiej Brytanii - poddanych Jej Królewskiej Mości pochodzenia pakistańskiego, w Niemczech - Turków lub Kurdów posiadających paszport niemiecki, a w Skandynawii tamtejszych rezydentów pochodzących z krajów bliskowschodnich. Oddzielną - szczególnie wartościową dla Al-Kaidy - kategorię stanowią jednak "biali islamiści” - są obywatelami kraju członkowskiego UE i mogą swobodnie poruszać się po całej wspólnocie, z oczywistych względów mniej rzucając się w oczy.

Należy się więc obawiać, że alertów antyterrorystycznych podobnych do tego z końca września będzie na Zachodzie coraz więcej. Co miesiąc rośnie bowiem w Europie liczba radykalnych wyznawców islamu, którzy wrócili z pakistańskiego pogranicza po wszechstronnym przeszkoleniu paramilitarno-ideologicznym. I sytuacja taka będzie trwać tak długo, dopóki w dziesiątkach obozów i baz w Pakistanie (a ostatnio także, co jest nowością, w Jemenie i Somalii) szkolić się będą zachodni adepci muzułmańskiej świętej wojny.

Tomasz Otłowski specjalnie dla Wirtualnej Polski

Autor jest analitykiem w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Tezy i opinie zawarte w tekście nie są oficjalnym stanowiskiem BBN, wyrażają jedynie opinie autora.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)