Oni lobbowali za Jackiem Saryuszem-Wolskim? Mamy reakcję Ryszarda Czarneckiego
Czy to prawda, że do pomysłu, by Warszawa jako kandydata na szefa Rady Europejskiej wystawiła Jacka Saryusza-Wolskiego, przekonywali: wicepremier Jarosław Gowin, Ryszard Czarnecki i Ryszard Legutko? Zapytaliśmy u źródła - wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Odpowiedź padła wymijająca.
Przeczytaj również: Wiemy, kto lobbował za Jackiem Saryusz- Wolskim. Kulisy krucjaty PiS przeciw Tuskowi
O forsowaniu kandydatury Saryusz-Wolskiego na szefa RE napisał brytyjski dziennik "Financial Times", który powołał się na dwóch europejskich dyplomatów zbliżonych do rozmów.
Oficjalnie Donald Tusk nie ma kontrkandydatów. Europosłowie z grupy chadeków i liberałów podkreślili we wtorek w rozmowie z Polskim Radiem, że wciąż ma on ich poparcie.
Plan pojawił się w grudniu
"Gazeta Wyborcza" poinformowała w środę, że pomysł kandydatury Saryusza-Wolskiego miał się pojawić w grudniu ubiegłego roku, a stał za nim m.in. Ryszard Czarnecki.
Dziennik, powołując się na inne źródło, podał, że do kandydatury Saryusza-Wolskiego przekonywała Jarosława Kaczyńskiego również Ewa Ośniecka-Tamecka, dawna współpracownica Saryusza-Wolskiego, obecnie rektor Kolegium Europejskiego w Natolinie.
Czarnecki odpowiada w trzech punktach
Czy to prawda? Postanowiliśmy zapytać samego wiceprzewodniczącego PE, który do doniesień odniósł się w trzech punktach.
- Po pierwsze - stwierdził Czarnecki - według moich informacji Jarosław Gowin nie miał kontaktu z Saryuszem-Wolskim od czasu, kiedy odszedł z PO. Po drugie - kontynuował - nie słyszałem, by prof. Legutko brał w tym udział. - Po trzecie, jeśli chodzi o moje nazwisko, odmówię odpowiedzi - dodał. Nie zaprzeczył jednak doniesieniom "Wyborczej".
Decyzja zapadła?
Z informacji dziennika wynika, że w poniedziałek Polska poinformowała Maltę, która w tym półroczu przewodniczy UE, iż będzie miała innego kandydata.
"Gdyby nie wysiłki Warszawy, aby zmobilizować kraje przeciwko Tuskowi, jego ponowny wybór na drugą 2,5-letnią kadencję byłby postrzegany przez wielu dyplomatów jako formalność" - podkreślał z kolei "Financial Times".