PolskaOkłamali polityków, sondaże to fikcja? Wybory wygra...

Okłamali polityków, sondaże to fikcja? Wybory wygra...

Kilkanaście procent Polaków od lat twierdzi, że bierze udział w wyborach, chociaż w rzeczywistości tego nie robi. Frekwencja w tym roku wyniesie 37-47%, a to oznacza, że wyniki mogą być zupełnie inne, niż wskazują na to sondaże. Kto najwięcej straci na niskiej frekwencji?

Okłamali polityków, sondaże to fikcja? Wybory wygra...
Źródło zdjęć: © WP.PL | Marcin Bartnicki

20.09.2011 | aktual.: 05.06.2012 15:27

Od 1997 roku deklarowany udział w wyborach, w badaniach prowadzonych przez CBOS, jest na miesiąc przed wyborami niższy o 15,7 do 17,3 punktów procentowych od frekwencji wyborczej. Jeśli ten trend się utrzyma, 9 października na wybory pójdzie 43-45% uprawnionych do głosowania, przez co wyniki mogą być inne, niż wskazują na to sondaże. Od 1997 tylko raz frekwencja byłą niższa o zaledwie 3,6 punktów procentowych niż wskazywały na to badania CBOS wykonane na miesiąc przed wyborami. Było to w 2007 roku, gdy wygrała Platforma Obywatelska. Jeśli tym razem frekwencja znów będzie wyraźnie niższa, jak wpłynie wyniki wyborów?

- Są dwie rozbieżne hipotezy na ten temat. Jedna z nich, najczęściej przytaczana, mówi o tym, że frekwencja poniżej 50% będzie działała przede wszystkim na korzyść PiS, a także SLD, ponieważ partie te mają największe żelazne elektoraty. W przypadku PiS, badania pokazują silną identyfikację wyborców z tym ugrupowaniem, dla SLD dowodem na istnienie żelaznego elektoratu są kolejne elekcje, w których partia nawet w najtrudniejszych momentach dostaje około 2 mln głosów. Jest też druga hipoteza, opierająca się na wynikach wyborów do Parlamentu Europejskiego w 2009 roku, gdzie przy niskiej frekwencji, Platforma uzyskała swój najlepszy wynik w historii. Pamiętajmy też o tym, że PO także ma żelazny elektorat, chociaż procentowo nie jest on tak liczny jak w przypadku PiS. Jeśli frekwencja będzie na niskim poziomie, to nie powinniśmy oczekiwać żadnej skrajności, ani erupcji poparcia dla PiS i SLD, ani powtórki z wyborów do Parlamentu Europejskiego. Moim zdaniem wynik może bardzo przypominać ostatnie wybory samorządowe,
z wyjątkiem poparcia dla PSL, który ma charakterystyczną strukturę elektoratu - wyjaśnia dr Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.

Zagłosuje mniej niż 40%

Według innych wskaźników, frekwencja może być jeszcze niższa. Bliski rzeczywistej frekwencji jest odsetek osób, które nie tylko deklarują, że wezmą udział w wyborach, ale również mają sprecyzowane poglądy polityczne. Odsetek ten w 1997, 2001 i 2005 roku był wyższy o 2-3,5 punktów procentowych od frekwencji, w 2007 roku był niższy o 4,5 punktów procentowych. We wrześniu 2011 roku udział w wyborach deklarowało 42,8% badanych posiadających sprecyzowane poglądy polityczne. Jeśli trend się utrzyma, frekwencja wyniesie od 40,8-47,3%.

Jeszcze gorsze prognozy daje porównanie frekwencji z odsetkiem osób, które interesują się wyborami, mają sprecyzowane poglądy polityczne i deklarują, że wezmą udział w głosowaniu. Od 1997 roku, w miesiącu wyborów takich osób jest zawsze od 3,1 do 4,7 punktów procentowych więcej, niż głosujących. Jeśli obecne zainteresowanie wyborami utrzyma się, prognoza oparta na tym wskaźniku daje frekwencję na poziomie 37,5-39,1%. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że tuż przed wyborami, zainteresowanie społeczeństwa wyborami nieznacznie rośnie. We wrześniu bieżącego roku deklarowało je 60,7% badanych. Od 1997 roku, niższe zainteresowanie wyborami wyborami na miesiąc przed głosowaniem było tylko w roku 2005 (57,6%), frekwencja wyniosła wtedy 40,6%.

PiS celowo łagodzi kampanię?

Przy tak niskim zainteresowaniu wyborców na miesiąc przed głosowaniem, frekwencja bliska 50% byłaby bardzo dużą niespodzianką nawet, gdyby wyborom towarzyszyły kampanie informacyjne zachęcające do wyborów i mobilizacja wyborców, z jaką mieliśmy do czynienia cztery lata temu.

- Od 2005 roku żyliśmy w bardzo dużym napięciu politycznym. Wzniecały się silne emocje, zmieniła się też rola mediów, które wdzierają się z polityką do naszego życia 24 godziny na dobę. To napięcie w naturalny sposób musiało się skończyć. Drugim powodem jest kryzys, który z reguły skutkuje w świecie spadkiem frekwencji wyborczej, to może dowodzić, że kryzys już do Polski dociera. Mniejsze zainteresowanie polityką może być też wynikiem ostentacyjnego rozczarowania części wyborców Platformą Obywatelską, które moim zdaniem nie skutkuje przerzuceniem głosów na PiS i SLD. Stąd takie ostentacyjne mówienie "nie" polityce - mówi dr Chwedoruk.

Polacy kłamią w sondażach wyborczych

Łagodzenie napięcia i mało interesująca kampania mogą być więc korzystne dla wszystkich poza PO. Jeśli frekwencja rzeczywiście będzie bardzo niska, to mobilizowanie własnego elektoratu i unikanie debat może być skuteczną strategią m.in. dla PiS. PO powinna natomiast bardziej mobilizować "leniwy" elektorat. Na niższym niż w 2007 roku zainteresowaniu wyborami, może stracić głównie partia Donalda Tuska. - W najłatwiejszy sposób odpłyną wyborcy, którzy zagłosowali sytuacyjnie w roku 2007, nie z powodów zrozumienia programu tej partii i silnej identyfikacji z nią - twierdzi dr Chwedoruk.

Co ciekawe, według badań CBOS, odsetek osób deklarujących, że wzięły udział w ostatnich wyborach parlamentarnych jest znacznie wyższy, niż wynosiła frekwencja. Od 1997 do 2007 roku różnica między deklaracjami, a rzeczywistością wynosiła od 11,1 do 16,2 punktów procentowych.

- Polacy akceptują demokrację obywatelską, więc jest im po prostu wstyd, kiedy muszą się przyznać nawet anonimowo, że mają słomiany zapał. U wielu obywateli może też pojawiać się cień nieufności wobec instytucji publicznych, co zawsze było widoczne wśród wyborców PiS i osób niezaangażowanych politycznie. Część wyborców wychodzi z założenia, że ten, kto nas pyta, jest przedstawicielem władzy, więc trzeba powiedzieć "popieram i głosuję". To ten sam casus, co nadreprezentacja Platformy w wielu sondażach - wyjaśnia dr Rafał Chwedoruk.

Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)