Okaleczone
To coś w ich mózgach każe im niszczyć własne ciało. Robią cięcia na udach, rękach, w okolicach brzucha. Potem, z żalu, tną się ponownie.
20.05.2009 | aktual.: 22.05.2018 14:09
Kasia, lat 49, samotna matka, od dwóch lat szuka odpowiedzi na pytanie: dlaczego moje dziecko się tnie? Wczoraj była u psychologa. Powiedział, że winę za sznyty 14-letniej Natalki ponosi Barbie. Bo gdyby lalki nie było, to Natka mogłaby o niej marzyć, a tak, jak jest, to nie ma o czym. Więc Kasia przez łzy tłumaczyła mu, że lalkę kupiła dlatego, że kiedyś sama takiej pragnęła. Nie przypuszczała, że w ten sposób zaspokaja własne marzenia, a wymagania córki będą rosły. Może po powrocie do domu wyrzuci lalkę? Jeśli to miałoby Natce pomóc, to pewnie. Zrobi wszystko.
Kilkaset przeczytanych artykułów, setki wyklikanych linków oraz kilkanaście wizyt u psychologa i psychiatry – tyle Kasia ma już za sobą. Kiedyś chciała wysłać Natkę do egzorcysty, ale przyjaciółka powiedziała jej, że to schorzenie głowy, nie ducha, więc zrezygnowała. Myślała też o hipnozie, ale w ostatniej chwili stchórzyła. Bo może kiedyś jakiś bodziec w mózgu córki mógłby obudzić to, co zostało uśpione? Za bardzo kocha Natkę, by ryzykować.
Kasia mówi, że Natka jest wyjątkowa. Bo przecież nie każde dziecko tnie się, mając kilkanaście lat. Zresztą tych sznytów by nie było, gdyby nie temperament, wrażliwość i inteligencja emocjonalna Natki.
Zuza, lat 26: bez długiego rękawa nie wchodzę
Kiedy Zuza wsiada do autobusu, termometr wskazuje 28 kresek. Mimo ciepła zakłada bluzę z długim rękawem. Nie chce, żeby gapie wskazywali ją palcem, mówiąc „Patrz, pocięta!”. Wszelkie wymyślone komentarze typu „to musiał być wypadek”, „upadła na szkło”, „ofiara pożaru” dzielnie znosiła rok temu. Teraz podobne teksty ją krępują.
Kiedyś wybrała się z bratem na rower. Zmęczeni pedałowaniem, zatrzymali się w pobliskiej kawiarence. Odsłonięte nogi i ręce Zuzy szybko przykuły uwagę pijaczka. - Podszedł do mnie i powiedział „Ale się poszlachtała!”. Dopiero kiedy brat wyciągnął telefon, grożąc, że zaraz zadzwoni na policję, mężczyzna przestraszył się i uciekł.
Długie rękawy to dla Zuzy azyl. Dzięki nim czuje się pewniej i łatwiej nawiązuje kontakt z innymi. Bo kiedy ludzie widzą gołe, poorane ręce, dziwią się i szukają przyczyny. Bo czy kobieta mogłaby się pociąć?
Początek...
Pierwsze cięcie Natki to był szok. Widniało na podudziu, stąd podwójnie trudno było je zauważyć. O tym, że problem jest poważny, Kasia zorientowała się dopiero widząc identyczne cięcie na nodze koleżanki córki. Równocześnie pojawiło się pytanie: „Gdzie popełniłam błąd?”. Kasia udała się do psychologa. Polecił jej przeczytać książkę „Jak mówić, aby dzieci słuchały”: – Książka nawet fajna, ale nijak ma się do życia.
Pierwszy eksperyment Zuzy z żyletką był, gdy miała 13 lat. Miał to być element kary za niepowodzenia i trudności w szkole. Regularnie robiła to w toalecie, na przerwach, bo pod bieżącą wodą szybko mogła pozbyć się zbędnej krwi. Rodzicom powiedziała, że winne sznytom są gałęzie. Wierzyli, dopóki nie zdradziły jej rysunki w zeszycie – krzyże, groby, wisielce. Malunki zauważyła jedna z nauczycielek. Natychmiast wysłała Zuzę do psychologa, a rodziców wezwała do szkoły. Uczennica powiedziała, że przyczyną samookaleczeń są złe wyniki w nauce. Psycholog uwierzyła.
W tym czasie Zuza była prymuską.
Marta, lat 18: tnę się od pięciu lat
W drugiej klasie gimnazjum koleżanki przyniosły do szkoły żyletki. – Patrz Mart, to fajne, spróbuj! – namawiały do samookaleczenia się. Mówiły, że cięcie się jest fajne, bo przynosi ulgę w chwilach smutku. Nie były to głębokie rany, tylko takie, żeby pojawiła się krew. Powody do tego, żeby robić sznyty, znajdowały się same: kłótnie rodziców, nieodwzajemnione miłostki, brak przyjaciół.
Rodzice nic nie wiedzieli o problemie, bo Marta nie pokazywała im rąk. – W gimnazjum byłam chuda, wciąż doskwierał mi chłód, więc nawet latem zakładałam bluzy z długim rękawem.
Cięcie było fajne pociągające, gdy Marta odkryła, że przynosi ulgę i odwraca uwagę od problemów. Bo kiedy komuś jest źle, to krzyczy lub płacze. A ona się cięła. Nawet kiedy była zagrożona z kilku przedmiotów, rodzice awanturowali się, a nauczyciele krzyczeli, że jest nieukiem, potrafiła sobie z tym wszystkim "poradzić".
Najwięcej stresu było w trzeciej klasie gimnazjum. Bo egzamin końcowy, wybór szkoły. Stąd i cięć było więcej. - Odczuwałam prawdziwą mękę. Żyletkę nosiłam zawsze w portfelu. Nie cięłam się tylko w domu. W połowie roku zaprzyjaźniła się z kolegą brata. Ten zastosował na Marcie terapię wstrząsową. Na środku korytarza, przy świadkach, krzyknął: „No powiedz wszystkim, co sobie zrobiłaś”. I Marta uległa. Więcej cięć nie było.
Ula, lat 24: nie chcę czuć bólu
Ula ma swój sposób na sznyty: tuszuje je kremem. O cięciach wie kilka osób. Rodzicom i przyjaciołom nie mówi. Nie chce ich martwić.
Pierwszy raz pocięła się mając 13 lat. Powód banalny – była nieszczęśliwie zakochana, a do tego kłóciła się z rodzicami. Bo ból, pod wpływem negatywnych emocji, wydawał się przyjemny. – Kiedy tniesz się mocniej, robi ci się trochę słabo, krew płynie, wszystkie emocje opadają. Serce mocniej bije. Jakbyś nagle rzucała się w przepaść, a potem lądowała na miękkiej poduszce.
Cięła się wieczorem, albo w nocy. Rano budził ją ogromny ból. By go nie czuć, znów się cięła. Wiedziała, że robi źle, jednak sam moment samookaleczania się nie był karą. Kara była potem, kiedy patrzyła na swoje oszpecone ciało. Płakała, zorientowawszy się, że znów uległa.
Na początku kaleczyła się raz w miesiącu, potem raz na tydzień. Były dni, że przesiadywała kilka godzin z żyletką w ręku, po prostu się na nią patrząc. Bywały tygodnie, że cięła się codziennie. Jednak nigdy na pokaz, nigdy tak, by ktoś zauważył. –Znam, a nawet widuję na co dzień ludzi ze sznytami na pokaz. To żałosne – mówi. Bo prawdziwy problem jest tam, gdzie ktoś ukrywa blizny.
Ula od trzech lat nie tknęła żyletki. Powody są trzy:
- życie jest cudem, więc trzeba je szanować;
- tyle jest cierpienia dookoła, tyle walki o życie, że nie warto samemu sobie go niszczyć;
- ponad wszystko ceni sobie wolność.
Teraz, patrząc na żyletkę, uśmiecha się. Wie, że jest „ponad” i nie da się zniewolić przedmiotowi. – Nie potnę się. Ale niczego nikomu nie obiecuję, że już nigdy tego nie zrobię. Tu liczy się walka o każdy dzień - mówi.
Kasia: córka próbowała popełnić samobójstwo
- Choć nie czułam fizycznego bólu córki w momencie zadawania sobie ran, odczuwałam to mocno psychicznie. To było dla mnie dowodem na to, że to moja wina, że ona się tnie.
Już jako 3-latka Natka była odporna na ból. Nie tyle nie odczuwała go fizycznie, co kiedy upadła i otarła sobie kolano, nie płakała. Kasia wini siebie, że nie rozczulała się wtedy nad córką, tylko starała się odwrócić jej uwagę słowami „O, zobacz, samolot leci!”. Doskonale pamięta pierwszą wizytę u dentysty, kiedy Natka wytrzymywała borowanie bez płaczu i histerii. Ucieszyła się, kiedy na koniec dostała jeszcze pamiątkową naklejkę od dentysty. Tak samo było z pobieraniem krwi. - Córka siedziała u mnie na kolanach (musiała, bo trzymając ją, chroniłam przed wyrwaniem się, a także ewentualnym złamaniem igły). Patrzyła, jak pielęgniarka pobiera jej krew, i ani jedna łza nie wypłynęła jej z oka. Wszyscy wtedy mówili: „Dzielna dziewczynka”.
W wieku sześciu lat Natka poznała inną dziewczynkę. Aga, bo tak jej było na imię, nie potrafiła pogodzić się z utratą ojca oraz osamotnieniem, spowodowanym dzieleniem matczynych uczuć pomiędzy troje pozostałego rodzeństwa. Któregoś dnia wzięła szkło i pocięła sobie nim nogę. Natka zrobiła to samo.
W pierwszej klasie gimnazjum Natka wpadła w złe towarzystwo. Zaczął się alkohol i coraz późniejsze przychodzenie do domu. - Przeważnie jej cięcia były następstwem naszych kłótni i prawie zawsze robiła je po alkoholu i narkotykach.
Ten dzień...
Niedawno Kasia wyszła do lekarza. Nie było jej w domu półtorej godziny. Natka miała iść z nią, ale w ostatniej chwili odmówiła, tłumacząc się głodem. Kasia mówi, że nigdy nie zapomni tego, co zobaczyła potem: - Od progu czerwone krople, drzwi do pokoju otwarte, a Natka leży w kałuży krwi. Gęstej, zasychającej. Instynktownie zawiązałam przegub i wezwałam karetkę. Nie było czasu na płacz. W szpitalnym rejestrze widniała notka, że to nie pierwsza próba samobójcza Natki.
– Sporadycznie – odpowiada Kasia, gdy pytam, czy Natka wciąż się tnie. Bo teraz Natka wstydzi się sznytów. Podczas wizyt w laboratorium stara się je ukryć.
Marta: zostają rany w psychice
W 2008 r. Marta przechodzi załamanie. Przyczyną jest wszystko: matura, kłótnia z przyjaciółką, rodzice. Ze złości tnie sobie udo. Po każdej kresce myśli, że „przecież i tak nic nie widać, więc po co się martwić”. W końcu obwija nogę bandażem i idzie spać. Budzi się z potwornym bólem.
Któregoś dnia spędza samotnie kolejny z rzędu wieczór. W tym czasie przyjaciółka śle jej SMS-y, że jest z chłopakiem, że im razem dobrze i że nie zamierzają szybko wracać. Zwykle Marta cieszy się z takich wiadomości, ale nie teraz, nie w samotności. Sięga więc po portfel (tam trzyma żyletkę). - Ostatecznie pocięłam się cyrklem, bo nie znalazłam żyletek. Przyniosło ulgę.
Po tym wydarzeniu Marta zaczyna bać się samej siebie. Tego, że to nałóg i że następnym razem, jak zacznie, to już nie będzie umiała zatrzymać ostrza. Postanawia z tym skończyć. Do dziś udaje jej się w tym postanowieniu wytrwać.
Cięcie zostawia ślady i to nie tylko takie na ciele („Za kilkanaście lat ktoś zobaczy bliznę i co sobie pomyśli?”). Zostają też rany w psychice. – Samookaleczanie się uważam za swoją największą życiową porażkę. To, że uległam rzeczy, żyletce. A przecież w ten sposób zadaję ból nie tylko sobie, ale również najbliższym, szczególnie rodzinie. A ból im zadany boli bardziej, niż własny.
Zuza: potrzebuję 20 tys. zł na usunięcie blizn
Najczęściej po nóż sięgała w liceum. Powodem było rozczarowanie sobą, brak akceptacji, niemożność nawiązania bliższych relacji, niepowodzenia. Ilość, miejsce i jakość cięć przestała kontrolować na pierwszym roku studiów. – Zaczął mi spadać nastrój, nie mogłam sobie poradzić. Odeszłam wtedy od noża i przeszłam na żyletkę. Cięłam się częściej, a rany były głębsze.
W latach 2003-2007 była w ośmiu szpitalach psychiatrycznych. Tam podawali jej antydepresanty. Przy tak silnych lekach pojawiały się skutki uboczne – senność, otumanienie, spadki nastroju. W tym czasie miała trzy próby samobójcze. Przy ostatniej połknęła 120 tabletek.
Zuza studiuje na pierwszym roku. Jej koleżanki z rocznika wyszły już za mąż, znalazły pracę, zrobiły magistra. A ona co? Przez sznyty musi zacząć wszystko od początku. Codziennie odkłada do skarbonki 3 zł. Kosmetyczka powiedziała jej, że jak uzbiera 20 tys. zł to będzie mogła mieć zabieg usuwania blizn. Zuza zbiera więc pieniądze na pozbycie się śladów przeszłości. Wie, że część z nich pozostanie jednak na zawsze.
(Komentarz eksperta)
Bartłomiej Perczak, psycholog z „Nature and Medicine”, mówi, że samookaleczenie wśród młodzieży i dorosłych występuje, ale jest nieporównanie rzadszym zjawiskiem niż nerwica czy depresja. Jest to zjawisko autoagresji mające dwie przyczyny. Po pierwsze osoby chcą w ten sposób zwrócić na siebie uwagę. Zdarza się tak np. w rodzinach, gdzie rodzice się rozwodzą, a dziecko nie umie sobie z taką sytuacją poradzić. Również wtedy, kiedy dziecko ma mocne poczucie winy. Perczak opowiada o przypadku chłopca, który z grzecznego i dobrze uczącego, zmienił się w dziecko sprawiające problemy wychowawcze i samookaleczające się. Dopiero po roku ktoś zorientował się, że z chłopcem dzieje się coś złego. Okazało się, że kilkanaście miesięcy wcześniej w wypadku zginęła jego młodsza siostra. Tego dnia podeszła do niego i zapytała, czy mogliby wrócić razem do domu. Chłopiec powiedział, żeby poszła sama. Wracając, zginęła pod kołami samochodu. - Nikomu o tym nie powiedział. Dusił to w sobie, bo nie miał na tyle dobrego kontaktu z
rodzicami, żeby im o tym powiedzieć. Przez cały czas uważał jednak, że to jego wina – mówi Perczak. Pytany o to, czy jeśli zauważymy u bliskiej osoby sznyty, powinniśmy od razu o pomoc do psychologa, odpowiada twierdząco. Tłumaczy, że osoba, która zadaje sobie rany, często nie zdaje sobie sprawy, co jest tego faktyczną przyczyną. Dopiero trzeba to od niej wydobyć.
Reportaż ten, za zgodą wypowiadających się w nim osób, został napisany po to, by ustrzec innych przed próbami samookaleczania się. Imiona bohaterów, na ich prośbę, zostały zmienione.