Ojciec Mateusz zmienia Sandomierz
Za sprawą telewizyjnego przeboju do niedawna zapomniane, i – jak przyznają sami mieszkańcy – z lekka zapyziałe miasto zmienia się w turystyczne eldorado. Sandomierz przekuwa powodzenie serialu na własny sukces. A mieszkańcom żyje się lepiej.
12.12.2011 | aktual.: 12.12.2011 13:55
Liczby nie kłamią. Przynajmniej w przypadku popularności „Ojca Mateusza” i tego, jak przekłada się ona na zainteresowanie Sandomierzem. Kręcony na podstawie włoskiego formatu serial o sympatycznym proboszczu detektywie, nadawany w TVP1 w czwartkowe wieczory i powtarzany w niedzielne popołudnia, ma łącznie ponaddziesięciomilionową widownię. Gdy inne wieloodcinkowe produkcje notują spadki, zainteresowanie losami księdza tropiącego przestępców utrzymuje się na imponującym poziomie.
„Nowoczesny kapłan” – mówi o nim odtwórca głównej roli Artur Żmijewski. Sukces serialu tak tłumaczy: – Świetnie rozumiemy się w ekipie, a przy tym ta opowieść snuta jest delikatnie, trochę bajkowo, bez nachalnego moralizatorstwa, którego widz nigdy nie lubi. Ja sam zresztą też.
Serialową postać Żmijewski obdarza dyskretnym poczuciem humoru i dystansem. Szczególnie ten ostatni element jest jego zdaniem ważny. To antidotum na nudę – u widzów i u aktora grającego ojca Mateusza też.
Sądząc po wynikach oglądalności, ocena to jak najbardziej trafna. Przeliczalna na konkretne zyski. Nie tylko w TVP.
Trzeci filar: turystyka
Jeszcze w 2008 r., czyli w czasie, gdy zaczęto emitować pierwszą serię „Ojca Mateusza”, liczącą blisko pół kilometra lokalną atrakcję Sandomierza – lochy– odwiedziło 80 tys. gości. W roku 2011 – po wyemitowaniu ponad 80 odcinków, w których niezwykły ksiądz schwytał kilkudziesięciu złoczyńców – turystów jest niemal dwa razy tyle: do końca listopada do podziemi zeszło 134 tys. zwiedzających. Oczywiście obejrzeli też przepiękną starówkę czy zbudowaną w XIV w. Bramę Opatowską.
– Nie ma się co oszukiwać, Sandomierz to głównie miasto wycieczek szkolnych. Ale coraz więcej turystów przyjeżdża ze względu na popularność serialu i specjalnie z myślą o nich stworzyliśmy trasę „Śladami ojca Mateusza”, za którą dostaliśmy nawet branżowe nagrody – opowiada Marzena Martyńska z Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajobrazowego w Sandomierzu. Jest jednak pewien problem. Trzy kluczowe miejsca serialu znajdują się… poza Sandomierzem. Na Mazowszu. Filmowa plebania – w podwarszawskiej Radości, kościół – w Gliniance nieopodal stolicy, przy trasie do Lublina. A wnętrze komendy – w pomieszczeniach prywatnej posesji w Warszawie.
– To nie przeszkadza – uważa Krzysztof Grabowski z produkującej serial firmy Baltmedia. – Sandomierz sam w sobie jest na tyle piękny, że nie potrzebuje dodatkowych atrakcji. Od szukania konkretnych filmowych obiektów ważniejsze jest chyba samo odkrywanie miasta i oddychanie atmosferą serialu.
Podobnie podchodzą do sprawy lokalni przewodnicy: – Nasza trasa obejmuje wszystkie główne zabytki, m.in. starówkę, Bramę Opatowską, ale przy okazji opowiadamy serialowe historie – w tym miejscu popełniono słynne morderstwo na parkingu, a w tej kawiarni mieścił się filmowy kebab.
Wpływ serialu na rozwój Sandomierza jest niepodważalny. Widzą to mieszkańcy, obserwują członkowie ekipy.
– Gdy pierwszy raz tu przyjechałem, miałem wrażenie, że to miasto zupełnie bez ludzi, bez życia – mówi Michał Piela, serialowy starszy aspirant Nocul. – Teraz wokół sporo się buduje, remontuje, ludzie chodzą bardziej uśmiechnięci. Mówią, że mają w portfelu więcej pieniędzy, co dowodzi, że sukces serialu odbił się pozytywnie na gospodarce tego miejsca.
W czasie emisji serialu liczba miejsc noclegowych podwoiła się, ale latem o wygodnym łóżku bez wcześniejszej rezerwacji można tylko pomarzyć. Ludzie szukają także hoteli w pobliskim Tarnobrzegu i Stalowej Woli.
Turystyka staje się dla miasta coraz ważniejsza.– Oprócz huty Pilkington i miejskiego targowiska to trzeci filar, który tworzy u nas miejsca pracy. I z roku na rok jest on coraz bardziej istotny – przyznaje Ewa Kondek, wiceburmistrz królewskiego miasta.
Niestety, choć planowano rozbudowę huty, z powodu zeszłorocznej powodzi inwestor zrezygnował z tego pomysłu. Nikt nie był w stanie zagwarantować, że woda znów nie stworzy zagrożenia. Udało się uratować 400 miejsc pracy, które już tam są. Nowe jednak nie powstaną. – Dlatego tym bardziej musimy stawiać na turystów – przyznaje Kondek.
Powódź dla wielu sandomierzan była tragedią. Latem 2010 r. po ulicach prawobrzeżnej części miasta zamiast autobusów kursowały motorówki ze strażakami, którzy ewakuowali mieszkańców albo dowozili jedzenie i wodę tym, którzy zdecydowali się zostać na zalanych terenach. Cały kraj oglądał dramatyczne relacje i słuchał gdybania ekspertów, czy wały wytrzymają, czy nie. Woda wdarła się do ponad 800 domów, ponad dwa i pół tysiąca osób musiało się z nich wynieść. Kilkadziesiąt wciąż mieszka w internacie szkoły budowlanej.
Ale w tamtych dramatycznych momentach na wysokości zadania stanęli serialowi twórcy. Artur Żmijewski, Piotr Polk i inni brali udział w koncertach charytatywnych.
– To było ogromne przedsięwzięcie, ale też nie mieliśmy pewności, czy ludzie ogarnięci tragedią zechcą przyjść na rynek, zapomnieć na chwilę, bawić się, wzruszać. Udało się – dodaje Polk, na ekranie komendant policji Orest Możejko, śpiewający aktor.
Co ciekawe, jednym z pierwszych oryginalnych (polskich) odcinków był właśnie ten związany z powodzią. – Uznaliśmy, że uczestnicząc w codziennym życiu mieszkańców, nie możemy nie zauważać wydarzenia, które odcisnęło się na nim tak bolesnym piętnem – podkreśla producent Krzysztof Grabowski.
Być jak ojciec Mateusz
Jak jeszcze Sandomierz zmienił się pod wpływem serialu? Powiatowa policja wprowadziła np. specjalne odznaczenie – statuetkę Bądź jak Ojciec Mateusz. I choć figurka jest niewielka – przedstawia księdza, który stoi na paragrafie, trzyma Kodeks karny i parasol symbolizujący ochronę roztaczaną nad mieszkańcami – jej znaczenie jest duże. Przyznawana jest ludziom, którzy w szczególny sposób pomogą policji. Od czasu jej ufundowania trafiła do dwóch laureatów.
– Pierwszą wręczyliśmy osobie, która zatrzymała sprawcę kradzieży na giełdzie ogrodniczej; odzyskaliśmy 20 tys. zł. Druga trafiła do mężczyzny, który uratował dwóch tonących po tym, jak ich samochód spadł z promu – mówi inspektor Zbigniew Kotarski, powiatowy komendant policji, którego podwładni czasem nazywają „Możejką”.
– No, jakoś się tak przyjęło, ale to tylko podkreśla nasze dobre kontakty z aktorami. I choć w serialu aspirant Nocul nigdy nie może dostać awansu, w zeszłym roku w dniu Święta Policji honorowy awans dostali i serialowy naczelnik Możejko, czyli Piotr Polk, i Michał Piela – dodaje.
Przyjazne relacje potwierdza filmowy komendant: – Przed rozpoczęciem zdjęć do serialu nigdy nie byłem w Sandomierzu. Nie dlatego, że o nim nie słyszałem, ale jakoś nie było mi po drodze. Teraz czuję się, jakbym znał to miejsce od wielu lat, chociaż faktycznie minęły dopiero trzy – mówi Piotr Polk.
Ekipa pojawia się w Sandomierzu regularnie cztery razy w roku i spędza tu łącznie półtora miesiąca. – Ale nie ukrywajmy, wprowadzamy jednak trochę zamieszania. Zajmując rynek, uliczki, wstrzymując ruch, utrudniamy ludziom życie, a mimo to nie spotkaliśmy się z żadną negatywną reakcją. Przyjmują nas ciepło, z wielką cierpliwością – podkreśla Polk.
Mówi o zaproszeniach na kawę i ciasto pieczone specjalnie dla komendanta Możejki. – Usłyszałem też ostatnio, że co jakiś czas powinienem dzwonić do prawdziwego komendanta i uprzedzać go, co będzie się działo w naszym wspólnym życiu, bo gdy nakręciłem odcinek, w którym Możejko miał być przeniesiony do Kielc, prawdziwy komendant odbierał telefony z pytaniem: – Przenosisz się?
Już pierwsze klapsy pokazały fantastyczny stosunek mieszkańców do filmowców. Współpracują z ekipą, asystują. Utrudnienia przyjmują ze zrozumieniem.– Aktorzy, którzy zaczęli się w mieście pojawiać, nie byli nigdy narażeni na natarczywe zainteresowanie. To fantastyczna sytuacja, która nas zaskoczyła – zaznacza producent.
Przyznaje też, że takie przyjęcie… zaburzyło instynkt samozachowawczy ekipy. Bolesne przebudzenie nastąpiło, gdy filmowcy trafili na część zdjęć do Buska-Zdroju.
Artura Żmijewskiego w okamgnieniu otoczył na deptaku tłum kuracjuszy. – Przez pół dnia mieliśmy zablokowaną pracę i musieliśmy wynająć dodatkową ochronę planu – wspomina producent.
W Sandomierzu jest inaczej. Znakomicie układa się też współpraca z policją i strażą miejską, czyli ze służbami niezbędnymi do produkcji serialu, gdy na czas realizacji zdjęć trzeba zamknąć część miasta.
Przyjazne podejście do ekipy działa też w drugą stronę. Inspektor Kotarski docenia, że aktorzy nie zamykają się we własnym gronie. Znajdują czas, by na przykład spotkać się z wycieczkami szkolnymi i opowiedzieć o sobie i o pracy. To nie tylko sympatyczne, ale też nakręcające lokalną koniunkturę. Fama o takich spontanicznych spotkaniach idzie w Polskę. Kolejni ludzie ściągają do miasta, by – jeśli nie uda się spotkać aktorów – porozmawiać o nich z tymi, którzy są na miejscu. Mają na rynku, czyli jak na dłoni, filmowy plan. Ocierają się o ekranową fikcję, czasami dostrzegając w niej znane elementy.
Serial powstaje na podstawie włoskich scenariuszy, ale jest mocno adaptowany do polskich realiów. W niektórych odcinkach fabuła jest w pełni oryginalna. Ile czerpie z lokalnego kolorytu? – Jeśli już pojawiają się w serialu jakieś nawiązania do sandomierskich realiów, to raczej są to historie z życia mieszkańców – mówi Grabowski.
Dla porządku warto przypomnieć, że choć w serialu morderstwo zdarza się niemal w każdym odcinku, w rzeczywistości w Sandomierzu taki wypadek ma miejsce… raz w roku. Podobnie jest z poważną przestępczością. – To sporadyczne przypadki – zapewnia inspektor Kotarski. Wiadomo jednak, że w przyszłych odcinkach mają się pojawić przestępstwa, które faktycznie w królewskim mieście się wydarzyły.
Gdy ksiądz Mateusz pedałuje po rynku czy malowniczych uliczkach, zawsze w tle ma ludzi. Wielu sandomierzan może się pochwalić tym, że wystąpiło w filmie. – Grałem recepcjonistę w hotelu, który nie chciał udzielić informacji ojcu Mateuszowi – wspomina Piotr Kusal.
Należy on do mniejszości, która uważa, że „Ojciec Mateusz” nie zmienił Sandomierza aż tak, jakby się wydawało. I choć bezrobocie jest zbliżone do średniej krajowej (w powiecie sandomierskim to 12 proc.), większość mieszkańców mówi, ile serialowi zawdzięcza.
Najbardziej cieszą się oczywiś-cie restauratorzy i hotelarze. I tak powstał na przykład hotelik Dworek Ojca Mateusza (choć nazwa jest zastrzeżona, to dzięki temu, że ojciec właściciela faktycznie ma na imię Mateusz, udało się obostrzenia ominąć). Jest też kawiarnia U Plebana.
Niektórzy właściciele zastanawiają się, jak zaznaczyć powiązania z serialem.– To miejsce wystąpiło dwa razy: jako turecki kebab i kawiarnia Pychotki-Łakotki – opowiada Dominika Gefrerer, właścicielka mieszczącej się tuż przy rynku kawiarni Mała. – Później przychodzą ludzie i pytają, jaką kawę lubi ojciec Mateusz.
Zdjęcia z planu serialu przyozdabiają ściany wielu budynków, są m.in. w Bramie Opatowskiej czy w kawiarni Retro, gdzie ojciec Mateusz spowiadał zakonnice. Z kolei do Cafe Galeria ludzie przychodzą i pytają o ptysie z różowym lukrem. W jednym z odcinków takie się tam pojawiły, a teraz klienci są zdziwieni, że zamiast ptysiów jest szarlotka, a przecież okolice Sandomierza to zagłębie sadownicze.
Świętokrzyskie dla ojca
– Czy u nas wierni szukają ojca Mateusza? Nie, ale zaglądają częściej niż wcześniej – odpowiada ojciec Tytus z klasztoru dominikanów. – Naszego życia serial nie zmienił, ale jest to dobre przedsięwzięcie duszpastersko-ewangelizacyjne. No i warto dodać, że jakby każda komenda miała takiego ojca Mateusza, przestępczość by chyba radykalnie spadła – śmieje się duchowny.
– To nie jest tak, że ojciec Mateusz przekłada się na życie religijne. Wierni nie zmieniają radykalnie swoich przekonań na podstawie serialu – dodaje ksiądz Tomasz Lis, rzecznik biskupa sandomierskiego.
Sandomierzanie „chwycili ojca Mateusza za nogi”, ale kilka lat temu jeszcze to inne miasteczka mogły się znaleźć przed kamerą. Akcja włoskiego pierwowzoru serialu rozgrywa się w malowniczym miasteczku Gubbio.– Szukaliśmy podobnego miejsca – wspomina producent Krzysztof Grabowski.
W Polsce pod uwagę brane były lokalizacje w różnych częściach kraju – od Pomorza przez Dolny i Górny Śląsk.– Ze względów produkcyjnych najkorzystniejsze były oczywiście miejscowości położone jak najbliżej Warszawy – mówi producent. Rozważany był m.in. Kazimierz nad Wisłą, ale jako zbyt znany, wykorzystany w wielu produkcjach, został odrzucony.
Wstępną dokumentację przeprowadzono m.in. w Pszczynie i w okolicach Jeleniej Góry. Na Pomorzu brane były pod uwagę Kościerzyna i Kartuzy, na Mazowszu – Pułtusk z imponującym rynkiem i wspaniałym klasztorem.
Wybór padł jednak na Sandomierz, położony ok. 200 km od Warszawy, trochę na uboczu, mniej znany, ale równie malowniczy jak Kazimierz, z przepiękną starówką, która urzekła także włoskiego licencjodawcę z firmy Lux Vide. Argumentem „za” był też stosunkowo niezły dojazd z Warszawy – zarówno przez Radom, jak i Kozienice.
Z sukcesu Sandomierza postanowiły skorzystać władze województwa świętokrzyskiego, na którego terenie leży miasteczko.
– Wiosną ubiegłego roku, jeszcze przed tragedią smoleńską, zaproszono nas na duże spotkanie z marszałkiem województwa i Regionalną Organizacją Turystyczną – wspomina Grabowski. Chodziło o to, by w serialu pojawiły się też inne miejscowości regionu. Po naradach ze scenarzystami producent doszedł do wniosku, że wprowadzenie nowych lokalizacji, jeśli znajdują się one na terenie jednego województwa i jednej diecezji, nie zburzy konwencji całości. Uda się wytłumaczyć delegowanie policjantów do zadań w innych miejscowościach, a i ojca Mateusza zwierzchnicy będą mogli wysłać „w teren”.
Poza formatem
Organizacja i Urząd Marszałkowski Województwa Świętokrzyskiego podpisały z TVP stosowne dokumenty, dzięki czemu powstało 12 odcinków rozgrywających się poza Sandomierzem.
– Umowa została zawarta poza nami, chociaż z naszym udziałem, jako merytorycznych doradców i producentów – mówi Grabowski. – Dotyczyła pakietu promocyjno-reklamowego związanego z hasłem „Świętokrzyskie czaruje”. W jego skład wchodziły telewizyjne spoty reklamowe, billboardy i tzw. promocja lokacji świętokrzyskich w „Ojcu Mateuszu”.
Jakie miejsca dzięki temu pojawiły się w serii? Na przykład Bałtów z jurajskim parkiem, zamek w Krzyżtoporze, Busko-Zdrój, Chęciny, Kurozwęki oraz Końskie wraz z rzeką Czarną. Same Kielce grały w dwóch odcinkach.
Nietypowa akcja promocyjna zmobilizowała kilka innych miejscowości i regionów. Do producenta zgłosiły się m.in. władze Płocka oraz przedstawiciele województw lubelskiego i podlaskiego.
– Niestety, zmiana miejsca akcji wymagałaby logicznego umotywowania przenosin np. komisariatu czy plebanii. Komplikacje scenariuszowe byłyby zatem zbyt duże i nie do końca uzasadnione – wyjaśnia kolejne odmowy Grabowski.
I choć władze miasta myślą o ściągnięciu kolejnych filmowców (toczą się rozmowy na temat serialu o… wampirach) i rozbudowywaniu oferty turystycznej na zimę, na razie Sandomierz rozkwita głównie dzięki serii o detektywie w sutannie. Jak długo to potrwa?
Teoretycznie polską wersję serialu ogranicza format. Gotowych włoskich odcinków jest obecnie 129. Tymczasem nad Wisłą 20 grudnia zakończone zostaną zdjęcia do 96. odcinka „Ojca Mateusza”.
– Dla pocieszenia dodam, że postaci naszych bohaterów od dawna żyją własnym serialowym życiem. Mając od dwóch lat od naszych włoskich licencjodawców zielone światło na pisanie oryginalnych polskich scenariuszy, nie widzimy konkretnego, kończącego nasz serial momentu. Będziemy realizować serial tak długo, jak będzie tego chciała TVP, sami aktorzy oraz, przede wszystkim, nasi widzowie – zapowiada producent.
Jolanta Gajda-Zadworna, Maciej Miłosz