Ojciec chrzestny PiS. Cichy koniec afery, która zmieniła historię polskiej polityki
Kapitan Mariusz Szekiel zapewne nie byłby zadowolony, gdyby go nazwać ojcem chrzestnym PiS. Choć rzeczywiście to określenie nieco na wyrost, jednak oddaje to, co w sprawie Szekiela kluczowe - jego aresztowanie dało początek fali wydarzeń, które doprowadziły do powstania PiS i zwycięstwa Lecha Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich w 2005 r. - czytamy w "Rzeczpospolitej".
06.04.2016 | aktual.: 06.04.2016 09:07
Do czerwca 2001 r. Szekiel był wiceszefem katowickiej delegatury Urzędu Ochrony Państwa, czyli poprzednika Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W tarapaty wpadł, gdy UOP zaczął się interesować malwersacjami w Centrozapie, działającej od 1951 r. centrali handlu zagranicznego, która po upadku PRL została przekształcona w spółkę akcyjną.
Prokuratura zarzuciła Szekielowi, że ostrzegł prezesa Centrozapu o aresztowaniu, miał też grozić jednemu z funkcjonariuszy wyrzuceniem z pracy w przypadku postawienia mu zarzutów.
Wersja Szekiela od początku była inna – twierdził, że prezes firmy poszedł na współpracę, a prokuratura swymi działaniami chciała go wystraszyć, bo z niewiadomych względów do sprawy Centrozapu się nie paliła.
Afera, mimo że była poważnym starciem między największą służbą specjalną w Polsce a prokuraturą, nie miałaby jednak tak wielkiego znaczenia, gdyby nie polityka. Gdy śledczy w czerwcu 2001 r. zatrzymali Szekiela, doszło do otwartej wojny w rządzie Jerzego Buzka. Urząd Ochrony Państwa i prokuratura wzajemnie oskarżały się o łamanie prawa. Umieszczenie w areszcie wysokiej rangi oficera o nienagannej opinii spotkało się z oburzeniem szefostwa UOP, w obronie kapitana wystąpili szefowie delegatur – dzięki ich poręczeniu Szekiel wyszedł na wolność.
UOP zarzucał katowickim prokuratorom, że to oni utrudniali śledztwo, zwlekając miesiącami z zatrzymaniem szefów Centrozapu.
Ministrem sprawiedliwości i zwierzchnikiem prokuratury był wtedy Lech Kaczyński, budujący swój wizerunek szeryfa bezwzględnie zwalczającego przestępczość. A UOP nadzorował gburowaty, ale na wskroś uczciwy, wpływowy działacz "Solidarności" Janusz Pałubicki. Za sprawą Szekiela panowie się wzięli za łby.
Buzek stanął po stronie Pałubickiego, czyli Szekiela. - Działania prokuratury naruszyły spokój społeczny, spowodowały duże zamieszanie, co osłabia autorytet państwa, a nawet przeszkadza w łapaniu przestępców. Za tę sytuację ponosi osobiście odpowiedzialność pan minister Kaczyński - stwierdził. I zadeklarował gotowość poręczenia za Szekiela.
Kaczyński zareagował ostro. W długim, emocjonalnym liście do premiera napisał m.in.: „Miały miejsce wydarzenia, które wskazują na to, jak słabo umocowana jest w Polsce ciągle praworządność, jak mocno oddziałują wzorce dawnego systemu. Z najwyższym zdumieniem konstatuję, że Pan Premier nie tylko nie ukrócił działań w oczywisty sposób kwestionujących zasady praworządności i nie wyciągnął wniosków wobec ich sprawców, ale w dużej mierze je poparł (...) Całkowicie niedopuszczalne jest też przyjmowanie, że interpretacja prawa przez kierownictwo UOP ma pierwszeństwo przed jego interpretacją przez organy Prokuratury, stojącej zgodnie z ustawą na straży przestrzegania prawa. Niestety, z Pańskich oświadczeń wynika, że właśnie taką hierarchię uznał Pan za obowiązującą. W żadnym razie nie mogę się na nią zgodzić".
Gorzka satysfakcja
Dymisji minister złożyć nie zdążył. To Buzek zdymisjonował go na początku lipca 2001 r., gdy pełną parą szły już przygotowania do budowy nowej partii braci Kaczyńskich – Prawa i Sprawiedliwości.
Późniejsi politycy PiS nie kryli oburzenia decyzją szefa rządu. – Dymisji doczekał się minister, który przywrócił opinii publicznej wiarę, że Polska może być krajem praworządnym – mówił Wiesław Walendziak.
Mariusz Kamiński dodawał: – Jerzy Buzek pokazał, jak małym jest politykiem.
Ciąg dalszy tej historii znamy – i jest to czysta polityka. PiS udaje się wejść do Sejmu jesienią 2001 r. W 2002 r. szeryf Kaczyński zostaje prezydentem Warszawy, trzy lata później zaś całej Polski. Partia jego brata w 2005 r. przejmuje władzę w kraju. I powtarza ten sukces dekadę później.
Z dala od polityki, w ciszy i w państwowej tajemnicy toczył się proces Szekiela. Czasem sąd go zwalniał od winy (2006 r.), czasem skazywał (2012 r.). Po tym drugim orzeczeniu politycy PiS triumfowali. „Racja Kaczyńskiego po 11 latach. Sąd podzielił zdanie ówczesnego ministra sprawiedliwości" – cieszył się na portalu Wpolityce.pl Piotr Pietrasz, katowicki radny i rzecznik prasowy śląskiego PiS.
Jednak z prawomocnego wyroku, który w ostatnich dniach zapadł przed katowickim Sądem Okręgowym, prawica się nie ucieszy – bo to uniewinnienie. Uzasadnienie decyzji sądu jest, jak cała sprawa, tajne. Ale według naszych informacji sąd odrzucił cały akt oskarżenia – nie tylko wątki dotyczące ostrzeżenia prezesa Centrozapu, ale także dodatkowe zarzuty, które prokuratura stawiała Szekielowi, w tym dotyczące rzekomego ukrywania dokumentów obciążających owego prezesa.
– Zostałem wmontowany tę w sprawę – przekonuje Szekiel w rozmowie z „Rzeczpospolitą". – Przez nierychliwość i brak profesjonalizmu wymiaru sprawiedliwości nie mogłem szybko wykazać swojej niewinności. Kosztowało mnie to karierę w służbach, o których zawsze marzyłem. Dobrze, że po 15 latach zostałem oczyszczony. Ale to gorzka satysfakcja.
Nieoczekiwana zmiana ról
Dziś bohaterowie tamtych wydarzeń występują w zupełnie innych rolach i sojuszach. Postępowanie prokuratorskie przeciw Szekielowi prowadzone było pod okiem Janusza Kaczmarka, wówczas prokuratora z Gdańska i przyjaciela Lecha Kaczyńskiego. Z kolei Szekiela bronił ówczesny szef UOP Zbigniew Nowek, narażając się na gromy ze strony ministra sprawiedliwości.
Za prezydentury Kaczyńskiego role się odwróciły. Obdarzony początkowo zaufaniem i stanowiskami Kaczmarek – doszedł do posady szefa MSWiA w 2007 r. – został odwołany w atmosferze skandalu, a politycy PiS oskarżyli go o przeciek z akcji CBA w sprawie afery gruntowej. Prezydent uznał go za „największy zawód swego życia".
Z kolei Nowek po latach przebył drogę odwrotną – za poprzednich rządów PiS został szefem Agencji Wywiadu. Prezydent Kaczyński dał mu generalski awans, a na początku 2010 r. powołał na wiceszefa swego Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Podziały z czasów afery Centrozapu zostały w ten sposób unieważnione.
– Ta sprawa to dowód na słabość wymiaru sprawiedliwości. Przecież Szekiel został skazany, a potem uniewinniony na podstawie tego samego materiału dowodowego – mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Kaczmarek. Samego wyroku komentować nie chce, podobnie jak Nowek.
Komentarza odmówił nam też poseł PiS Wojciech Szarama, były szef UOP w Katowicach, który przyjmował Szekiela do pracy. – Nie pracowałem już w UOP, gdy wybuchła ta sprawa. Nie chcę oceniać wyroku – stwierdził.
Co się działo z Szekielem? Po wybuchu afery na własną prośbę („kierując się troską o reputację służby") odszedł z UOP, tracąc wszelkie przywileje socjalne i emerytalne. Poszedł do biznesu – dziś pracuje w jednym z prywatnych banków.
Andrzej Stankiewicz