Proces Andrzeja Poczobuta w Grodnie© East News | Leonid Shcheglov

Ojciec Andrzeja Poczobuta dla WP: już nigdy go nie zobaczymy

Dariusz Faron
9 lutego 2023

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

- Bardzo boli nas serce. Nie doczekamy z żoną powrotu syna. Powiedziałbym mu tylko jedno: jestem dumny, że do końca zostałeś człowiekiem - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Stanisław Poczobut. Jego syna, Andrzeja Poczobuta, sąd w Grodnie skazał w środę na osiem lat więzienia o zaostrzonym rygorze.

Andrzej Poczobut, działacz polskiej mniejszości narodowej na Białorusi oraz korespondent "Gazety Wyborczej", przebywał w białoruskim areszcie od marca 2021 r. Reżim Łukaszenki oskarżył go o "umyślne działania w celu podżegania do nienawiści narodowej oraz religijnej" i "nawoływanie do czynności zagrażających bezpieczeństwu narodowemu". Po pokazowym procesie, 8 lutego w Grodnie zapadł wyrok. Dziennikarz został skazany na osiem lat kolonii karnej.

Dariusz Faron: Opowie pan o wczorajszym dniu?

Stanisław Poczobut: W nocy przed dniem ogłoszenia wyroku nie mogliśmy zasnąć. Wiedzieliśmy z żoną, co nas czeka, więc wcześniej zeszliśmy do apteki, żeby uzbroić się w leki. Opróżniliśmy sporą część domowej apteczki. Tabletki na uspokojenie, obniżenie ciśnienia...

Mamy swoje choroby. Baliśmy się, czy wytrzymamy taki stres. Bardzo bolało nas serce. Poszliśmy do sądu w czwórkę, z żoną Andrzeja i córką. W korytarzu było sporo ludzi. Pokazaliśmy strażnikom paszporty, żeby potwierdzić, że jesteśmy rodziną. Nie mogę powiedzieć, by zachowywali się wobec nas źle. Wykonywali swoją pracę. Weszliśmy na małą, ciemną salę sądową.

Wanda i Stanisław Poczobutowie: "Wiemy, że nigdy nie zobaczymy już naszego dzielnego chłopca"
Wanda i Stanisław Poczobutowie: "Wiemy, że nigdy nie zobaczymy już naszego dzielnego chłopca"© Archiwum prywatne

I zobaczyli państwo syna dopiero po raz drugi w ciągu ostatnich dwóch lat.

Czas spędzony w areszcie dał mu się we znaki. Twarz Andrzeja zmarniała. Nie mogliśmy z nim porozmawiać, ale patrzył na nas i pokazywał rękami, żebyśmy się trzymali, że jakoś to będzie. Podczas ogłoszenia wyroku był bardzo dzielny. Trzymał głowę w górze, miał pewne spojrzenie.

A co państwo czuli?

Najpierw ogromny stres. Czy nadzieję? Raczej nie. Ostatnio w tego typu procesach zapadają wysokie wyroki. Andrzej mógł dostać dwanaście lat. Gdy usłyszeliśmy o ośmiu w więzieniu o zaostrzonym rygorze, poczuliśmy ogromny ból. Mam 80 lat, żona 79. Zdajemy sobie sprawę, że nie doczekamy powrotu syna do domu. Nie zobaczymy już naszego dzielnego chłopca.

Pamięta pan ostatnią rozmowę z Andrzejem?

24 marca 2021, pogodny dzień. Szalała pandemia, a Andrzej nie chciał nas narażać. Podszedł do okna, wyszliśmy z żoną na balkon na drugim piętrze. To była zwykła, codzienna wymiana zdań. Następnego dnia nad ranem go aresztowali. Zarekwirowali wszystkie telefony, więc nikt do nas nie zadzwonił. Przyjechała wnuczka i powiedziała, że tatę zabrali. Poczuliśmy ogromny smutek i bezradność.

Andrzej zazwyczaj blokował drzwi, obawiając się zatrzymania. Ale tamtego dnia tak się nie stało. Funkcjonariusze weszli bez problemu.

Syn spodziewał się takiego scenariusza?

Tak, był gotowy. Mówił, że mają na niego sporo materiałów. Przygotowywał nas na to. To bardzo wrażliwy mężczyzna. Powtarzał: "Cokolwiek się nie zdarzy, nie martwcie zbytnio. Wytrzymajcie".

W pewnym momencie przekonywaliśmy go, by wyjechał z Białorusi. Mogliśmy zostać w Grodnie sami, byleby syn i jego najbliżsi byli bezpieczni. Za każdym razem odpowiadał twardo: "przecież was nie zostawię".

Zdjęcie rodzinne Poczobutów z 1977 roku. Wanda i Stanisław z synami: Stasiem (z lewej) oraz Andrzejem
Zdjęcie rodzinne Poczobutów z 1977 roku. Wanda i Stanisław z synami: Stasiem (z lewej) oraz Andrzejem © Archiwum prywatne

Jak radziliście sobie po zatrzymaniu Andrzeja?

Przez długi czas z samego rana biegłem do komputera. Sprawdzałem wiadomości. Prawie nic nie widzę, czeka mnie starość w ciemności. Wpatrywałem się w powiększone litery na monitorze w strachu, że przeczytam o Andrzeju coś złego. Zwłaszcza gdy przechodził w więzieniu koronawirusa. Po wyroku przynajmniej nie ma tego oczekiwania, niewiadomej. Zresztą już jakiś czas temu odpuściłem czytanie wiadomości, żeby sercu było trochę lżej.

Wstaję rano, idę na podwórko, gdzie czekają na mnie starzy znajomi: koty i wrony. Przed obiadem – znowu chodzę. Przed kolacją - tak samo. Dziennie robię dziesięć, dwanaście tysięcy kroków. Mam specjalne urządzenie mierzące przebytą odległość. Ze względu na problemy ze wzrokiem nie potrafię odczytać wartości. Wanda spogląda na mój zegarek, po czym mówi: "pochodź jeszcze trochę". Bo strach o syna trzeba jakoś rozchodzić. Gdybym się położył, serce wyskoczyłoby mi z piersi. Muszę je jakoś ugłaskać, żeby biło normalnym rytmem.

W jakim stanie jest pana żona?

Bierze tabletki na uspokojenie. I codziennie czeka na list. Rano schodzi do skrzynki pocztowej. Po obiedzie znowu leci, bo przecież w międzyczasie mógł przechodzić listonosz. Aż mówi: "siadaj, Stanisław, jest coś od Andrzeja!". Wanda każdy list numeruje. Z samego Grodna przyszły 34, później syn nadal słał z każdego więzienia. Nie podliczyliśmy wszystkich, ale dużo ich mamy! Syn znalazł się w bardzo trudnej sytuacji, a mimo to starał się nas podtrzymać na duchu. "U mnie wszystko dobrze", "w porządku, nie martwcie się". Nie wspomina nic o warunkach w więzieniu, cenzura i tak by nie przepuściła.

Początkowo pisałem do niego po polsku, ale listy nie docierały. Teraz naszym rodzinnym sekretarzem została żona, która regularnie siada do stołu przed białą kartką. Piszemy mu, że jesteśmy zdrowi.

Rok 1983. Andrzej i Stanisław z mamą. Nigdy nie sprawiali problemów w szkole
Rok 1983. Andrzej i Stanisław z mamą. Nigdy nie sprawiali problemów w szkole © Archiwum prywatne

Synowi proponowano kilka razy, by prosił Łukaszenkę o ułaskawienie. Nigdy ani przez moment nie chcieli państwo takiego scenariusza, byle tylko znów mieć go przy sobie?

Skoro Andrzej się na to nie godził, my też nie. Nie chciałem, by go poniżyli. Gdyby się przed nimi upokorzył, zadałby sobie ranę na całe życie. A Wanda, jak to matka, zawsze wspierała decyzję Andrzeja, a jednocześnie marzyła o jego powrocie. Nigdy nie pomyślała jednak, by prosić władze o ułaskawienie syna.

Często o nim rozmawiacie?

Nie chcę krzywdzić żony, a ona mnie, więc najczęściej milczymy. Chciałbym, żeby choć na chwilę przestała się bać, zapomniała o bólu. Natomiast Andrzej jest w naszych myślach każdego dnia od rana do wieczora. Nosimy tę ranę głęboko w sercu. Nie uciekniemy od tego, ale możemy robić wszystko, żeby wzajemnie się wspierać.

Żona jest niesamowicie dzielną kobietą. Andrzej odziedziczył charakter po mamie. Jest tak samo uparty i jeśli czegoś się podejmie, doprowadza to do końca. Od dziecka taki był.

Nie sprawiał problemów?

Wanda wpoiła naszym synom, że warto się kształcić. Przekazała im odpowiednie wartości. Andrzej zaskakiwał nas na innych polach. Żona uwielbia wspominać historię, jak wystraszył całą rodzinę. Wszyscy biegają wokół małego Stasia, który jest w kołysce. Nagle Wanda wchodzi do drugiego pokoju. Czteroletni Andrzej leży na środku twarzą do podłogi, nos mu wpadł w szczelinę. Wie pan, ten krzyk Wandy to ja do dziś pamiętam! Była pewna, że zdarzyła się tragedia. A on sobie po prostu zasnął!

Innym razem podobna historia: Andrzej się schował, żeby nam zrobić kawał. Strach, bo nieopodal nas jest ruchliwa ulica. Szukamy go: ja, żona, babcia, sąsiedzi. Po kilku godzinach Wanda patrzy, a on śpi w krzakach!

Podobno jako dziecko się wyróżniał?

Kiedy wszyscy grali w piłkę, on czytał książki ze szkolnej biblioteki. Był inteligentnym chłopcem. Starał się nie krzywdzić ludzi. Jak tylko zaszło podejrzenie, że przypadkiem kogoś zranił, w duszy mu kipiało. Bardzo kochał swoją babcię Marię z Białorusi. Mały Andrzejek grzecznie siedział, a babunia pchała wózek. Zapałał do niej miłością od najmłodszych lat. Wielka patriotka, wyszła za mąż za Polaka. Lubiła wspominać polskich oficerów. Sąsiadki się z niej podśmiewały, że to taka orędowniczka polskości na Białorusi.

Rok 1984. Andrzej Poczobut (z lewej) spędzał z młodszym bratem dużo czasu
Rok 1984. Andrzej Poczobut (z lewej) spędzał z młodszym bratem dużo czasu© Archiwum prywatne

Pan też dbał, by synowie mówili po polsku.

Proszę sobie wyobrazić, że pewnego dnia zwracam się do Andrzeja i Stasia, a oni mi odpowiadają po rosyjsku! Myślę sobie: no dobrze, skoro tak...

I sam przeszedłem na rosyjski. Andrzej się później o to wkurzał. Polski zawsze był obecny w naszym domu, choćby poprzez muzykę. Syn słuchał Czerwonych Gitar i Seweryna Krajewskiego. Mieli nawet ze Stanisławem zespół punkowy.

Andrzej ma talent muzyczny?

A gdzie tam! Coś tam pociągał za struny, ale brakuje mu słuchu! W muzyce lepiej szło bratu. Natomiast podobało mi się, że już jako młody chłopak Andrzej podejmował różne wyzwania. Raz mówi w wakacje: będę dorabiał. Niedługo później idę przy fabryce drobiu, a Andrzej niesie kury do samochodu. Głupio mi się zrobiło, że nie pomogłem mu w znalezieniu lepszej pracy. Jednocześnie cieszyłem się, że sobie radzi.

Był pan dobrym ojcem?

Jako młody chłopak Andrzej lubił do mnie przychodzić wieczorem. Kładł się obok, patrzyliśmy w sufit i marzyliśmy albo opowiadałem synowi bajki. O małym Andrzejku, który wyruszył do lasu. O trochę większym, który widział prawdziwą bitwę... Nie mogę jednak o sobie powiedzieć: wzorowy ojciec.

Dlaczego?

Brakowało mi twardego charakteru. Z drugiej strony – raz przesadziłem, wstydzę się tego do dziś. Z dwójki naszych synów to Staś był tym, który wszędzie właził. Tymczasem jesteśmy nad Morzem Bałtyckim, Staś bawi się kamieniami przy brzegu, a dziesięcioletniego Andrzeja nie ma.

Żona w jedną stronę, ja w drugą! Wielkie larum, że nasz chłopiec zniknął. Pytamy ludzi, ale nikt nic nie wie. Serca nam walą jak szalone, zaraz padniemy na zawał. Myślimy: "koniec".

Nagle się znalazł. Nie wiedział, czemu się tak złościmy. Miałem w ręku patyk, w nerwach uderzyłem nim Andrzeja. Nic nie powiedział, nie poskarżył się. Do dziś mam przed oczami jego smutne oczy. Naprawdę mi za to wstyd.

Stanisław (z lewej) i Andrzej, rok 1989
Stanisław (z lewej) i Andrzej, rok 1989© Archiwum prywatne

Za to pewnie był pan dumny, gdy syn poszedł w pana ślady i został dziennikarzem?

Pracowałem w gazecie w dalekiej Rosji, na Sachalinie. Wiem więc, z czym się wiąże praca redaktora. Marzyło mi się, żeby Andrzej został ważnym panem inżynierem, ale okazało się, że nic z tego. On sam chciał zostać prawnikiem, a koniec końców faktycznie poszedł w moje ślady.

W rodzinnym kufrze mam wszystkie artykuły Andrzeja. Nawet z tych pierwszych, białoruskich gazet. Kuferek jest niezwykle cenny, stanowi rodzinne archiwum. Wszelkie dokumenty przodków dwieście, trzysta lat wstecz. Są też tam rzeczy Andrzeja: listy, fotografie, dzienniki szkolne, stare zeszyty. Cieszymy się, że wyrósł na tak fantastycznego człowieka.

Białoruski sędzia w pokazowym procesie uznał w środę inaczej.

Oskarżanie mojego syna np. o nacjonalizm jest śmieszne. Jak wspomniałem, ukochana babcia Andrzeja była Białorusinką i to patriotką dbającą o język. Zaraziła tym Andrzeja. Poza tym czy nacjonalista ożeniłby się z Białorusinką, która studiowała literaturę białoruską? Andrzej zawsze chętnie używał białoruskiego języka zarówno w domu, jak i w pracy. Ceni go na równi z językiem polskim.

Wczoraj polskie MSZ potępiło "niesprawiedliwy wyrok wydany przez rząd autorytarnego państwa".

Kiedyś w Białorusi nastanie demokracja, będzie tu lepszy świat. Sądy się zmienią, przyjdą inni ludzie. Pewnego dnia władza będzie się wstydzić tego, co się obecnie dzieje. Ktoś może zapytać: Na co komu bunt Poczobuta? Komu to potrzebne? Odpowiadam: to potrzeba serca Andrzeja. On wytrzyma, byle tylko zdrowie dopisało. Choćby miał umrzeć, wytrwa w swoich postanowieniach. Jestem z niego dumny.

Państwo polskie zrobiło wszystko, by pomóc pana synowi?

Tak. Chciałbym podziękować za tę pomoc, pamięć i zainteresowanie. Spotkaliśmy w tym trudnym czasie wielu dobrych ludzi. Mam znajomych, którzy zawsze interesują się losem Andrzeja. Pytają, co u niego. Do polskiego państwa żadnych pretensji nie mam, a wręcz przeciwnie. Jestem wdzięczny, że pamięta się o Polakach na dawnych Kresach najjaśniejszej Rzeczpospolitej.

Naprawdę nie ma pan nadziei, że kiedyś jeszcze zobaczy syna?

Nie, ale będę się o to modlić. Czasem widzę tę scenę w wyobraźni. Siadamy za stołem, patrzymy sobie w oczy. Uśmiechamy się na myśl o wspaniałych latach i wzdychamy ze względu na te trudne. Gdyby tylko mógł porozmawiać z synem, powiedziałbym mu dziś tylko jedno: jestem dumny, Andrzej, że do końca pozostałeś człowiekiem.

Dariusz Faron jest dziennikarzem Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
andrzej poczobutAlaksandr Łukaszenkabiałoruś