Ogromny cios w armię Putina. Tego już nie ukryją
W ostatnich dniach mamy coraz więcej informacji z frontu o kompletnie nieprzygotowanych natarciach rosyjskich wojsk i ogromnych stratach, zarówno wśród elitarnych jednostek jak i rezerwistów. Głośno było m.in. o żołnierzach z 155. Brygady Piechoty Morskiej Floty Pacyfiku, którzy skarżą się, że są traktowani jak "mięso armatnie" i wysyła się ich na front tylko po to, by ich przełożeni mogli pochwalić się inicjatywą. Jako przykład podają "kompletnie nieprzygotowany atak", podczas którego miało zginąć 300 rosyjskich żołnierzy.
- W rosyjskiej armii najważniejsze jest, żeby zrobić wynik na froncie. Dowódcy są rozliczani z treści meldunków, a nie z rzeczywistych efektów. Jeśli przyjdą dwa meldunki, z których pierwszy będzie o tym, że nie ma szans ataku, a drugi, że wykonano natarcie, choć zginęło 300 osób, to pochwały zbierze ten drugi dowódca. Wystarczy, że - oprócz swoich strat - poda, że ukraińskich żołnierzy zginęło trzy razy więcej. Kto zweryfikuje dane o zabitych ukraińskich żołnierzach? Nikt… Ale na papierze wygląda to bardzo dobrze – mówi Wirtualnej Polsce płk Piotr Lewandowski, były dowódca bazy ochrony w Redzikowie i siedmiokrotny uczestnik misji bojowych poza granicami kraju.
Przypomnijmy, o skardze napisanej przez rosyjskich żołnierzy poinformował w niedzielę niezależny rosyjski portal Meduza. Członkowie 155. Brygady Piechoty Morskiej Floty Pacyfiku, biorący udział w walkach w obwodzie donieckim, skrytykowali dowódcę zgrupowania rosyjskich wojsk w Donbasie gen. Rustama Muradowa.
W liście do gubernatora Kraju Nadmorskiego Olega Kużemiako przekazali, że razem ze swoim bliskim współpracownikiem Achmedowem, Muradow miał wysłać ich pod ogień nieprzyjaciela, jak "mięso armatnie", tylko po to, by "zarobić punkty" u szefa Sztabu Generalnego Rosji Walerija Gierasimowa. Podczas "kompletnie nieprzygotowanego ataku" na Pawłowkę, zginąć miało 300 rosyjskich żołnierzy.
Wojskowi domagają się powołania specjalnej komisji, spoza resortu obrony, która miałaby się zająć wyjaśnieniem tej sprawy. I choć później pojawiły się informacje – przekazywane przez rosyjską stronę w mediach społecznościowych – o znacznie mniejszej liczbie zabitych i rannych, to o problemach w armii Putina mówi się właściwie od początku konfliktu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Przywództwo buduje się na wojnę, nie na pokój"
Według płk. Piotra Lewandowskiego, jeśli faktycznie informacje o zabitych 300 żołnierzach 155. Brygady Piechoty Morskiej Floty Pacyfiku się potwierdziły, to strata dotyczy elitarnych jednostek rosyjskiej armii.
- Trzeba pamiętać jednak, że jaka armia, taka elita – komentuje płk Piotr Lewandowski. I przypomina, że w armii Putina od dawna jest "wieloobszarowe upośledzenie".
- Patrząc od góry, Rosjanie mają absolutny kryzys przywództwa wśród wojskowych. Wynika to z braku praktycznych kompetencji i kwalifikacji, których nie wypracowano. W teorii i na papierze wszystko tam wygląda świetnie. Ale podczas realnego konfliktu szwankuje. Przywództwo w armii buduje się na wojnę, a nie na pokój – uważa były wojskowy.
Jak podkreśla, w trakcie wojny w Ukrainie Rosjanie ponieśli olbrzymie straty w kadrze dowódczej, co też ma wpływ na obecną sytuację w armii.
- W pierwszej kolejności zginęli ci najbardziej i najmniej kompetentni. Ci najbardziej przygotowani ginęli ze względu na niekompetencję otoczenia, chcąc naprawiać błędy na froncie. Z kolei ci najmniej kompetentni byli po prostu słabi. Została więc średnia kategoria dowódców, których przywództwo powinno wykuwać się w walce. Tyle że rosyjska armia nie tworzy im warunków. Nikomu z przełożonych de facto na tym nie zależy. Najważniejsze jest, żeby zameldować wynik – ocenia płk Piotr Lewandowski.
"Efekt? Na froncie giną jak muchy"
Zdaniem eksperta, Putin nadal rzuca swoich żołnierzy na pewną śmierć. - Rosja nie zmieniła się mentalnie, jeśli chodzi o straty wśród swojej armii, od czasów II wojny światowej. Tak jak wtedy tracili ich tysiącami, tak również teraz tracą ich na potęgę. Obecnie blisko 100 tysięcy rezerwistów weszło na front, za chwilę wejdzie kolejne 100 tysięcy. A gdyby tego było mało, to Putin jeszcze "dosypie" następne 100 tysięcy. Efekt? Na froncie giną jak muchy – mówi nam płk Piotr Lewandowski.
W ostatnich dniach w mediach społecznościowych pojawiły się również kompromitujące informacje dotyczące "nagłych zniknięć rosyjskich dowódców na liniach frontu", a także buntu rezerwistów z Kazania. Ci ostatni mieli szydzić ze swojego przełożonego, że przyjechał do jednostki kompletnie pijany.
- I jak w takich warunkach mają jechać na front i szanować rozkazy swojego dowódcy? Nie mówimy już o jakiejkolwiek charyzmie, tylko o przyzwoitości i posłuchu – ocenia płk Piotr Lewandowski.
Podobnie sytuacja wygląda z informacjami o "znikających dowódcach" na linii frontu. - Nie musieli nawet wcale uciekać. Mogli być za żołnierzami, którzy walczyli na czele. Bo przywództwo wcale nie polega na rozkazie: za mną, tylko: naprzód. Żołnierz nie musi oczekiwać od dowódcy, że będzie biegł jako pierwszy, przed resztą kompanii czy batalionu. Ale musi mieć świadomość jego obecności. A z tym na wojnie w Ukrainie jest problem w rosyjskiej armii. Na co skarżą się żołnierze Putina? Na to, że nie znają w ogóle dowódcy batalionu albo że dowódcę kompanii spotyka się raz na kilka dni – komentuje płk Piotr Lewandowski.
"Rosjanie idą jak cielaki na rzeź"
Z kolei płk Andrzej Kruczyński, były oficer GROM i uczestnik działań specjalnych i zagranicznych misji, podkreśla w rozmowie z Wirtualną Polską, że poziom kadry dowódczej przekłada się na jakość rezerwistów i sytuację na froncie.
- Tam brakuje koncepcji i pomysłu na zagospodarowanie poborowych. Musi być kadra szkoleniowa i instruktorska, muszą być dowódcy itd. Jeżeli już robią pobór i wcielają rezerwistów do armii, to ci siłą rzeczy muszą zostać poddani obróbce. Czy to na zasadzie tzw. powrotu do pracy, czy odświeżenia umiejętności, którymi wcześniej dysponowali. Ale biorąc skalę mobilizacji w Rosji jest to nie do zrobienia. W przypadku armii Putina wszystko dzieje się na wariackich papierach. A kadra szkoleniowa jaka jest, każdy widzi – ocenia płk Andrzej Kruczyński.
I jak dodaje, w efekcie Ukraińcy mają przewagę w ostatnich tygodniach na froncie. - Ukraińska armia na tle Rosjan jest przygotowana profesjonalnie i wykorzystuje wszystko, co ma w swoich zasobach. Doświadczenie, manewrowość, elementy zaskoczenia i uzbrojenie. A Rosjanie idą jak cielaki na rzeź. Taka jest brutalna prawda. W przypadku ich armii "król jest nagi". Byłem przekonany, po pierwszej fazie walk, że Rosja wyciągnie wnioski z błędnych decyzji. Ale nic takiego nie ma miejsca. Przez co możemy się tylko z tego cieszyć – podkreśla ekspert.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski