Oficer Bundeswehry odpowie za śmierć cywilów?
Ministerstwo obrony Niemiec odmówiło skomentowania informacji o nowych zarzutach wobec pułkownika Bundeswehry, który 4 września zarządził atak lotniczy na dwie uprowadzone przez talibów cysterny z paliwem, na północy Afganistanu. W ataku zginęło 99 ludzi, w tym 33 cywilów.
Rzecznik resortu Thomas Raabe oświadczył w Berlinie, że minie jeszcze zapewne kilka tygodni, zanim komisja śledcza NATO przedstawi raport w sprawie bombardowania. - Wcześniej nie ma sensu spekulować na ten temat - powiedział Raabe.
Jak podał tygodnik "Der Spiegel", pułkownik Georg Klein miał zrezygnować z propozycji Amerykanów, że ich samoloty F-15 przelecą najpierw na małej wysokości nad cysternami, by hukiem silników przestraszyć zgromadzonych przy nich ludzi i zmusić ich do ucieczki. W ten sposób niemiecki dowódca zrezygnował z procedury, która w myśl regulaminów NATO musi poprzedzać zrzucenie bomb.
Według "Spiegla", amerykańscy piloci dwukrotnie pytali, czy pododdziały Bundeswehry mają styczność z wrogiem. Odpowiedziano im "tak", choć z niemieckiej bazy w Kunduzie nie wysłano żadnych żołnierzy dla rozpoznania sytuacji.
"Bez kontaktu z wrogiem i bezpośredniego zagrożenia Kleinowi nie wolno było samodzielnie wydawać rozkazu bombardowania" - napisał hamburski tygodnik. W podjęciu takiej decyzji powinno uczestniczyć dowództwo Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa (ISAF) w Kabulu. Gdyby istniało niebezpieczeństwo, że ucierpią cywile, zrzucenie bomb wymagałoby zgody kwaterującego w Holandii operacyjnego dowództwa połączonych sił sojuszniczych.