ŚwiatOfensywa talibów rozpoczęta, celem są cudzoziemcy

Ofensywa talibów rozpoczęta, celem są cudzoziemcy

Ze sporym opóźnieniem w tym tygodniu afgańscy talibowie ogłosili początek corocznej wiosennej ofensywy przeciwko zachodnim wojskom i wspieranym przez nie rządom prezydenta Hamida Karzaja. Zapowiedzieli, że tym razem ich celem będą niemal wyłącznie cudzoziemcy.

05.05.2012 | aktual.: 05.05.2012 07:37

Tegorocznej wiosennej ofensywie talibowie nadali kryptonim "al-Faruk" od imienia Omara al-Faruka (Umara ibn al-Chattaba) - drugiego kalifa, który w siódmym stuleciu zasłynął wojskowymi podbojami na Bliskim Wschodzie i w Azji.

Pierwszym wiosennym uderzeniem, poprzedzającym ogłoszenie początku ofensywy, był środowy atak na zamieszkaną przez cudzoziemców i pilnie strzeżoną "Zieloną wioskę" we wschodnim Kabulu. Atak nastąpił w dwie godziny po nocnej wizycie w Kabulu prezydenta USA Baracka Obamy.

Zaledwie dwa tygodnie wcześniej partyzanci dokonali najbardziej zuchwałego od ponad 10 lat zbrojnego napadu na Kabul, atakując zachodnie ambasady, gmachy rządowe, biura ONZ i dowództwa wojsk zachodniej koalicji. Tego samego dnia partyzanci zaatakowali jednocześnie w Kabulu, a także w innych miastach wschodniego Afganistanu - Dżelalabadzie, Gardezie i Pul-e Alam. W całodziennych walkach zginęło wtedy prawie pół setki ludzi, głównie partyzantów.

Choć do kwietniowych ataków przyznali się talibowie, ich autorami byli w rzeczywistości partyzanci ze sprzymierzonej z nimi wielkiej, partyzanckiej armii Dżalaluddina Hakkaniego i jego synów Siradżuddina i Badruddina.

Dowódcy zachodnich wojsk bagatelizują zapowiedzi talibów o ich wiosennej ofensywie i twierdzą, że partyzanci są zbyt słabi, by stanowić wojskowe zagrożenie. Szczególnie talibowie, którzy w ciągu ostatnich 2 lat zostali rozbici w ich twierdzach w południowych prowincjach Kandahar i Helmand przez dodatkowy kontyngent 30 tys. amerykańskich żołnierzy przysłanych na wojnę w 2010 roku przez Obamę.

Jesienią dodatkowi żołnierze mają jednak wrócić do USA. Wciąż toczą walki z talibami w Kandaharze i na północy Helmandu, i nie przeprowadzą już planowanej wcześniej pacyfikacji afgańskiego wschodu, gdzie działają partyzanci Hakkanich, powiązani z al-Kaidą i mający kryjówki w Północnym Waziristanie, leżącym po pakistańskiej stronie granicy.

Zachodni dowódcy zauważyli, że Hakkani, najchętniej ze wszystkich afgańskich partyzantów dokonujący zamachów bombowych, zmienili w ostatnich miesiącach taktykę. Zrezygnowali z potężnych bomb-pułapek, podkładanych w samochodach i do ataków używają raczej zamachowców-samobójców, by ograniczyć liczbę ofiar wśród przypadkowych cywilów.

O ile zachodni dowódcy nie przejmują się wojowniczymi pogróżkami talibów, martwi ich coraz bardziej łatwość, z jaką partyzanci przenikają przez posterunki afgańskiego wojska oraz mnożące się przypadki, że przeciwko zachodnim żołnierzom zwracają się szkoleni przez nich żołnierze z afgańskiego wojska, któremu za dwa lata Zachód zamierza przekazać odpowiedzialność za wojnę, a samemu wycofać swoje wojska z Afganistanu. W tym roku z rąk afgańskich żołnierzy zginęło już prawie 20 zachodnich żołnierzy, głównie Amerykanów.

Szczególny niepokój zachodnich dowódców wzbudziła śmierć amerykańskiego oficera, zabitego w Kandaharze przez afgańskiego żołnierza z elitarnych wojsk specjalnych, werbowanych i szkolonych ze szczególną uwagą i troską. Jednostki te miały być najbitniejsze i najbardziej lojalne wobec Amerykanów. Nigdy dotąd Afgańczyk z wojsk specjalnych nie zwrócił się przeciwko Amerykanom. W strzelaninie pod Kandaharem, odpowiadając napastnikowi ogniem, Amerykanie zabili też kilku afgańskich komandosów.

Talibowie, występujący jako przywódcy wszystkich afgańskich partyzantów, twierdzą, że poza dezerterami, to podesłani przez nich dywersanci przenikają do afgańskiego wojska, by dokonywać aktów sabotażu. Zapowiadając początek ofensywy, ogłosili też, że tworzą specjalny komitet, do którego mogą się zgłaszać żołnierze z afgańskiego wojska i policji, którzy chcieliby zdezerterować i przejść na stronę partyzantów.

Ogłaszając początek wiosennej ofensywy, talibowie zaprzeczyli też, że wrócili do rozmów z Amerykanami, zerwanych w marcu, gdy amerykański żołnierz wymordował kilkunastu wieśniaków pod Kandaharem. Talibowie zapowiedzieli, że nie wrócą do rozmów, dopóki Amerykanie nie spełnią złożonej im obietnicy i nie uwolnią 5 przywódców talibów przetrzymywanych od lat w więzieniu w Guantanamo. Miało to być gestem dobrej woli w odpowiedzi na otwarcie przez talibów ich ambasady w Katarze.

Wypuszczeniu jeńców sprzeciwiają się amerykańscy wojskowi, obawiający się, że na wolności dowódcy talibów natychmiast przyłączą się do powstania. Amerykanie szczególnie obawiają się mułły Mohammeda Fazla, byłego komendanta talibów, którego uwolnienia domagają się jego towarzysze broni.

Uwolnienia jeńców obawia się sam prezydent Barack Obama, by podczas przedwyborczej kampanii nie zostać oskarżonym o uległość wobec talibów.

Wojciech Jagielski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)