Oddaj kasę
Blisko 120 tysięcy złotych od byłego dyrektora Witolda J. domaga się słupski szpital. Wczoraj dyrektor stanął po raz kolejny przed słupskim sądem, tym razem z powództwa cywilnego. Szpital domaga się pieniędzy za to, że ten pobierał je za dyżury na chirurgii i pracę w pogotowiu jednocześnie. Dodatkowo pobierał pensję jako dyrektor.
Sprawa wyszła na jaw w 2001 roku podczas kontroli Urzędu Marszałkowskiego. Jak twierdzą prawnicy szpitala dyrektor nie mógł kierować szpitalem, równocześnie sprawnie pełnić dyżurów na oddziale chirurgii oraz kierować Działem Pomocy Doraźnej. Średnio w miesiącu miał 17 dyżurów.
- Przede wszystkim najdziwniejsze wydało mi się to, że dyrektor zawarł sam ze sobą umowę o pracę i ustalił najwyższe możliwe stawki - mówi Anna Gajewska, główny specjalista z działu kadr Urzędu marszałkowskiego. - To było niezgodne z zasadami. Przyjęte w tym czasie było, że każdy lekarz, który pełni funkcję dyrektora, zawiera umowę z marszałkiem. On też ustala liczbę dyżurów i wysokość stawki. W tym przypadku tak nie było. Wczoraj podczas procesu Witold J. oświadczył, że nic nie wiedział o tym rozporządzeniu marszałka. - Mój klient zawierając umowę z samym sobą zasięgnął wcześniej opinii prawnej - mówi Wojciech Kaczmarek, adwokat, pełnomocnik byłego dyrektora.
- Nie było do tego żadnych przeciwwskazań. Działał więc zgodnie z prawem. To nie pierwszy proces byłego dyrektora w tej sprawie. W styczniu ubiegłego roku Witold J. dobrowolnie poddał się karze i zadeklarował, że odda pieniądze. Nie zrobił jednak tego. Prokuratura ustaliła wtedy, że dyrektor zawyżał sobie liczby godzin pracy w pogotowiu i wyłudził poświadczenie nieprawdy od pracownicy ambulatorium chirurgicznego. Wydał jej polecenie, aby ta wpisywała nieprawdziwe dane w księdze dotyczące udzielanych porad i pomocy.
Marcin Kamiński