PolskaOdchodzący funkcjonariusz ujawnia jak naprawdę wygląda praca w policji

Odchodzący funkcjonariusz ujawnia jak naprawdę wygląda praca w policji

Dla jednych Judasz, dla innych Prometeusz, sam siebie określa "kamikaze". Sierżant Kamil Całek z Komendy Stołecznej Policji odchodzi ze służby w akcie protestu przeciwko sztucznemu nabijaniu statystyk. - Obecna polityka policji polega głównie na legitymowaniu - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.

Odchodzący funkcjonariusz ujawnia jak naprawdę wygląda praca w policji
Źródło zdjęć: © Archiwym prywatne | Kamil Całek
Michał Fabisiak

WP: *Michał Fabisiak:* Postanowił pan odejść z policji, o czym poinformował całą Polskę. Co chce pan osiągnąć poprzez nagłośnienie swojej rezygnacji?**

Sierż. Kamil Całek: Chcę doprowadzić do strukturalnych zmian w polskiej policji, aby zaczęła ona traktować obywatela podmiotowo, a nie przedmiotowo.

WP: W jaki sposób objawia się to przedmiotowe traktowanie?

- Obecna polityka policji polega głównie na legitymowaniu każdego, kto może być potencjalnym przestępcą. Idzie człowiek z dzieckiem w wózku. Jaki jest społeczny interes, aby taką osobę wylegitymować? Wiadomo, że zawsze można to pod coś podczepić, ale nie tak powinna funkcjonować policja. Inny przykład to siedzenie na ławce w parku. Policjanci często spisują takie osoby, bo muszą coś wpisać w notatnik służbowy.

WP: Muszą?

- Tak. Trzeba tam wpisywać po kolei wszystko, co robi się na służbie: idziemy, legitymujemy, kontrolujemy pojazdy, sprawdzamy miejsca zagrożone, czyli najczęściej kreujemy takie lokalizacje. Często wypisuje się jakieś głupoty. Przecież wiadomo, że przez 12 godzin służby nie da się non stop kontrolować pojazdów albo ludzi. No, ale trzeba, bo przełożeni twierdzą, że jeżeli policjant patroluje ulice i nic nie zanotował w notatniku to znaczy, że nie pracował. Moim zdaniem to źle funkcjonuje. Policja powinna reagować wtedy, kiedy pojawia się zagrożenie, a nie zajmować się produkowaniem odgórnie przyjętych statystyk. Policja ma dbać o bezpieczeństwo, a nie być narzędziem w rękach polityków czy osób pośrednio zarządzających tą instytucją do wymuszania środków finansowych na łatanie dziury budżetowej poprzez sztuczne pompowanie statystyk.

WP: Często słyszał pan od przełożonych "bez mandatów mi nie wracajcie"?

- Oczywiście, że tak. Nie jestem osobą, która powie coś o czym inni nie wiedzą. Mam kolegów rozsianych po komisariatach w całej Polsce i wszyscy słyszą dokładnie to samo "nie pouczać tylko mandatować". Moim zdaniem o tym jaką karę należy nałożyć powinien decydować policjant, który jest na miejscu. Każdy z nas popełnia drobne wykroczenia. Jasne, że możemy wypisać mandat kierowcy, który zapalił silnik, żeby samochód się grzał i wyszedł skrobać szybę. Prawnie takie zachowanie jest zabronione, choć robi tak każdy z nas. Uważam jednak, że policja nie powinna karać za coś takiego. To samo dotyczy nieprawidłowego zapięcia dziecka w foteliku, przechodzenia na czerwonym świetle czy zapinania pasów. Przykłady można mnożyć.

WP: Jak powinna zachowywać się policja w takich sytuacjach?

- Powinniśmy uświadamiać ludzi jakie niebezpieczeństwo im grozi, jeśli nie zastosują się do danych przepisów. Ważna jest edukacja, a nie, że ja wystawię 200 zł mandatu matce samotnie wychowującej dziecko i zabiorę jej pieniądze z okrojonego budżetu. Policja powinna służyć człowiekowi, być przyjacielem, który zapewnia bezpieczeństwo. Jeśli dzieje się coś złego, np. ktoś chce zniszczyć moją rodzinę lub mienie, to dzwonię po pomoc, jak po karetkę pogotowia, a nie po to, żeby przyjechał urzędnik. Niestety policja stała się urzędem podobnie jak wojsko. Ludzie się z nas śmieją. W internecie można znaleźć tysiące nieudolnych interwencji. Nie chodzi o to, aby piętnować każdego policjanta, bo uwierzcie mi, że oni by w dziewięćdziesięciu procentach przypadków nie zrobili pewnych rzeczy, ale są pod odgórną presją.

WP: Ze strony przełożonych czy kogoś postawionego wyżej?

- Ludzi którzy ustalają te wszystkie bezsensowne strategie i limity. Oni są oderwani od rzeczywistości. Część z nich nigdy nie pracowała na ulicy, dlatego nie wiedzą tak naprawdę, jak należy zachować się w danej sytuacji. Osoby na stanowiskach uważają, że pewne rzeczy trzeba bezwzględnie egzekwować. Moim zdaniem to błąd. Prawo pozwala mi wybrać - mam pouczyć czy wystawić mandat. Niestety jest presja, aby egzekwować przepisy tak, jak życzy sobie tego przełożony. Uważam, że to właśnie jest łamaniem prawa i sprzeciwiam się takiemu podejściu. Ludzie, którzy rządzą policją i siedzą w wielkiej polityce nie dostrzegają tego i to jest ich bardzo poważny błąd.

WP: * Jakie mogą być jego konsekwencje?*

- Poważne. Mamy kolizję w sferze państwo-społeczeństwo. Obawiam się, że kiedyś nastąpi apogeum. Trzeba zrobić wszystko, aby rozładować napięcie po obu stronach. Policja wymaga reformy, która zniesie archaizmy powstałe w poprzednim systemie. Zmieniło się nasze społeczeństwo. Teraz czas na instytucje państwowe i zmianę ich roli z władczej na podległą, ale silną swoim autorytetem i praworządnością.

WP: Jak zareagowali koledzy po fachu, gdy zobaczyli pana w telewizji?

- Koledzy mi kibicują i są szczęśliwi, że odważyłem się głośno powiedzieć o tym, co wszyscy w policji wiedzą od dawna. Pisali do mnie mundurowi z całej Polski, między innymi z Gdańska, Legnicy i Wrocławia. W sobotę zadzwonił do mnie kolega i mówi "ty słuchaj wczoraj skrytykowałeś nabijanie statystyk, a dziś znowu kazali nam to robić. Bez dziesięciu mandatów mi nie wracajcie". Wsparcie jest ogromne i przyznam szczerze, że sam nie spodziewałem się takiego odzewu. Miłe słowa słyszę również od tych, którzy przeszli już na emeryturę.

WP: Któraś z tych osób planuje pójść w pana ślady?

- Wiele z tych osób ma rodziny i jest na innym etapie służby. Jak ktoś ma już ponad 11 lat pracy to nie odejdzie. To byłoby bez sensu, bo za trzy i pół roku może składać wniosek o emeryturę. Jestem pierwszym, który opowiedział o tym wszystkim. Jeśli zmieni się, choć jedna rubryka w statystyce, że jest mniej do zrobienia, to będzie z korzyścią zarówno dla policjanta jak i obywatela.

WP: Prometeusz z pana.

- Raczej kamikaze (śmiech).

WP: To wystąpienie nie wszystkim może się spodobać. Ktoś już próbował pana uciszyć?

- Miałem jedną sugestię. Mam kolegów w różnych służbach, również specjalnych. Jedna osoba zapytała mnie, czy faktycznie chcę to zrobić i jestem świadomy, jakie mogą być konsekwencje. Moi znajomi ze służb przyznali, że nie odważyliby się na podobny krok z obawy o zdrowie i życie.

WP: A pan się nie boi?

- Na dzień dzisiejszy niczego się nie obawiam, ale był taki moment, że się bałem. Uświadomiłem sobie, że to co zrobiłem dotarło do ogromnej rzeszy ludzi i ktoś mógłby się zdenerwować. Teraz nie mam do stracenia nic poza życiem (śmiech).

WP: Czym zajmie się pan po odejściu ze służby?

- Nie wiem. Nie mam planu B. Niektórzy patrzą na to wszystko z niedowierzaniem. Słyszałem już głosy, że nigdy nie powiedziałbym tego wszystkiego, gdybym nie dostał pieniędzy od pana Zbigniewa Stonogi lub kogoś innego i pewnie mam załatwioną posadę. Chciałbym to wszystko zdementować. Jakbym wyglądał w oczach ludzi, gdybym zrobił taką akcję, a za miesiąc wyszłoby na jaw, że ktoś mi zapłacił?

Michał Fabisiak, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2259)