Od ukraińskich lekarzy usłyszała wyrok. Złapała autostop i z umierającą córeczką przyjechała do Polski

Olena stała na ukraińskiej drodze i próbowała zatrzymać samochód. Do jej boku uczepiona była 6-letnia, wykończona Sofijka. Wsiadły do pierwszego busa, który się zatrzymał. - Do Polski, do Rzeszowa - powiedziała Olena po ukraińsku. Sofijka wymiotowała i leciała przez ręce. Ostatnia chemia była dla niej wykańczająca. Olena wiedziała, że szpital w Polsce może być dla jej córki jedynym ratunkiem. Miały do pokonania 600 kilometrów.

Sofijka
Źródło zdjęć: © Fundacja Pomocy Dzieciom

Gdy dotarły do szpitala onkologicznego w Rzeszowie, usłyszały odmowę. - Powiedzieli mi, że Sofijka jest już w bardzo złym stanie i nie podejmą się leczenia - opowiada Wirtualnej Polsce mama dziewczynki. Sofijka choruje na nowotwór nerek. Ukraińscy lekarze nafaszerowali ją chemią, która przepaliła jej żyły. Rozłożyli ręce i stwierdzili, że jedyne, co mogą zaproponować, to bardzo ryzykowna operacja usunięcia narządów. To był wyrok. - Wiedziałam, że nasi lekarze nie wykorzystali wszystkich możliwości diagnozy i leczenia. A metoda, którą chcieli zastosować u Sofijki, zniszczyłaby jej życie - mówi Olena. Podjęła decyzję o podróży do rzeszowskiego szpitala.

Szpital ostatniej szansy

Gdy lekarz w Rzeszowie odmówił leczenia, pod Oleną ugięły się nogi. Na odchodne usłyszała jeszcze, że mogą pojechać do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. - Nie myślałam o tym, że nie znam ani polskiego, ani angielskiego. O tym, że kompletnie nie znam tego miasta, też nie. Wiedziałam, że musimy spróbować, bo to być może ostatnia możliwość, by uratować moje jedyne dziecko - wspomina.

Na warszawski dworzec dotarły z Sofijką autobusem. Była już szarówka i porządna mgła. Olena nie miała pojęcia, w którą stronę iść. Patrzyła na mapę, jak na jeden wielki rebus. Chciało się jej płakać. - Próbowałam pytać przechodniów, ale tylko mnie omijali. Jeśli ktoś już przystanął, kręcił głową i mówił, że nie rozumie. Nic dziwnego, skoro mówiłam do nich po ukraińsku i pokazywałam na migi - opowiada.

Sofijka zdjęła czapkę, spod której wyłoniła się całkiem goła główka. Po serii chemioterapii na Ukrainie straciła wszystkie blond włosy. Nie miała pojęcia, jak bardzo tym gestem pomogła sobie i swojej mamie. - Podeszła do nas starsza pani i od razu zorientowała się, że próbujemy dostać się do Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie leczą dzieci chore na raka - wspomina. Kupiła im bilety i wsadziła do metra. Dokładnie wytłumaczyła, na której stacji mają wysiąść, i do którego autobusu się przesiąść. Do szpitala dotarły w nocy.

"To był koszmar"

Lekarze od razu otoczyli Sofijkę opieką. Zrobili potrzebne badania, zabiegi i zdecydowali o kolejnej dawce chemii. To był strzał w dziesiątkę, bo wyniki dziewczynki znacznie się poprawiły. Po leczeniu musiały jednak wrócić na Ukrainę, bo Oleny nie było dłużej stać na pobyt w Polsce. Złapały busa, który regularnie jeździ na trasie Lwów - Warszawa. - To był koszmar. Sofijka po chemii była wykończona. Miała wysoką temperaturę i ciągle wymiotowała. Leciała przez ręce. Do tego jeszcze te duszące zapachy perfum i dym papierosowy - wspomina podróż mama dziewczynki.

Obraz
© Sofijka (fot. Fundacja Pomocy Dzieciom)

Co kilkanaście kilometrów prosiła kierowcę, by choć na chwilę się zatrzymał. - Przepraszałam, bo wiedziałam, że ludzie spieszą się do domów. Ale 600 km podróży dla Sofijki, która właśnie przyjęła chemię, była zabójcza - mówi Olena. Historia dziewczynki rozmiękczyła kierowcę busa. Podjechał do apteki i kupił dziecku leki na zbicie gorączki i te powstrzymujące wymioty. Gdy usłyszał, że nie mają pieniędzy na dalsze leczenie, a to, które do tej pory przeszła Sofijka, jest na szpitalny "zeszyt", uruchomił wszystkie kontakty. Był zdeterminowany, by im pomóc.

"Nie wiedziałam, jak powiedzieć jej, że ma przerzuty"

- Ze Stefanem znamy się od lat. Przez telefon opowiedział mi o sytuacji dziewczynki, którą wiózł na Ukrainę. Zaczęliśmy kombinować, co zrobić. Nie stać ich było na dalsze leczenie w Polsce, a wiedzieli, że to jedyna możliwość, by uratować dziecko - w rozmowie z Wirtualną Polską opowiada Uljana, która od kilkunastu lat mieszka w Polsce. Zadzwoniła do 11 fundacji. Każda z nich odmówiła tłumacząc, że jest wiele polskich dzieci, które potrzebują pomocy. Dopiero kolejna zgodziła się wziąć Sofijkę pod swoje skrzydła.

- Obywatelska Fundacja Pomocy Dzieciom uregulowała wszystkie zaległości w szpitalu i jest w stałym kontakcie z mamą dziewczynki. Podobnie, jak ja. Zaprzyjaźniłyśmy się. Robię wszystko, co mogę, by jej pomóc - mówi Uljana.

Po czasie i chwili spokoju rak Sofijki znów się uaktywnił. Szereg badań i decyzja lekarzy o wycięciu guza we wrocławskim szpitalu. Kolejna seria badań. - Sofijka spojrzała na kartkę z wynikami i powiedziała: "o, całkiem nieźle to się goi, więc chyba jednak będę żyć". Nie wiedziałam, jak zareagować. Nie wiedziałam, jak powiedzieć jej, że ma przerzuty do płuc - mówi mama dziewczynki.

"Przecież mówiłeś, że Bóg kocha wszystkich"

Na leczenie Sofijki potrzeba jeszcze 90 tys. złotych. To koszt chemii, którą 6-latka musi przyjąć po zabiegu, radioterapii i kolejnego zabiegu laparoskopowego, którym lekarze chcą usunąć przerzuty do płuc. - Prowadzimy zbiórki gdzie tylko się da. W kościołach, cerkwiach i szkołach. Pomaga nam też Fundacja, która prowadzi zbiórkę przez portal PomocSieLiczy.pl - mówi Uljana.

W Sofijce zakochuje się każdy, kto spędzi z nią choć kilka chwil. Śpiewa, maluje, lepi z plasteliny i opisuje świat tysiącem słów. Gdy wszyscy narzekają na pogodę, ona wygląda przez okno i krzyczy: "jaka jestem szczęśliwa! Mamy piękny dzień!". Układa wierszyki i piosenki o każdej osobie, która przebywa w jej towarzystwie. Tęskni jednak do rówieśników. - W tym roku miała pójść do szkoły, ale musimy to przełożyć. Chemia rujnuje jej układ odpornościowy, więc w każdej chwili może złapać groźną infekcję. Musimy się jeszcze wstrzymać - mówi jej mama.

Sofijka martwiła się tylko o jedno. - Strasznie przeżywała, że nie ma włosów. Dlatego kupiłam jej niedawno perukę. Zadziałało - dodaje Olena. 6-latka przyjęła już 50 wlewów chemii. - Mówimy, że jest z żelaza. Znosi niesamowicie dużo - mówi Uljana.

Mała Sofija umie cieszyć się małymi rzeczami, ale ma też gorsze dni. Siada wtedy u taty na kolanach i pyta z wyrzutem: "przecież mówiłeś, że Bóg kocha wszystkich, to dlaczego inne dzieci są zdrowe, a ja nie?".

Wszystkie osoby i instytucje, które zechcą pomóc Sofijce mogą przekazać darowiznę na konto Obywatelskiej Fundacji Pomocy Dzieciom w Warszawie – OPP w Banku Millennium nr: 05 1160 2202 0000 0000 6763 3382 a także o przekazanie 1% KONIECZNIE ZAWSZE Z DOPISKIEM: „Dla Sofiji Droczak”

Wybrane dla Ciebie
Słowa Tuska w Berlinie. "Aż nie chce się wierzyć!"
Słowa Tuska w Berlinie. "Aż nie chce się wierzyć!"
Wyniki Lotto 01.12.2025 – losowania Multi Multi, Ekstra Pensja, Kaskada, Mini Lotto
Wyniki Lotto 01.12.2025 – losowania Multi Multi, Ekstra Pensja, Kaskada, Mini Lotto
Weto prezydenta. Zbigniew Bogucki tłumaczy powody
Weto prezydenta. Zbigniew Bogucki tłumaczy powody
Ruch Nawrockiego. Cztery ustawy podpisane, jedno weto
Ruch Nawrockiego. Cztery ustawy podpisane, jedno weto
"Tak nie można robić". Gen. Polko wytknął błąd Nawrockiemu
"Tak nie można robić". Gen. Polko wytknął błąd Nawrockiemu
Kaczyński krytykuje Tuska za wypowiedź o reparacjach od Niemiec
Kaczyński krytykuje Tuska za wypowiedź o reparacjach od Niemiec
Kolejne weto Nawrockiego. Jest komunikat
Kolejne weto Nawrockiego. Jest komunikat
Media w Budapeszcie: upada sojusz polsko-węgierski
Media w Budapeszcie: upada sojusz polsko-węgierski
Rozmowy pokojowe. Zełenski wskazał "najtrudniejszą kwestię"
Rozmowy pokojowe. Zełenski wskazał "najtrudniejszą kwestię"
Trump znów się chwali. Mówi o „historycznej szansie”
Trump znów się chwali. Mówi o „historycznej szansie”
Uderzył w karetkę na sygnale. Cztery osoby w szpitalu
Uderzył w karetkę na sygnale. Cztery osoby w szpitalu
Macron dopiekł Putinowi. "Nie ma tam niezależnych instytucji"
Macron dopiekł Putinowi. "Nie ma tam niezależnych instytucji"