Obrona terytorialna w Polsce. Sztandarowy projekt MON‑u pod licznymi znakami zapytania
• Na tworzoną przez MON obronę terytorialną (OT) może zabraknąć sprzętu, ludzi i pieniędzy
• Istnieje ryzyko, że budowa OT negatywnie odbije się na modernizacji wojska
• Armii zawodowej grozi też drenaż wartościowych kadr i rezerw
• Potrzeby OT są ogromne i budżet resortu obrony może tego nie wytrzymać
• Powołanie nowej formacji jest jednak odpowiedzią na autentyczne społeczne zapotrzebowanie
16.05.2016 | aktual.: 16.05.2016 12:35
Stworzenie systemu obrony terytorialnej (OT), obok zwiększenia nakładów budżetowych na obronność, było jednym ze sztandarowych haseł, z którymi PiS szedł do ubiegłorocznych wyborów. Ministerstwo Obrony Narodowej pod wodzą Antoniego Macierewicza bardzo szybko przystąpiło do wcielenia w życie zapowiadanej koncepcji. Według niektórych głosów - zbyt szybko.
Nie jest jednak prawdą, jakoby w Polsce obrona terytorialna do tej pory nie istniała. Bataliony OT były przewidziane na czas wojny i zostałyby zmobilizowane w przypadku zaistnienia takiego zagrożenia. Zresztą ćwiczyły one już z wojskami operacyjnymi i taki pododdział weźmie udział również w zbliżających się manewrach Anakonda-16.
Przez lata rządzący przekonywali nas, że istniejąca w czasie pokoju masowa formacja OT nie jest nam potrzebna. Przed 2014 rokiem nie tylko Polska, ale cała Europa, zachłyśnięta wizją "końca historii", żyła w przekonaniu, że zagrożenie wojną na Starym Kontynencie to czasy słusznie minione. Aneksja Krymu i rosyjska agresja na Ukrainie boleśnie uzmysłowiły całemu Zachodowi, jak bardzo mylne były to rachuby.
Przeciwko OT podnoszono też poważny argument - że obliczu rozwoju nowoczesnych systemów uzbrojenia formacja ta, w klasycznym rozumieniu, traci rację bytu i w przypadku pełnoskalowego konfliktu będzie narażona na gigantyczne straty ludzkie. Ten tok myślenia najlepiej odzwierciedla wypowiedź dawnego prominentnego polityka PiS Ludwika Dorna, z ubiegłorocznego wywiadu dla radia TOK FM. - Jeśli to ma być walka partyzancka, to jeśli nie dojdzie do inwazji rosyjskiej, to będą wywalone pieniądze na szkolenie. A jeśli do inwazji dojdzie - mamy kolejny przepis na narodową rzeź - oceniał krytycznie.
- Sprzeciwiam się ujmowaniu tematu obrony terytorialnej w kategoriach "narodowej rzezi", ponieważ takie stawianie sprawy kompletnie wypacza debatę o bezpieczeństwie narodowym i jego komponencie, jakim jest obrona terytorialna - mówi Wirtualnej Polsce Marek Świerczyński, ekspert ds. bezpieczeństwa z centrum analitycznego Polityka Insight. - Niewątpliwie jest ona Polsce potrzebna, pytanie tylko, w jakiej postaci, o czym toczy się teraz dyskusja - dodaje.
Wojska wsparcia
Większość ekspertów i wojskowych jest zgodna - w obecnej sytuacji geopolitycznej OT jest Polsce potrzebna i powinna być elementem systemu odporności państwa na agresję, stanowiąc jego wzmocnienie pod względem przeżywalności. Ale przede wszystkim ma być wsparciem dla armii zawodowej, bowiem to profesjonalne, dobrze wyposażone wojska operacyjne powinny być pierwszą fizyczną linią obrony.
- Już od dawna na wojnach nie ma podziału na front i spokojne zaplecze. Współczesne konflikty często wyglądają tak, że są to punktowe ataki w konkretne miejsca o znaczeniu strategicznym dla państwa - ośrodki gospodarcze, węzły komunikacyjne, centra kierowania państwem i siłami zbrojnymi. Nie musimy mieć wcale do czynienia z dużą operacją militarną, ale taką przemyślaną, która będzie próbowała sparaliżować nasze państwo. Wojska operacyjne będą miały inne zadania niż zabezpieczenie terytorium całego kraju, będą koncentrować się wokół rejonów zagrożonych. I tu robi się miejsce dla obrony terytorialnej, która może wesprzeć struktury obronne państwa - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Mariusz Cielma, redaktor naczelny "Nowej Techniki Wojskowej".
Podobnie rzecz ujmuje Jędrzej Graf, szef portalu Defence24.pl. - OT będzie prowadzić działania tam, gdzie jest to dogodne i konieczne, gdzie nie ma możliwości lub potrzeby użycia wojsk operacyjnych. Wykorzystywanie nielicznych wojsk operacyjnych do obrony pewnych obszarów, które ze względu na swoją charakterystykę mogą być skutecznie chronione przez dobrze wyposażone, wyszkolone i zgrane pododdziały lekkiej piechoty OT, byłoby nieefektywne. Trzeba pamiętać, że w naszych warunkach liczebność wojsk operacyjnych nawet w wypadku jej podwyższenia będzie dalej niewystarczająca, a te siły są z założenia manewrowe i nie mogą osłaniać całości terytorium kraju - wskazuje w rozmowie z Wirtualną Polską.
Wyposażenie i wyszkolenie to dwa słowa klucze. Resort obrony zapewnia, że rodząca się formacja zostanie uzbrojona również w najnowocześniejsze systemy uzbrojenia. Wszyscy eksperci bez wyjątku wskazują, że żeby OT była skuteczna, musi być wyposażona przede wszystkim w nowoczesne, przenośne wyrzutnie przeciwlotnicze i przeciwpancerne. Przynajmniej na wschodnich i północno-wschodnich rubieżach Polski, bo terytoria w głębi kraju będą zagrożone zupełnie inną formą ataków.
Sęk w tym, że tego rodzaju sprzętu brakuje samym wojskom operacyjnym. - Gdyby środki na obronę terytorialną miały oznaczać jego zakup, to wypadałoby się cieszyć - mówi Marek Świerczyński. Pytanie tylko, skąd wziąć pieniądze na pełne wyposażenie obu formacji. - Obecnie, oprócz karabinków, nie mamy za bardzo czym obdzielić sił terytorialnych. Same wojska operacyjne mają ogromne braki jeżeli chodzi o nowoczesny sprzęt. Obawiam się takiej sytuacji, że koniec końców ani wojska operacyjne nie uzyskają tego, co powinny, ani obrona terytorialna nie będzie dostatecznie dobrze wyposażona. Budżet MON-u nie jest przecież z gumy - zauważa Mariusz Cielma.
Zagrożona modernizacja
Gdyby doszło deklarowanego przez rząd PiS znaczącego zwiększenia nakładów na obronność, z pieniędzmi najprawdopodobniej nie byłoby problemów. Ale na razie to wielka niewiadoma. W kolejnych latach budżet będzie pod ogromną presją niezwykle kosztownego programu 500+. A jak pokazują doświadczenia ostatnich 25 lat, niemal każdy rząd III RP w obliczu kłopotów finansowych traktował budżet MON-u jako jeden z głównych rezerwuarów oszczędności. - Szacunki MON, dotyczące wydawania na OT zaledwie kilkuset milionów złotych, są raczej zbyt optymistyczne. Mówimy o kwotach rzędu kilku miliardów złotych i w tym zakresie budżet musi zostać skorygowany - podkreśla Jędrzej Graf.
Potrzeby są ogromne i pół biedy, gdyby chodziło jedynie o zakup nowego wyposażenia. Tymczasem praktycznie od zera trzeba zbudować potrzebną infrastrukturę - magazyny, arsenały, koszary, strzelnice. Braki w tym zakresie są palące szczególnie na ścianie wschodniej, co przyznają sami przedstawiciele MON-u.
Wielu ekspertów i wojskowych ostrzega, że tworząca się formacja uszczupli środki przeznaczone na modernizację sił zbrojnych. Z drugiej strony trzeba jasno powiedzieć, że środki te nie są w pełni wydatkowane. Pieniądze niewykorzystane przez resort w danym roku budżetowym, np. z powodu opóźnionych przetargów, nie przechodzą na następne lata, lecz wracają do kasy państwa. Portal Defence24.pl wyliczył, że tylko w latach 2008-2013 resort nie wykorzystał w te sposób ponad 10 mld zł. MON dysponuje więc pewnymi rezerwami, których siłą rzeczy nie jest w stanie wydać.
- Wojsko od wielu lat nie może pozyskać wydawałoby się nieskomplikowanych systemów, na przykład granatników jednorazowych, a żaden z głównych programów modernizacyjnych nie został zrealizowany. Dzisiaj w procesie zamówień uczestniczy około 10 instytucji, a zmiany technologiczne następują bardzo dynamicznie. Dlatego pierwszy okres funkcjonowania OT będzie siłą rzeczy ograniczony co do zakresu dysponowania nowoczesnym sprzętem, aczkolwiek należy dążyć do jego jak najszybszego wprowadzenia - przekonuje Graf.
Jak zwraca uwagę, wyposażenie OT może być szansą dla krajowego przemysłu zbrojeniowego. Biorąc jednak pod uwagę strukturalne problemy systemu zakupowego polskiej armii, może się to okazać bardzo trudne lub nawet niemożliwe bez wprowadzenia szybkich zmian w ramach istniejących struktur. - Przemysł zbrojeniowy musi zostać włączony w proces formowania wymagań na pozyskiwany sprzęt i uzbrojenie, bo brak jego udziału powoduje powstawanie niespójnych i trudnych do spełnienia wymagań, co automatycznie przekłada się na opóźnienia w procesie modernizacji - postuluje szef Defence24.pl
Kadrowa niewiadoma
Uzbrojenie to tylko jeden z elementów składowych decydujących o sile danej formacji. Równie ważne jest wyszkolenie żołnierzy i sprawne dowodzenie. A z tym też nie jest najlepiej. Wystarczy spojrzeć, jak wiele słów krytyki pada pod adresem Narodowych Sił Rezerwowych, na temat ich przygotowania i na ile ta formacja jest w ogóle pełnoprawnym partnerem dla wojsk zawodowych. Tak się składa, że szkolenie OT ma opierać się na zbliżonych zasadach, czyli ćwiczeniach głównie w weekendy i raz do roku tygodniowego treningu na poligonie.
Większość ekspertów ma wątpliwości, czy szkoląc się średnio 30 dni w roku można stworzyć sprawną i zgraną formację, której żołnierze mieliby spotkać za swoich przeciwników wojska rosyjskiego specnazu. Według zapowiedzi MON-u siły OT mają liczyć 35 tys. ludzi, ale nieoficjalnie wiadomo, że na czas wojny struktury te będą rozwijane do liczby kilkakrotnie wyższej. Wartościowe przeszkolenie tych wszystkich ludzi w naszych warunkach będzie wręcz herkulesowym zadaniem. My do tej pory nie poradziliśmy sobie z przygotowaniem nawet odpowiedniej liczby rezerwistów dla wojsk operacyjnych.
To jest duży kłopot, bo istnieje zagrożenie, że obrona terytorialna podbierze wartościowych oficerów, podoficerów i szeregowych, którzy dzisiaj są w zasobach rezerwy mobilizacyjnej. Ich liczba wcale nie jest duża. Wbrew pozorom, wojskowi z komend uzupełnień i Sztabu Generalnego przyznają, że najbardziej brakuje właśnie oficerów rezerwy i z tym jest największy problem.
Drenaż kadr grozi też wojskom operacyjnym, które - według zapowiedzi resortu obrony - mają być rezerwuarem osobowym dla OT. - Wszystko zależy od tego, jak bardzo w dół obecna koncepcja budowy obrony terytorialnej będzie przenosić dowodzenie na żołnierzy zawodowych. Byłbym za tym, żeby jednak utrzymywać tę formację pod jak największą kontrolą wojsk operacyjnych. Tak, żeby nie powstały w Polsce dwa odmienne rodzaje sił zbrojnych - uważa Świerczyński.
Na inne ryzyko wskazuje Mariusz Cielma z "Nowej Techniki Wojskowej". - Możemy być świadkami ochotniczego przejścia kadr dowódczych z wojsk operacyjnych do obrony terytorialnej, spowodowanego większymi szansami na awans. Zawsze jak powstaje nowa struktura, i nie dotyczy to tylko wojska, to są w niej większe możliwości awansu i rozwoju zawodowego. Przez ostatnie lata w wojskach operacyjnych liczba jednostek malała, a zasób oficerów i podoficerów pozostał pokaźny. Wielu z nich może wyczuć szansę na szybszą karierę w tworzącej się dopiero formacji - prognozuje.
Chorągiewki na mapach
Trzeba przyznać, że powołanie obrony terytorialnej jest odpowiedzią na autentyczne społeczne zapotrzebowanie, które widać doskonale po masowo powstających w ostatnich latach organizacjach proobronnych. Coraz więcej młodych ludzi (i nie tylko) w Polsce chce aktywnie wspierać obronność państwa lub w inny sposób wzmacniać bezpieczeństwo kraju. Trend ten nasilił się po wybuchu konfliktu na Ukrainie, jednak państwo polskie, po zniesieniu zasadniczej służby wojskowej, nie potrafiło zagospodarować tej energii.
Prawda jest taka, że to organizacje proobronne akcją oddolną wymusiły na rządzących włączenie ich w proces budowy OT. Poprzednie kierownictwo MON-u próbowało przeprowadzić audyt tych podmiotów. Zawiązało federację stowarzyszeń proobronnych i poprosiło je, albo też wymusiło na nich, wejście w pewnego rodzaju system sprawdzenia - kim i czym dysponują, jakie mają przygotowanie, nastawienie i chęć współpracy z wojskiem.
- Obrona terytorialna jest Polsce potrzebna w tym sensie, że potrzebna jest także edukacja i rozpowszechnienie wiedzy proobronnej wśród społeczeństwa. Natomiast warto dyskutować, do jakiego modelu obrony terytorialnej powinniśmy dążyć. Jestem za tym, żeby każdy Polak, który jest w stanie to robić, przeszedł chociażby podstawowe przeszkolenie nie tylko z obsługi broni, ale z udzielania pierwszej pomocy, poruszania się w terenie, rozpoznawania podstawowych rodzajów sprzętu przeciwnika. Tak, żeby być pomocnym armii w przypadku zaistnienia konfliktu - mówi Marek Świerczyński.
PiS budowę OT wciągnął na sztandary wyborcze.W kręgach zbliżonych do wojska można jednak usłyszeć, że sprawa przeprowadzana jest w zbyt dużym pośpiechu, który nie służy nowej formacji. Okoliczności wprowadzania reformy sugerują, że jej wizja powstała dużo wcześniej i bez udziału żołnierzy służby czynnej, oficerów sztabowych. Że tak na dobrą sprawę w Sztabie Generalnym nie przeprowadzono dogłębnych analiz, czy to ma sens. Łatwo jest tworzyć chorągiewki na mapach, rozrysować, gdzie będą poszczególne brygady. Ale zapełnić je ludźmi i sprzętem, to już zupełnie inna bajka. A przede wszystkim, żeby to był funkcjonalny system, wpięty w całość, przemyślany.
- Nie ukończyliśmy jeszcze programu modernizacji sił zbrojnych, a wchodzimy w kolejny program, co niesie ryzyko, że nie doprowadzimy do końca żadnego z nich. Niestety, pod względem ludzi, sprzętu i pieniędzy obrona terytorialna musi powstać kosztem wojsk operacyjnych, albo na odwrót - podsumowuje Mariusz Cielma.