Obóz wdów© Getty Images | Jihad Muhammad Behlok/Anadolu Agency

Obóz wdów

Aleksandra Rutkowska

Podnoszę wzrok znad ziemi powyżej pustaka numer pięć i widzę mozaikę płacht ledwo trzymających się na drewnianych żerdziach. To namiot 41-letniej Nahnad, jeden z wielu na górskim pograniczu Syrii i Libanu. Nie przypomina domu, bo przypominać nie może. Musi być tymczasowy.

Od redakcji: Pomóż! Każda złotówka się liczy. Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej wspiera syryjskich uchodźców. To realna pomoc, która ratuje zdrowie i życie. >>> KLIKNIJ W OBRAZEK:

- W ubiegłym roku było tu ciągle mokro przez rozpuszczający się śnieg - tłumaczy Nahnad. Jeszcze w grudniu liczyła, że tej zimy może będzie lepiej.

Jest gorzej.

Środek lutego. Temperatura w Arsalu spada nocą do -11 stopni. W domach Libańczyków zamarzają zbiorniki z wodą. Syryjczycy i Syryjki przedzierają się przez zaspy do namiotów, odśnieżają wejścia. Prognozy pogody nie uspokajają ludzi, którzy żyją od lat prowizorycznych schronieniach.

W namiocie Nahnad brakuje chyba wszystkiego. Na kawałku pustej przestrzeni namiastkę prywatności ma stwarzać zawilgocony koc, który i tak zmienia swoje położenie z każdym podmuchem wiatru. Funkcję łóżka pełni materac z cienkiej gąbki. Lista potrzeb Nahnad ogranicza się do tego, co zapewni przetrwanie jej i jej dzieciom.

Przed wejściem do miejsca, które kobieta nazywa teraz domem, wylany jest beton. Zamiast ścian także jest beton, choć o określonej wysokości. Rząd Libanu, powołując się na ustawę budowlaną z 2004 roku wydał nakaz wyburzenia wszystkich schronień powyżej pięciu pustaków. Syryjskie rodziny w Arsalu miały czas do 1 lipca 2019 roku, by zamienić tymczasowy dom na konstrukcję z cienkiej sklejki. Nahnad nie miała wyjścia. Podobnie jak ponad 3,6 tys rodzin w Arsalu, które ten nakaz objął. Brak trwałych schronień służyć ma podtrzymywaniu w uciekinierach poczucia tymczasowości.

Syryjczycy i Syryjki z Arsalu mieszkają więc teraz w jednakowych schronieniach. Pięć pustaków, wyżej płachta namiotu. Każda z blisko siedmiu tysięcy rodzin ma swoją historię i przeżywa swoją traumę, którą zatrzymuje w przymusowym quasi-domu. (Nie spotykamy się z innymi mieszkańcami obozu - powtarzają tu wszyscy. Nikt cierpienia nie współdzieli. Każde pomieszczenie jest nim nasycone aż nazbyt.)

Po drugiej stronie granicy

-Moje życie w Syrii było bardzo dobre. Po tym, jak zginął mój mąż, Hodor Ahmad Rashed, wszystko stało się złe - zaczyna opowieść Nahnad.

- Wyszedł o 7:30. Miał kupić orzechy dla dzieci i szybko wrócić. O 10:30 już nie żył.

Gdy Hodor wracał ze sklepu, w syryjskim Homs zaczął się ostrzał.

-Został trafiony o tutaj - kobieta uderza się nerwowo w klatkę piersiową. Wie to od braci Hodora, którzy byli tam razem z nim. Ewakuacja rannego nie była łatwa, kule przelatywały im nad głowami niemal z każdej strony. Liczba poszkodowanych szybko rosła. W szpitalu nie było już miejsca - tłumaczyli jej później. Do placówki dotarli za późno. Jej mąż nie przeżył. Ostatnie godziny życia spędził w towarzystwie braci.

Nahnad była wtedy w ósmym miesiącu ciąży.

Po tym wyznaniu robi długą pauzę. Z każdym wypowiedzianym słowem jej oczy gasną, ramiona zapadają się. Nie jestem pewna, czy mogę pytać dalej.

Nahnad chce kontynuować. Cierpienie zastyga jej na twarzy.

W Homs została jeszcze 20 dni. Razem z córkami, 14-letnią Aiishą i 12-letnią Widad, przeniosła się na południe kraju, do Nabek, małej miejscowości położonej 80 km od Damaszku, zamieszkiwanej głównie przez sunnitów. Tam zajęły się nią siostry - pomogły przy porodzie a następnie opiece nad noworodkiem, Hadim. Potem musiała radzić sobie sama - ich wsparcie mogło być tylko tymczasowe. Nie chciały jej zostawić - ale nie mogły się nią dłużej zajmować. W domu nie było miejsca dla wszystkich. A Nahnad szukała szansy dla siebie i dzieci. Siedem miesięcy później, w roku 2013, już jako matka trójki dzieci, Nahnad przekroczyła granicę z Libanem i trafiła do Arsalu, sunnickiej enklawy otoczonej przez zdominowaną przez szyitów dolinę Bekaa. Od granicy z Syrią dzieli ją nie więcej niż 12 kilometrów.

Ciężar współtrwania

W Arsalu, zgodnie z ostatnim spisem ludności, z 2003 roku, mieszka 10 tysięcy Libańczyków. Uchodźców w tym rejonie jest więc przynajmniej trzy razy więcej. To właśnie w Libanie mówimy o najwyższej koncentracji uchodźców na świecie (ok. 1/5 kraju stanowią uchodźcy i uchodźczynie). Choć formalnie kraj ten nigdy nie ratyfikował konwencji genewskiej, która jasno określałaby ich status. Stąd wspomniane wcześniej wyburzenia, stąd też oficjalnie nie ma mowy o obozach: zamiast camps, są IS, informal settlements – dosłownie "nieoficjalne osiedla". Ta tymczasowość podtrzymywana jest, jak widać, nawet na poziomie języka.

W 4,5 milionowym kraju, idąc za szacunkami libańskich władz, jest nawet półtora miliona uchodźców i uchodźczyń z Syrii. Dane UNHCR (czyli ONZ-towskiej agendy zajmującej się nimi) mówią o 915 tysiącach zarejestrowanych osób.

Dla małego kraju pogrążonego w gospodarczym kryzysie to potężne wyzwanie. Od 1948 roku Liban gości również uchodźców i uchodźczynie z Palestyny (UNRWA podaje, że zarejestrowanych jest ich około 470 tysięcy, z czego 180 tysięcy planuje zamieszkanie na stałe). A Liban to państwo wielkości - przypomnijmy- polskiego województwa. Miesiące spędzone na uchodźstwie zamieniają się w lata, te z kolei - przykładem palestyńskim - w dekady.

Życie bez powrotu

Każdy kolejny rok w tym kraju to udręka zarówno dla Libańczyków, jak i dla Syryjczyków. Do ogarniętej wojną od blisko dekady Syrii wracać chce niewielu. Uchodźcy i uchodźczynie boją się potencjalnych aresztowań, prześladowań czy wcielenia siłą do wojska. Zwłaszcza po tym, jak wyszła informacja o liście syryjskiej służby bezpieczeństwa, na której znajdować ma się półtora miliona nazwisk. Nazwisk ludzi, którzy są poszukiwani przez syryjską bezpiekę. A do Arsalu po 2013 roku trafili w większości sunnici, wspierający rebelię przeciwko syryjskiemu rządowi.

Brak gotowości powrotu do kraju jest wspólny dla wszystkich, którzy uciekli przed wojną w Syrii - według badań UNHCR z 2019 roku niecałe 6% pytanych uchodźców i uchodźczyń zadeklarowało powrót do ojczyzny w ciągu 12 miesięcy. Nadzieję na powrót "pewnego dnia" wyraziło ponad 75% pytanych. 20% nie wierzy, że kiedykolwiek wróci do domu, bo nie mają już do kogo albo do czego wracać.

Nahmad mówi, że poza dziećmi nie ma już nikogo. To zdanie jak okrutny refren wybrzmiewa niemal w każdym odwiedzonym przeze mnie namiocie nieformalnego obozu o numerze 0058. Mieszka tu 55 wdów, których mężowie zginęli w Syrii. -Dlatego zaczęliśmy nazywać to miejsce Obozem Wdów - mówi kierownik IS-u, tzw. szawisz.

Sam uciekł z Syrii razem z żoną. Nie chciał wojny. Teraz nie chce, żeby przez jego ucieczkę rodzina, którą ostatni raz widział kilka lat temu, miała problemy.

- Od siedmiu lat nie rozmawiałem z bratem. Nie wiem nawet czy żyje – mówi, a jego oczy stają się szklane. Łzy hamuje serdecznym, wymuszonym w takich sytuacjach uśmiechem. Podnosi się. Za jego pośrednictwem poznaję kolejne kobiety i ich historie.

Wśród kobiet, z którymi rozmawiałam w Obozie Wdów, wiele odcięło się od życia, jakie miały w Syrii. Po przekroczeniu granicy opuściły swoje rodziny, także swoje nowonarodzone dzieci.

Amoun

Amun ma 63 lata. W Widow’s Camp mieszka z czworgiem wnucząt. Yehya ma 13 lat, Ali - 10, Farzat - 8, Yamama – 6. Na początku w obozie mieszkały też ich matki, czyli córka i synowa Amoun. Ale młode wdo-wy znalazły w Arsalu nowych mężów.

Najmłodsza z wnuczek Amoun, Yamama, mieszka w Obozie Wdów od urodzenia. Obozowe życie to jedyne, jakie poznała. Jej matka zostawiła ją babci zaraz po porodzie.

- Lesz? [Dlaczego?]

Amoun nie potrafi odpowiedzieć.

Hadija

Czterdziestoletnia Hadija podczas rozmowy podnosi powieki wyżej i wyżej - tak zatrzymuje łzy.

Od ośmiu lat jest wdową. Jej mąż został zastrzelony. Ona sama mówi, że musi przetrwać dla pięciorga dzieci. Mają kolejno 9, 10, 17, 18 i 20 lat. Zanim Hadija wraz z nimi dotarła do Libanu, szukała bezpiecznego miejsca przez osiem miesięcy. Jej twarz rozjaśnia się tylko na chwilę - gdy pytam o Syrię sprzed lat.

- Żyliśmy wszyscy razem, w jednym domu, byliśmy rodziną. To nam dawało siłę, poczucie bezpieczeństwa.

- Mam nadzieję, że dzieci dadzą ci dużo siły.

- Inszallah ( arab. "jeśli Allah pozwoli").

Wcale nie jestem silna

Iman ma 30 lat i nie jest wdową. Mieszka z Hadiją i Aminą w jednym namiocie. Ona rozwiodła się w 2017 roku, o czym rozmawiać nie chce.
-Wszyscy nam mówią, że jesteśmy silne, ale my się tak wcale nie czujemy - mówi - Oczywiście, pomaga to, że wokół są moje siostry, ale tutaj nie możemy liczyć na nic.

Straciły domy, gdzie na dachach miały piękne ogrody ( To typowe dla Homs, wszyscy je mieliśmy -przekonuje mnie z uśmiechem), jak i te, które tworzyły ze swoimi mężami.

-Teraz wszystko jest inne - podsumowuje krótką rozmowę. Z libańskiego domu, jakim stał się namiot, praktycznie nie wychodzi.
-Mam nadzieję, że to inne się zmieni i będziecie miały szansę odbudować swoje domy w Syrii.
-Inszallah.
-Inszallah - powtarzam.

-Inszallah - słyszę za plecami Hadiję i Aminę.

- My naprawdę chcemy tylko wrócić do bezpiecznego domu.

Syria potrzebuje od 20 do nawet 70 lat, aby powrócić do stanu sprzed 2011 roku - tłumaczy dr Wojtek Wilk, ekspert ONZ i prezes Fundacji PCPM, która nieprzerwanie od 2012 roku pomaga stanąć na nogi rodzinom syryjskim w Libanie i jako jedna z niewielu organizacji na świecie - wspiera także najuboższych Libańczyków.

-Tak długo, jak organizacje humanitarne nie będą mogły sprawdzić, czy powracający uchodźcy są bezpieczni i nie są prześladowani, nie możemy namawiać tych ludzi do powrotu - dodaje.

Wysoki Komisarz ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) popiera powroty uchodźców tylko w wypadku, gdy spełniają one trzy warunki: uchodźca lub uchodźczyni dobrowolnie i bez przymusu podejmuje decyzję o powrocie (voluntary return), ma gwarancję bezpieczeństwa po powrocie do kraju (return in safety and dignity) i wraca do swojego domu, rodzinnej miejscowości, czyli nie staje się uchodźcą wewnętrznym (no return to a situation of secondary displacement).

Dziś Syria, w której bombardowane są szpitale (83 ataki w 2019 roku) szkoły (400 ataków od 2011 roku) i inne budynki użyteczności publicznej, nie jest miejscem, gdzie syryjskie rodziny chciałyby wrócić. Przed wojną ze swoich domów uciekło łącznie 13 milionów ludzi (6 milionów poza granice). Tylko w styczniu tego roku zbombardowano w Syrii dwa szpitale, na początku lutego kolejny ośrodek zdrowia (1). Dla większości Syryjczyków i Syryjek powrót wciąż wydaje się niemożliwy, tkwią więc w pułapce niekończącego się oczekiwania.

Także na koniec zimy, która wraca tu każdego roku.

(1) Dane przedstawione przez dra Wojtka Wilka w Sejmie RP podczas wykładu na pierwszym merytorycznym posiedzeniu Zespołu ds. Pomocy Humanitarnej, skupiającym polskich parlamentarzystów i organizacji pozarządowych, niosących pomoc humanitarną na całym świecie.

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)