Obama coraz bliżej nominacji; Hillary nie rezygnuje
Po wtorkowych prawyborach w Kentucky i
Oregon, Barack Obama jeszcze bardziej zbliżył się do nominacji
prezydenckiej Partii Demokratycznej, ale Hillary Clinton
zapowiedziała, że nie zamierza wycofać się przed zakończeniem
cyklu prawyborów we wszystkich stanach.
W środę senator z Nowego Jorku przemawiała na Florydzie i oświadczyła tam, że będzie walczyć o nominację do końca, czyli do 3 czerwca.
Powiedziała, że należy się to wyborcom w trzech pozostałych jeszcze stanach, gdzie jeszcze nie głosowano, tj.w Montanie, Południowej Dakocie i Portoryko (które nie jest pełnoprawnym stanem, a "wspólnotą stowarzyszoną" z USA).
We wtorek Clinton wysoko wygrała w Kentucky, ale niemal równie zdecydowanie uległa Obamie w Oregonie. Po prawyborach w tych stanach Obamie brakuje już tylko 70 delegatów do niezbędnego minimum 2026 delegatów na przedwyborczą konwencję Demokratów w sierpniu, która nominuje kandydata partii na prezydenta.
Ciemnoskóry senator z Illinois ma już 1962 delegatów. Liczba ta obejmuje także część popierających go tzw. superdelegatów, czyli polityków partii, którzy również głosują na konwencji, ale nie są związani wynikami prawyborów, w odróżnieniu od delegatów zwykłych, którzy są rozdzielani kandydatom proporcjonalnie, w zależności o rezultatów prawyborów.
Była Pierwsza Dama zdobyła dotąd głosy 1779 delegatów, licząc razem z superdelegatami. Ogółem, jest prawie 800 superdelegatów - prawie 20% całej ich puli - z czego niewielu ponad 200 nie zadeklarowało jeszcze poparcia dla żadnego z dwojga kandydatów.
Z analiz wynika, że Clinton ma już tylko czysto teoretyczne szanse na wyprzedzenie Obamy pod względem liczby delegatów zwykłych - i to zakładając, że uzna się w jakiś sposób wyniki prawyborów na Florydzie i w Michigan. Zostały one unieważnione przez kierownictwo Partii Demokratycznej z powodu samowolnego przyspieszenia przez te stany terminów głosowania.
Sztab kampanii Clinton domaga się uznania tych delegatów, gdyż była First Lady wygrała w tych stanach.
O ostatecznym wyniku zadecydują jednak superdelegaci, z których część się jeszcze nie zdecydowała, a nawet ci, którzy zadeklarowali poparcie dla Obamy, mogą zmienić zdanie i poprzeć panią Clinton.
Zdaniem obserwatorów, senator z Nowego Jorku liczy na to, że wahających się superdelegatów przekona szereg argumentów przemawiających na jej korzyść.
Clinton wygrała ostatnio wysoko kilka prawyborów w stanach uchodzących za "swing states", jak Pensylwania i Ohio, które wobec wyrównanych szans Demokratów i Republikanów w wyborach prezydenckich zwykle przeważają szalę na jedną ze stron.
Clinton zwyciężyła tam głównie dzięki poparciu białych, biedniejszych, mniej wykształconych i raczej konserwatywnych wyborców - tzw. Demokratów Reagana - którzy odrzucają liberalne poglądy Obamy, a część kieruje się także rasowymi uprzedzeniami. Jej sztab argumentuje zatem - co potwierdzają sondaże - że w wypadku nominacji czarnego senatora, przynajmniej część miejscowych Demokratów przerzuci swoje głosy na republikańskiego kandydata, senatora McCaina.
Hillary Clinton i jej zwolennicy przekonują, że jej ostatnie zwycięstwa i poparcie przez tradycyjnych demokratycznych wyborców świadczą, że jest kandydatem bardziej "wybieralnym" w wyborach prezydenckich, co powinno skłonić superdelegatów do przerzucenia głosów na nią.
Z drugiej strony, przeważa przekonanie, że superdelegaci nie poprą kandydata, który będzie miał mniej głosów delegatów zwykłych (czyli Clinton), gdyż wywołałoby to bunt w partii, przede wszystkim wśród popierających Obamę wyborców murzyńskich.
Była First Lady - jak sądzą niektórzy - liczy poza tym na jakieś kolejne poważne potknięcie Obamy, jak niedawno z ujawnieniem jego związków z afroamerykańskim pastorem Jeremiahem Wrightem, kaznodzieją z Chicago. Zasłynął on potępieniem USA po ataku 9/11 jako - jego zdaniem - kary Boskiej za rasizm i imperializm Ameryki.
W ostateczności też - uważają komentatorzy - Hillary Clinton pragnie, być może, po prostu "wyjść z twarzą" z wyścigu o nominację, demonstrując swoje wpływy polityczne i zasługi jako pierwsza w historii USA kobieta, która ma tak wielkie poparcie Amerykanów i realne szanse na Biały Dom.
W praktycznych kategoriach, może to wzmocnić jej pozycję w ubieganiu się o stanowisko lidera większości demokratycznej w Senacie. W razie zaś zwycięstwa McCaina w tegorocznych wyborach, może rzucić mu wyzwanie w następnych wyborach, w 2012 roku. (tbe)
Tomasz Zalewski