O tym się nie mówi. Morze problemów polskich szkół
Sześć i pół miliona osób: nauczycieli, uczniów i pracowników szkół żegna wakacje. Początek roku szkolnego za pasem, ale przez wakacyjne miesiące w większości placówek nie udało się rozwiązać palących problemów. A tych polskie szkoły mają wiele. - Spapraliśmy system edukacyjny III RP – mówiła dosadnie na czerwcowej konferencji prasowej dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz.
31.08.2015 | aktual.: 31.08.2015 14:32
Pracownicy oświaty skarżą się przede wszystkim na słabe wyposażenie polskich szkół. Brakuje pomocy naukowych, które mogłyby uatrakcyjniać prowadzone zajęcia i ułatwiać nauczycielom pracę. Nie ma rzutników multimedialnych, komputerów, dostępu do internetu, kserokopiarek. Luksusem jest ekran projekcyjny lub tablica multimedialna. Jak wynika z danych Instytutu Badań Edukacyjnych, taki rodzaj pomocy zapewnia jedynie kilka procent placówek. – Pierwszy telewizor do szkoły kupiliśmy za pieniądze zebrane z biletów wstępu na szkolne dyskoteki, na odtwarzacz DVD zrzucili się rodzice, płyty z programami edukacyjnymi kupiłam już za własne pieniądze – mówi Katarzyna, nauczycielka historii.
- Niestety, wiele problemów polskich szkół ma podłoże finansowe, ponieważ od kilku lat nakłady na edukację maleją. Mamy do czynienia z utrzymywaniem wieloletniego spadku udziału wydatków na oświatę w relacji do PKB. W 2015 roku udział ten wynosi tylko 2,52 proc. – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Magdalena Kaszulanis, rzeczniczka prasowa ZNP. - Nakłady na oświatę nie odzwierciedlają rzeczywistych, niezbędnych potrzeb w zakresie edukacji i wychowania – dodaje.
W liście nauczycieli z ZNP do premier Ewy Kopacz znalazł się więc postulat zwiększenia „udziału budżetowych nakładów na oświatę”. Premier odpowiada, że w 2015 r. subwencja oświatowa była większa o 877 mln zł, czyli o 2,2 proc., od tej z 2014 roku. Nauczyciele podkreślają jednak, że ten wzrost wynika przede wszystkim z objęcia obowiązkiem szkolnym sześciolatków i koniecznością dostosowania szkół do ich potrzeb.
Małe dzieci, duży problem
MEN przeprowadził zresztą szeroko zakrojoną kampanię związaną z objęciem sześciolatków obowiązkiem szkolnym. Na stronie internetowej ministerstwa można między innymi sprawdzić, jak przebiegła kontrola dostosowania warunków do przyjęcia nowych uczniów w poszczególnych szkołach. Z analizy ankiet wypełnionych przez wizytatorów wynika, że wciąż jest sporo placówek, które nie mają pomieszczeń przystosowanych do pracy z sześciolatkami, a także takich, w których są przepełnione świetlice lub które w ogóle świetlic nie mają.
Sprawa sześciolatków w szkołach budzi cały czas sporo emocji. Wiele jest rozbieżności chociażby w ocenie przygotowania szkoły do przyjęcia nowych uczniów. Wizytator z MEN ocenia placówkę bardzo dobrze, Rada Rodziców zaś nie widzi już wszystkiego tylko w różowych barwach. Także na forach internetowych rodzice piszą, że nikt nie słucha ich uwag i obaw. Skarżą się na naukę zmianową, na przepełnione klasy i świetlice oraz na szkoły niedostosowane do potrzeb fizycznych i emocjonalnych sześciolatków.
- Nie znam chyba żadnej szkoły w Warszawie, która nie pracowałaby w systemie zmianowym. Dwie zmiany to obecnie standard. Rodzice skarżą się, że przez ten system jest więcej problemów niż pożytku. Uczniowie z drugiej zmiany kończą lekcje bardzo późno, więc rodzice nie mogą zapisać dzieci na zajęcia dodatkowe. Matki dzieci z pierwszej zmiany przekonują z kolei, że dzieci są ciągle niewyspane. Nikt nie jest zadowolony – opowiada Anna, nauczycielka ze stołecznej szkoły. - Ale nie mamy wyboru, szkoła jest przepełniona, musimy więc pracować na dwie zmiany – dodaje.
- W naszej gminie od lat istnieje tendencja, że likwidowane są kolejne klasy w mniejszej, podmiejskiej szkole, a uczniowie z tych terenów zmuszani są dojeżdżać codziennie kilkanaście kilometrów do miasta – mówi Alicja, nauczycielka z podwarszawskiej placówki. – Wszystko jak zwykle przez pieniądze i oszczędności. Oczywiście, bardziej opłaca się zlikwidować klasy, zamknąć małą, nierentowną szkołę, nauczycieli zwolnić, a uczniów przenieść do innej szkoły, do już istniejących oddziałów – dodaje. - Ale przecież to rodzi wiele problemów. Klasy są przepełnione, nauczyciele zmęczeni, a poziom spada – komentuje Alicja.
- Klasy w szkołach są zbyt liczne, liczą minimum 26-28 osób w szkołach podstawowych i ponad 30 w liceach – potwierdza Ewa, nauczycielka języka polskiego. – To zbyt dużo. Nie da się jednocześnie prowadzić lekcji, uczyć gramatyki lub opowiadać o Mickiewiczu i pilnować, czy Zenek z ostatniej ławki nie szturcha Ani z przedostatniej, a Krzyś z drugiej nie przylepia gdzieś gumy. Nie można w takich warunkach zapanować nad wszystkimi uczniami, co niestety odbija się na jakości kształcenia – komentuje. - Sale lekcyjne są niedostosowane do takiej ilości uczących się. Klasy są ciasne i duszne – potwierdza Alicja.
Z zamykaniem małych, nierentownych szkół, głównie tych na wsiach, wiąże się problem podnoszony przez ZNP. Działacze związku dążą do zatrzymania „procesu przekazywania publicznych szkół i przedszkoli samorządowych osobom fizycznym i prawnym niebędącym jednostkami samorządu terytorialnego”. Zgodnie z prawem oświatowym samorządy mogą zlecić prowadzenie placówki organizacjom pozarządowym. I gminy chętnie z tej możliwości korzystają, przekazując szkoły głównie związkom wyznaniowym. Rzeczniczka ZNP podaje, że nawet dwa tysiące szkół jest zagrożonych takim przekazaniem.
O tym najchętniej się nie mówi
Do ogólnodostępnych szkół podstawowych trafiają dzieci niepełnosprawne, a także dzieci z niedowidzeniem albo niedosłuchem. Szkoły często nie są na to przygotowane na zapewnienie takim uczniom odpowiednich warunków. Na dostosowanie do ich specjalnych wymagań wyposażenia klas i szkolnych korytarzy po prostu brakuje pieniędzy.
- Mamy w szkole taki przypadek. Chłopiec z trzeciej klasy prawie wcale nie widzi, a uczestniczy w zajęciach razem ze wszystkimi dziećmi. Staramy się, jak możemy, żeby się nie męczył, ale szkoły nie stać na zapewnienie mu odpowiednich pomocy naukowych. Poza okularami z grubymi szkłami, z powodu których zresztą dzieci przezywają go „Stępniem”, nie ma więc za bardzo żadnej pomocy – opowiada Agnieszka, wychowawczyni młodszych klas z podwarszawskiej szkoły podstawowej. – Jakoś sobie w szkole radzimy, ale przydałoby się wsparcie ze strony Ministerstwa. Nie ma pieniędzy, nie ma odpowiednich programów. O takich dzieciach najchętniej się nie mówi – dodaje nauczycielka.
Przedstawiciele fundacji zajmującej się dziećmi niepełnosprawnymi przekonują, że odpowiednie dostosowanie szkół jest niezwykle ważne. - Szkoła musi być przygotowana merytorycznie, ale również jeśli chodzi o zasoby ludzkie – mówi Małgorzata Kolisko-Nagły z Fundacji Spectrum Liberi. Podkreśla także, że dodatkowe środki finansowe są niewłaściwe wydatkowane. - Szkoła, a w zasadzie gmina, otrzymuje dodatkowe subwencje oświatowe na każde dziecko z niepełnosprawnością. W praktyce jednak wygląda to tak, że dzieci z niepełnosprawnością "pożyczają" te pieniądze innym uczniom i na inne szkolne cele. A te środki powinny być ściśle związane z potrzebami dzieci – dodaje Kolisko-Nagły.
Problemy polskich szkół zauważa także Główny Inspektorat Sanitarny. W zeszłym roku GIS skontrolował 43 tysiące polskich placówek oświatowych i bije na alarm: sytuacja zamiast się poprawiać – pogorszyła się.
Z raportu GIS-u wynika, że coraz poważniejszym problemem w polskich szkołach jest wszawica. Przepełnione klasy i szkolne korytarze sprzyjają także rozprzestrzenianiu się chorób zakaźnych. Kłopoty istnieją, jeśli chodzi o żywienie w polskich szkołach. Jak wynika z kontroli GIS, tylko co szósta placówka zapewnia uczniom pełnowartościowy posiłek, a napoje do obiadu wydaje jedynie 330 z nich.
GIS krytykuje także brak szafek lub miejsc, gdzie uczniowie mogliby przechowywać książki i przybory, co oszczędziłoby im noszenia ciężkich plecaków i toreb. W szkołach nie ma odpowiedniej infrastruktury sportowej, w wielu miejscach zajęcia wychowania fizycznego odbywają się więc na korytarzach. Kuleją także warunki sanitarne. Ponad tysiąc placówek ma problemy z zapewnieniem warunków do utrzymania higieny osobistej. W nieporównywalnie większej ilości brakuje papieru toaletowego i ręczników. W 150 szkołach nie ma ciepłej wody.
Zawsze chodzi o pieniądze
Według Związku Nauczycielstwa Polskiego poważnym problemem w systemie polskiej oświaty jest także zbyt niskie wynagrodzenie nauczycieli. – Jako nauczyciel dyplomowany, z ponad trzydziestoletnim stażem zawodowym, zarabiam miesięcznie trzy tysiące złotych. I nie narzekam, bo wiem, że są nauczyciele, którzy mają znacznie gorzej. Ci dopiero wchodzący do zawodu dostają na rękę tysiąc-tysiąc pięćset złotych, w dodatku są zatrudniani na krótkoterminowe umowy, które nie zapewniają komfortu pracy – mówi Joanna, nauczycielka w gimnazjum.
Wśród postulatów podnoszonych przez ZNP znajduje się więc podniesienie „o 10% wynagrodzenia zasadniczego nauczycieli, wychowawców i innych pracowników pedagogicznych”. Jednak, jak wielokrotnie w ostatnich dniach podkreślała minister edukacji narodowej, na razie pracownicy oświaty nie mogą liczyć na podniesienie pensji. – Pieniędzy na rok 2016 nie ma – stwierdziła Joanna Kluzik-Rostkowska w programie „Polityka przy kawie” w TVP1.
Nauczyciele podkreślają także, że rząd prowadzi niewłaściwą politykę w stosunku do nauczycieli. – Osłabia się nasz prestiż, podkreśla się tylko przywileje - wakacje i ferie, a nie mówi o zebraniach z rodzicami, wycieczkach z uczniami, radach pedagogicznych, szkoleniach, przygotowaniach do lekcji, sprawdzaniu prac klasowych, przygotowaniach do konkursów – mówi Katarzyna. Z raportu o stanie polskiej edukacji Instytutu Badań Edukacyjnych wynika, że nauczyciel zatrudniony na pełen etat pracuje średnio ponad 46 godzin tygodniowo.
Niedoposażenie szkół, niedostosowanie infrastruktury, przepełnione klasy, likwidacja małych szkół, osłabienie prestiżu zawodu nauczyciela to tylko niektóre z licznych problemów polskiego systemu oświaty. Za chwilę rozpocznie się nowy rok szkolny, czas pokaże, czy będzie lepszy i czy chociaż kilka z tych palących problemów, uda się rozwiązać.
Amanda Siwek, Wirtualna Polska