O.Rydzyk: bez mediów nie obronimy naszych wartości
Z ojcem Tadeuszem Rydzykiem, redemptorystą, twórcą i dyrektorem Radia Maryja oraz Telewizji Trwam
06.02.2012 | aktual.: 06.02.2012 14:18
Rozmawiają: Jacek i Michał Karnowscy
Telewizja Trwam nie dostała na razie, bo nie milkną protesty, koncesji na nadawanie na multipleksie. Ale jak zauważył ksiądz Henryk Zieliński, redaktor naczelny tygodnika „Idziemy”, i tak można mówić o wielkim zwycięstwie ojca dyrektora. Opowiedziało się za wami wiele środowisk, setki tysięcy ludzi. Spodziewał się ojciec dyrektor tego?
Poruszenie jest wielkie i świadczy ono o tym, że jeszcze nie jesteśmy całkiem jako Polacy zepsuci. Nie gryziemy rąk, które ściągają kajdany. Mickiewicz w „Dziadach” rysował taką ponurą wizję – narodu tak przyzwyczajonego do niewoli, że gryzącego ręce pragnące go wyzwolić. Jak widać, tak źle jeszcze z Polską nie jest.
Z tego można być dumnym.
Bez wątpienia w obecnej sytuacji potrzebna jest wielka solidarność ludzi w obronie wolności słowa. Oczywiście słowa odpowiedzialnego, które niesie prawdę, a nie kłamstwo, które nie rani innych. Potrzebna jest tu zwłaszcza jedność ludzi wierzących. Szczególnie więc jestem wdzięczny Radzie Stałej Konferencji Episkopatu Polski i innym księżom arcybiskupom oraz biskupom, którzy wystosowali apel przeciwko tej niesprawiedliwości. To jest coś niezwykłego. Podobnie jak wsparcie ze strony wielu księży. Nie zawsze tak było.
A więc mimo wszystko to zwycięstwo?
Nie, tak bym nie powiedział. Tu chodzi o dostęp do informacji, do wolnego słowa. Jeśli tę bitwę przegramy, będzie z nami bardzo źle, zapanuje pełna manipulacja. I decydenci to wiedzą. Dlatego lekceważą te setki tysięcy podpisów. Do czwartku (2 lutego) do Radia Maryja dotarło ponad 900 tys. poświadczonych kopii listów kierowanych w tej sprawie do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. To jest Polska, którą kocham, z której jestem dumny. Odważna i zdeterminowana. Apeluję także i teraz, by wysyłać kolejne listy.
Chcę jednak podkreślić, że tę walkę o wolność widzimy szerzej, nie chodzi tylko o Telewizję Trwam i Radio Maryja. Widzieli panowie, co działo się w trakcie Marszu Niepodległości. Przyjeżdżają niemieccy bojówkarze, dzieci i wnuki tych, którzy tę Polskę niszczyli.
I w Warszawie, mieście tak straszliwie doświadczonym, atakują Polaków tylko za to, że idą z narodowymi flagami. To skandal niewyobrażalny. A jeszcze gorsze jest to, że ci ludzie zostali zaproszeni przez organizację utrzymywaną przez Ministerstwo Kultury, wspieraną hojnie przez prezydent Warszawy. To niewyobrażalne! Na szczęście jest wielu ludzi, którzy się temu sprzeciwiają, są solidarni w obronie biednych i krzywdzonych.
A propos biedy to, mówiąc żartobliwie, strasznie ojciec dyrektor zbiedniał ostatnio. Jak zauważają nasi czytelnicy, przez lata wołano, że w Toruniu powstało imperium. A teraz okazało się, jak twierdzi Krajowa Rada, że jesteście za biedni, by utrzymać Telewizję Trwam.
Jak to wygląda, widzą panowie sami. A ja osobiście, jako o. Tadeusz Rydzyk, nie mam nic. Ta kawa, którą pijemy, to też dar. Nawet łóżko, na którym śpię w klasztorze, nie jest moje. Wszystko zgromadzenia.
Nie dostajemy żadnych pensji, nie mamy osobistych majątków.
Ktoś może odpowiedzieć, że zarządzacie dużym majątkiem.
Po pierwsze, nie dużym, bo nasz dorobek to zaledwie jakiś ułamek każdego z tych prawdziwych, wielkich imperiów medialnych. Po drugie, to jest wszystko ludzi – katolickiego narodu. I to się dzieje za ich zgodą, z ich woli powstały Radio Maryja, Telewizja Trwam, Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, szkoła w Szczecinku, „Nasz Dziennik”, miesięcznik „W Naszej Rodzinie”, fundacje Nasza Przyszłość, Lux Veritatis, Instytut Edukacji Narodowej w Lublinie.
Wielu ludzi sądzi jednak, że ojciec dyrektor jeździ maybachem, o czym doniosła kiedyś lokalna gazeta, a rozdmuchały to media centralne. Okazało się to całkowitą bzdurą, ale poszło w świat.
Mogę panom pokazać maybachy, nawet dwa mam (śmiech) [Tu ojciec Rydzyk wyjmuje z szafy dwa drewniane modele samochodów. Wyjaśnia, że przysłali je słuchacze – w żartobliwym podarunku. Potem wracamy do rozmowy]. Ale poważnie – takie ataki się powtarzają. Im bardziej wiedzą, że sam nic nie mam, tym bardziej starają się przekonać ludzi, zmanipulować. Nigdy nawet takim samochodem nie jechałem, ale dziennikarze napisali i poszło.
Przeprosili?
Nie, nigdy. Ojciec Jan Król zadzwonił do „Gazety Pomorskiej”, która to napisała. Zapytał grzecznie, czy przeproszą, skoro napisali nieprawdę. Usłyszał, że nie, bo choć to nieprawda, to jest to już fakt medialny. Już jest i koniec. Tak to wymyślili. Ale dla mnie to nie są dziennikarze, to służby, kolejna mutacja takich samych jak działały w komunizmie. Człowieka można nieprawdziwym słowem zabić, zranić. Niestety, ten duch kłamstwa funkcjonuje także często na tych wszystkich komisjach, które w Sejmie zajmowały się sprawą koncesji – multipleksu dla Telewizji Trwam. Kłamstwo na kłamstwie, poczucie bezkarności, pewność siebie. I niechęć do prawdziwej rozmowy, do szukania prawdy.
Posiedzenie senackiej komisji z udziałem przedstawicieli fundacji Lux Veritatis, wnioskodawcy o koncesję dla Telewizji Trwam, i Krajowej Rady zrobiło jednak na wielu widzach duże wrażenie. Okazało się, że koncesję dostały firmy niezatrudniające ani jednej osoby, zadłużone, bez doświadczenia w nadawaniu. A działająca od niemal dekady Trwam jest rzekomo za słaba.
To jest ważny element, który ciągle podnosimy. Nasza telewizja już istnieje, nadaje, a ludzie udowodnili, że chcą ją utrzymywać. Oczywiście, że Telewizja Trwam mogłaby być lepsza. Ale nie od razu Kraków zbudowano, trzeba wspinać się na górę, rozwijać.
Przewodniczący Krajowej Rady uważa, że nie dajecie gwarancji udźwignięcia kosztów takiego przedsięwzięcia.
Odpowiem tak: gdy startowało Radio Maryja, nie było nic. Nie mieliśmy ani grosza. Zacząłem szukać miejsca na radio. Był skromny domek zapisany redemptorystom przez państwo Poznańskich w Toruniu. I to wszystko. A jednak ludzie chcieli tego radia i je utrzymują.
Z bożą pomocą jakoś dali radę. Rozwijają się kolejne dzieła.
Czy potrzeba lepszej gwarancji?
A poza tym słyszymy teraz, że za jedną czy drugą firmą, która dostała koncesję, stoi ten czy inny koncern medialny.
A więc nawet tam nie ma choćby szczeliny, za każdą firmą ktoś stoi, wszystko w jednym kotle się gotuje. Za nami stoją ludzie, jest Kościół.
Mówią złośliwie o ojcu – biznesmen.
Głupstwa. Ja się tym zresztą w ogóle nie zajmuję. Za finanse odpowiedzialni są inni.
Ale ma przecież ojciec dyrektor jakiś plan rozwoju, realizacji kolejnych przedsięwzięć.
Mam jeden plan – ewangelizację. A jej się od biznesplanu nie zaczyna. Ona zaczyna się w sercu. Trzeba mieć oczywiście roztropność, ale przede wszystkim trzeba iść, jak nakazał nam Pan Jezus, nie brać trzosa, ale ufać.
Opowiem panom o tym, jak tu przyjechałem po raz pierwszy. W Niemczech jeździłem na starym rowerze. Niektórych wiernych oburzało, że ksiądz jeździ tak skromnie, kiedy ich dzieci jeżdżą autami, więc podarowali mi używane czerwone audi. Kiedy dojechałem do Torunia, nie miałem już na benzynę, a kapitał zakładowy radia wynosił 80 fenigów. Tyle miałem w kieszeni. Znalazły się jednak wspomniane plac i domek. I był pomysł na radio. Nic więcej.
Ale ten pomysł tylko dziś wydaje się oczywisty. Był ojciec pewien, że to – mówiąc potocznie – chwyci? Że ludzie potrzebują takiego radia?
Tak. To wiedziałem na pewno. Takie marzenie miałem już od dawna, od czasów szkolnych, gdy narodziło się pragnienie zbudowania centrum ewangelizacji. Zastanawiałem się, jak to się dzieje, że tak wielu ludzi w Polsce przychodzi do kościoła, są katolikami, a po powrocie do domów żyje jak poganie. Uznałem, że odpowiedzią na to zagrożenie jest stworzenie centrum ewangelizacji, połączenie seminarium z otwartymi wykładami, spotkaniami, rozmowami.
Ale długa do tego prowadziła droga. Pamiętam, jak po tym, gdy zostałem księdzem, rozpocząłem naukę katechezy. Miały przyjść dzieci, a mnie dano salkę w podziemiach klasztoru, dość ciemną, i jeszcze paczkę kredy. Wszystko. Boże, myślałem, przecież to musi być miejsce miłe, radosne, tu się musi chcieć przychodzić z radością. Chodzi o dzieci. I wtedy jeszcze bardziej marzyłem o takim centrum.
Pamiętam też spotkanie z Ojcem Świętym Janem Pawłem II. Staliśmy w jego prywatnej bibliotece. Byłem wtedy młodym księdzem. Podchodzi do mnie i pyta: „A co ojciec chce robić?” Odpowiedziałem:
„Ojcze Święty, marzę o centrum do ewangelizacji. Proszę o błogosławieństwo”.
Patrzył na mnie badawczo dłuższą chwilę. Wiedziałem, że czyta w moim wnętrzu.
Uśmiechnął się, pobłogosławił. Jednak potem rozpoczął się etap niezwykle dla mnie trudny, czas wielkiego wewnętrznego cierpienia. Było to jednak potrzebne, bez tamtej próby nie wytrzymałbym tego, co jest teraz. To chyba mnie zahartowało.
Na czym to polegało?
Nie chciałbym o tym mówić, ale był to bardzo trudny czas. Dał mi jednak oczyszczenie. Udało się zbudować centrum do ewangelizacji, tę rolę właśnie pełni dziś Radio Maryja.
Padały też zarzuty o treści antysemickiej na antenie, choć słuchając radia, nigdy nie stwierdziliśmy, by pojawił się choć taki cień.
To propaganda i kłamstwo.
Nie jestem przeciwko żadnemu narodowi. Patrzę tylko i zawsze, co kto robi, zarówno gdy chodzi o Żydów, Niemców, jak i Polaków.
A jak ojciec dyrektor radzi sobie z tą straszną presją? Z tymi setkami szyderstw, atakami, złośliwościami. Po ludzku ciężko to pewnie wytrzymać.
Tak, to bywa bardzo przykre. Najbardziej wtedy, gdy robią to ludzie wierzący. To trudne do zrozumienia… Wiecie panowie, kilka lat pracowałem w Niemczech. Tam różnie o Polakach niektórzy myślą, bywało ciężko, musiałem czasami bronić swoich rodaków przed obgadywaniem. Tak, mówiłem, może i niektórzy pijacy, może i niektórzy kradną, ale Polacy nie zrobili takiego zła w czasie wojny, tych wszystkich obozów.
Nie byliby do tego zdolni. Więc ostrożnie z poczuciem wyższości. Jednak dziś niestety muszę powiedzieć, że czasami tu, w kraju, doznaję w pięć minut więcej upokorzeń, poniewierania niż tam w pięć lat. Niestety, ktoś manipuluje emocjami Polaków – świadomie wzbudza nienawiść, jakiś procent temu się poddaje.
Czuje się czasem ojciec zagrożony? To może trudne, osobiste pytanie, ale po morderstwie politycznym w Łodzi i innych sytuacjach jest jasne, że polskie życie publiczne bywa naznaczone zbrodnią.
Panowie widzą, jak tu jest. Żyjemy normalnie. Ale różne bywają sytuacje. A to jakaś policja nagle mnie otacza w nocy, każą wysiąść, chcą gdzieś prowadzić… Bardzo natarczywie, agresywnie. Wysyłają pogróżki, zdarzają się prowokacje. Ludzie przychodzą często i mówią: „Uważaj, oni ci wszystko mogą zrobić”. Po tym, co czasami robią w mediach, jak chcą zabić medialnie, widać, że zdolni są, niestety, do wszystkiego. I jeszcze ten Smoleńsk, ta straszliwa tragedia w tle.
Ma ojciec poczucie, że możemy uznać sprawę za wyjaśnioną?
Tak to chyba już nikt dziś nie może twierdzić. Dlaczego to się stało? Czy to był wypadek, czy było zamierzone? Nie możemy powiedzieć jednoznacznie, ale wielu czuje, coraz mocniej, zwłaszcza widząc, jak to jest wyjaśniane, co to było, co się stało… Nie zawsze zgadzałem się ze śp. prezydentem Kaczyńskim. Były punkty, gdzie mieliśmy inne zdania. Ale bez wątpienia był to nasz najlepszy prezydent po II wojnie światowej. Nie tylko wykształcony, ale także wierzący, odważny, dzielny. Nieraz się zastanawiam, czy komuś się bardzo nie naraził.
Wielu się naraził. Rosji, WSI…
Było dla mnie zaskoczeniem, że wszyscy, wszyscy lecieli jednym samolotem. Fantastyczni ludzie, wielu z nich znałem. To boli. A już straszliwe jest to, co robiono potem, jak szydzono, atakowano, budzono nienawiść.
I to w obliczu śmierci, kiedy człowiek powinien z szacunkiem schylić głowę. Jakby Polska była jakimś obszarem, gdzie toczy się szczególnie mocna, zawzięta walka z szatanem, gdzie jest on szczególnie aktywny.
Bo objawem szatana jest zawsze dzielenie i nienawiść. Tu znowu niedobra, zła rola mediów. Takie bezinteresowne budzenie niechęci, napuszczanie jednych na drugich. Dziennikarze, którzy to robią, powinni się zastanowić, za wszystko trzeba kiedyś odpowiedzieć.
Trzeba powiedzieć jednak uczciwie, że ojciec rzucił wyzwanie temu światu. Jego władcy wiedzą, jak wiedzieli komuniści, że media to dostęp do serc i umysłów ludzi.
O tym niestety często zapominają. A warto tu przypomnieć, co zrobił Hitler po dojściu do władzy: rozwinął media, propagandę, zakładał nowe stacje, udostępniał wszystkim odbiorniki nastawione na jego programy. Bo wiedział, że to pozwala mu panować nad ludźmi. Kto chce mieć władzę, chce mieć media. I nie chce pluralizmu, dąży do monopolu. Czy nie do tego dąży się dziś w Polsce?
Wróćmy jeszcze na chwilę do doświadczenia ojca dyrektora z czasów pracy w Niemczech. Widział ojciec postępującą sekularyzację tego kraju, osuwanie się w pogaństwo. Powstaje pytanie, co można zrobić, by nie dopuścić do tego u nas? Mamy przewagę – wiemy, jak to szło na Zachodzie, musimy się zastanowić, jak temu przeciwdziałać?
Odpowiedź jest kilkuwątkowa. Po pierwsze jest oczywiste, że ta fala nihilizmu musiała i do nas dojść. To wniosek pesymistyczny. Ale istnieje i optymistyczny – jest ona słabsza, niesie trochę mniej śmieci. Możemy się też w niej rozeznać, lepiej rozpoznać zagrożenia.
Możemy pokazać, że odrzucenie wiary, tradycji, tożsamości nie daje szczęścia. Przeciwnie – rodzi pustkę?
Dokładnie. Ale by to zrobić, i to wniosek drugi, potrzebujemy dobrych, mądrych i odważnych pasterzy. Kościół zależy od księży, biskupów w dużo większym stopniu, niż się to dziś docenia. Dlatego tak ważna jest formacja księży w seminariach, formacja zakonna, bo w krajach zachodnich seminaria bywają niekiedy słabe, brakuje tam mistrzów, jest wiele błędów i wiele złych rzeczy dzieje się przez księży, którzy nie rozumieją teologii, nie słuchają Ojca Świętego. I potrzeba nam dobrej filozofii. Choćby sięgnięcia po to, co pisał ojciec prof. Mieczysław Albert Krąpiec, wielki filozof. Jego „Wprowadzenie do filozofii” polecał sam Ojciec Święty (kolejne wydania tych dzieł zawierają list Jana Pawła II). Ojciec Krąpiec wiedział, co nadchodzi, szykował siebie i nas na to, co nazywał schyłkiem cywilizacji. Mówił: „dotkniemy dna”. Zmarł w roku 2008, podczas pracy nad wielką encyklopedią, kończył właśnie hasło „Powtórne przyjście Chrystusa”. Nad tymi słowami znaleźli go martwym. Potrzeba również bardzo głębokiej formacji
wszystkich katolików świeckich.
Radio Maryja, Telewizja Trwam, Wyższa Szkoła Kultury Medialnej i Społecznej oraz inne dzieła tu powstałe to taka arka przetrwania katolickiej i polskiej tożsamości? Na przeczekanie fali nihilizmu?
Nie, chyba jednak tak na to nie patrzę. Niewątpliwie jednak bez mediów nie mamy szans. One wszystko multiplikują, powielają, rozsiewają. Zło, ale też dobro. Bez mediów nie będziemy w stanie się obronić, nie ochronimy naszych wartości. Będziemy bezradnym tłumem, który pozwoli się zlikwidować gospodarczo, a przede wszystkim utraci swojego ducha.
Mówi ojciec dyrektor o gospodarczej likwidacji, a przecież duża część Polaków ma poczucie, że żyje im się lepiej. Coraz lepsze samochody, wakacje za granicą.
Nieprawda. Jeśli nie mamy własności, to nawet takie powodzenie jest chwilowe. Niewolnikowi też może być czasem wygodnie, ale na dłuższą metę jego los jest ciężki. Prawda jest taka, że tyle wolności, ile własności. I tyle ojczyzny, ile ziemi. To nadal jest aktualne. Popatrzmy na poszczególne państwa, choćby na sąsiadów, na Niemców.
Tak, tam mediów nie sprzedano obcemu kapitałowi.
Nie tylko! Zakładów pracy nie sprzedano. Niczego. I oni są mądrzy. Czy Polacy pozwolą sobie na zniewalanie? To mnie martwi najbardziej.
Jak sądzi ojciec dyrektor, dlaczego tak wielu naszych rodaków postrzega to inaczej?
Często się nad tym zastanawiam. Może są tak zagonieni i zapracowani, że nie mają sił, by to dostrzec? A może trzeba dotknąć dna, by się odbić? Zobaczyć skutki, by się przebudzić? Tak jest, niestety, że jednym wystarczy miska strawy, a inni potrzebują ducha, widzą więcej. Czy zresztą kiedyś było inaczej? Pamiętam, jak chodziliśmy z księżmi po nowo zasiedlonym bloku, by przywitać mieszkańców, zaprosić do udziału w życiu parafialnym.
I też różne były doświadczenia. Spotykaliśmy piękne rodziny, mądre, pełne miłości, wiary i patriotyzmu. Były też takie, które skupiały się na tym, by mieć nowe meblościanki i telewizory. Niekiedy zaś niestety w środku nie było nic, za to dużo wódki. Ludzie, którzy są dzisiaj, skądś przyszli.
Różnica polega może na tym, że dziś stawką jest po prostu przetrwanie tej mniejszości, dla której wiara i polskość to wartości największe. By była ona w stanie przekazać te wartości swoim dzieciom, oprzeć się naciskowi mediów i popkultury promującej nihilistyczne wzorce.
Też, ale jeśli się kocha prawdę, trzeba o tym mówić. Trzeba ewangelizować. Mówić o tym, jak piękna jest Polska, jak wielka jest jej kultura. Tego się wrogowie Polski i wiary boją, wiedzą, jaka siła tkwi w nas, w naszej kulturze. Gdzie byśmy byli, gdyby ciągle nie upuszczano nam krwi, gdyby w stanie wojennym nie zmuszono do wyjazdu prawie miliona młodych, zdolnych ludzi. Teraz też młodzież wyjeżdża, ba, zachęca się ją do tego. Propaganda unijna grała na zrozumiałym pragnieniu poznawania świata, podróży.
A co dała? Ciężki, smutny często chleb emigrancki, za byle jaką płacę, byle gdzie, poniżej talentów, marzeń, ambicji. To jest walka z duchem. Toczona nie tylko u nas, ale na całym świecie – choćby uniwersytety opanowane są przez lewicę, nauczają marksizmu. Co w Hiszpanii zrobiono z rodziną? Straszne rzeczy. Jest o tej demoralizacji, prowadzonej już od dziecka, ciekawa książka wydana przez „Frondę” pod tytułem „Bitwa o Madryt”.
Padnie zarzut, że ojciec chciałby wszystkich zamknąć w kruchcie.
To stara śpiewka. Nieprawdziwa. Kościół widzi człowieka w całości, w wymiarze ziemskim także. Ale nie prymitywnie, nie wulgarnie. I nigdy się nie zgodzi na to, co proponują – np. niszczenie rodziny, propagowanie rozwiązłości, homoseksualizmu, a w niektórych krajach już zoofilii, co się zdarza coraz częściej.
Tu dochodzimy do szerszego pytania o to, co się dzieje z naszą cywilizacją. Przecież jeszcze kilka lat temu było nie do pomyślenia, by pismo, niezależnie jakiej opcji, pragnące uchodzić za tygodnik opinii, drukowało na poważnie rozważania niedouczonej gwiazdki o religii, Bogu, wierze. A dziś drukują i nie widzą nawet, jak się kompromitują.
Nie widzą, oj nie widzą. I nic nie wiedzą, nie rozumieją. Brakuje wiedzy. Powtarzam – wiedza, mistrzowie, to dziś najważniejsze.
I dlatego stworzył ojciec dyrektor Wyższą Szkołę Medialną i Społeczną w Toruniu? Widzieliśmy jej siedzibę i to, jak pracuje. Imponujące i godne podziwu. To próba wychowania nowej elity?
Na pewno tak jak Kościół potrzebuje mocnych i mądrych pasterzy, tak współczesny świat potrzebuje kompetentnych dziennikarzy, polityków, naukowców. Ale też ludzi z charakterami.
I to działa? Medialna maszynka nie przemiela potem absolwentów? Zmieniają świat?
Nie wiem, ale chyba ich nie zmienia. To na początek dużo. Spotykam ich często. Wchodzą czasem w nawet trudne sytuacje, ale krzepną, stają się silniejsi. Oczywiście wiele zależy od rodzin. Co kto tam otrzyma, ma na całe życie. W ogóle dzielę ludzi na trzy, że tak powiem, rodzaje. Powoje, osiki i dęby. Osobowość powoju mają ludzie, którzy sami nie są, ale czepiają się innych, na nich tylko rosną. Osiki – wiadomo – ciągle się trzęsą. I dęby – też jasne. Chcemy, by nasi absolwenci wyrastali na dęby. By tacy byli, gdziekolwiek są – w mediach, Kościele czy polityce.
To dobry moment, by zapytać ojca dyrektora o relacje ze światem polityki. Ten temat budzi dużo emocji. Jak więc ojciec dyrektor by określił te relacje?
To zależy od tego, co rozumiemy przez politykę.
Troskę o dobro wspólne.
To określenie Jana Pawła II. Ale Ojciec Święty dodawał: troska o człowieka, tak, by ułatwić mu osiągnięcie celu transcendentnego. A więc daleko sięgał w tej definicji, aż do życia wiecznego. My nie idziemy do nieba gdzieś obok naszego codziennego życia. Nie. Idziemy w nim, nie inaczej. Katolik też musi chodzić twardo po ziemi, być realistą, budować. Musi być pozytywny, nie może nikogo niszczyć. Polityka musi służyć ludziom. Jak jest dziś w Polsce, widzimy gołym okiem. To nawet nie jest tylko machiawelizm, czyli sztuka cynicznego rządzenia.
To po prostu sztuka urządzania się malutkich grupek kosztem całego naszego dorobku ponad 1000-letniej historii. I tylko myślenie, jak się sprzedać, jakiej użyć propagandy, tych nieuczciwych mediów. Tylko PR. Tak mówią. Zapominają, że najlepszy PR to zrobił chyba szatan w raju.
Zachęcając Ewę do spróbowania zakazanego jabłka.
Tak, pięknie zachęcał. Na to się godzić nie możemy. Naszym celem musi być prawda. Jeżeli więc jacyś politycy robią coś dobrego, to z nimi rozmawiam.
I widzę dużo dobrej woli. Niektórzy bardzo się starają. Prawo i Sprawiedliwość tak odżegnują od czci, ale czy słusznie? Podobnie z Solidarną Polską. Tam są dobrzy ludzie. Bardzo krzywdząco, w fałszywym zwierciadle, przedstawiani przez większość mediów, zresztą czyim interesom służącym! Te media, posługując się techniką kreowania wroga, wzbudzają niechęć do ludzi Kościoła i polskich patriotów. Trzeba pamiętać, że prawdy szuka się u źródła, nie z plotek czy w mediach manipulujących, a człowieka najlepiej poznaje się osobiście.
Słyszeliśmy opinie z wiarygodnych źródeł, że ojciec pragnąłby ponownego zjednoczenia obu tych formacji. To prawda?
Nie, to nie jest moja rola, każdy musi sam wybierać. Nawet różnić się można pięknie. Szanuję ludzi z obu tych ugrupowań.
Ale jednak nie każdy polityk ma wstęp do Radia Maryja, nawet z prawej strony.
Kto na przykład?
Na przykład Marek Jurek swego czasu się skarżył, że nie jest zapraszany. Że jak kiedyś był w PiS, to bywał, a teraz nie.
Nie chcę mówić o szczegółach, ale to naprawdę nie to decyduje, czy ktoś jest w PiS, czy nie.
To inaczej zapytamy – komu ojciec dyrektor uważa za celowe udostępnianie anteny?
Tym wszystkim, którzy mają dobrą wolę… Niektórzy tak narzekając na to, że nie są zapraszani, powinni popatrzeć na to, co mówili o Radiu Maryja o słuchaczach. Nie można pluć, a potem mówić, że to deszcz padał. Nie można kogoś poniżać, a potem udawać, iż nic się nie stało. Nie wypada. Zresztą kilka razy zaprosiliśmy różne osoby. Niestety, tylko poobrażali nas i naszych słuchaczy, bez żadnego szacunku, bez chęci merytorycznej rozmowy. No i jeszcze jeden element – lewa strona ma wszystkie, wszystkie pozostałe media. Czy jeszcze chcieliby nas zawłaszczyć? Ale to, że kogoś zapraszamy, nie znaczy, iż zawsze go popieramy czy że przynależymy do jakiejś partii. Na przykład rozmawiam czasami z panem premierem Jarosławem Kaczyńskim. I mówię mu, co mi się nie podoba. On na to żartobliwie: „Ojciec nas szczypie”. Odpowiadam, że nie, że to tylko takie głaskanie (śmiech). Chcę jednak zaznaczyć, że mam do pana premiera Kaczyńskiego wielki szacunek. Ale ja nie jestem z żadnej partii.
Jest ojciec dyrektor zadowolony z tego, co udało się stworzyć przez te 20 lat?
A gdzie tam. Nie jestem zadowolony. Musimy zrobić dużo, dużo więcej.
Co będzie za kolejne 20 lat?
Pokaże czas. Zawsze myślę o tym, by dobrze przeżyć kolejny dzień (śmiech).