Nowy prezydent Nigerii. Muhammadu Buhari obiecuje rozprawę z islamistami z Boko Haram
Muhammadu Buhari już raz rządził Nigerią. Wtedy, w połowie lat 80., był wojskowym dyktatorem, zawsze surowym, czasem nawet brutalnym. Wzbudzał szacunek, ale i
strach. Dzisiaj otacza go zupełnie inna aura - aura człowieka, który wygrał
najuczciwsze wybory w nigeryjskiej historii, odepchnął od władzy skorumpowaną
Ludową Partię Demokratyczną oraz dał rodakom nadzieję, że terroryści z Boko Haram w końcu zapłacą za swoje zbrodnie.
Zasada jest prosta: gdy ten kraj głosuje, cała Afryka patrzy. Reszta świata też się zresztą uważnie przygląda.
Dlaczego Nigeria ma takie znaczenie? Nie chodzi przecież o jej gospodarkę. Zgoda, na papierze jest największa na kontynencie. Tylko co z tego? Prawie połowa Nigeryjczyków żyje poniżej granicy nędzy; PKB na głowę mieszkańca ledwo przekracza 3 tys. dol. To mniej niż w Botswanie, Kongo czy Namibii. Polska wypada pod tym względem ponad czterokrotnie lepiej, a jeśli uwzględnić parytet siły nabywczej, przeszło piętnastokrotnie.
Powodem nie są też jakieś niewyobrażalne bogactwa naturalne. Owszem, Nigeria ma sporo ropy i gazu. Na tym jednak jej zasoby właściwie się kończą. W porównaniu z dziesiątkami minerałów i drogocennych metali Demokratycznej Republiki Konga lub Angoli, nigeryjskie “dary ziemi” są co najwyżej umiarkowane.
Ekscytacji nie wzbudza też jej potencjał militarny lub baza technologiczna. W obu dziedzinach Nigeryjczycy grają, oceniając delikatnie, w afrykańskiej drugiej lidze.
Ale Nigeria, przy wszystkich swoich słabościach, jest gigantem. Pół wieku temu miała 60 mln obywateli. Dziś zamieszkuje ją prawie 180 mln ludzi. Jeśli demograficzne trendy nagle się nie odwrócą, w 2050 roku jej populacja przekroczy 440 mln. Pod koniec wieku zbliży się do miliarda i niemal zrówna ze starzejącymi się Chinami.
Te liczby mają znaczenie. Nigeria jest jedynym afrykańskim krajem, któremu daje się choćby teoretyczne szanse na stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Jej kłopoty momentalnie przenoszą się na cały region; jej sukcesy zapowiadają nadejście lepszych czasów. Będąc największą demokracją w Afryce, Nigeria wyznacza też standardy dla innych. “Jeśli Nigeryjczycy mogą przeprowadzić dobre wybory, to i my nie mamy wymówek” komentował w środę na Twitterze jeden z aktywistów z DR Konga, która za rok również pójdzie do urn.
Gdy rząd w Abudży ogłosił, że “ze względów bezpieczeństwa” przesuwa wyznaczone na 14 lutego wybory o sześć tygodni, wielu obawiało się najgorszego. Masowe fałszerstwa były do tej pory stałym elementem nigeryjskich elekcji, a trzymająca od 16 lat władzę Ludowa Partia Demokratyczna (PDP) i wywodzący się z niej prezydent Goodluck Jonathan nie radzili sobie zbyt dobrze w sondażach. Opóźnienie rodziło więc naturalną podejrzliwość. Atmosfery nie poprawiały groźby terrorystów z Boko Haram, którzy obiecywali krwawą jatkę przed lokalami wyborczymi.
Głosowanie zapowiadało się bardzo burzliwie. Na szczęście, wcale takie nie było. Poza kilkoma mniejszymi atakami, islamiści nie dotrzymali słowa. Co jednak ważniejsze, PDP nie tylko nie majstrowała przy wynikach, ale i z godnością przyjęła porażkę. A dlaczego w ogóle do niej doszło?
Wróg z północy
Nigeria pojawia się w zachodnich mediach przede wszystkim w kontekście okrucieństw, których dopuszcza się fanatyczna islamska sekta Boko Haram, takich jak uprowadzenie prawie 300 nastolatek ze szkoły średniej w Chibok (kwiecień 2014) czy masakra dwóch tysięcy cywilów w miasteczku Baga (styczeń 2015). Choć w ciągu ostatnich sześciu lat działający głównie na muzułmańskiej północy kraju radykałowie zabili co najmniej kilkanaście tysięcy osób, rząd PDP przez większość czasu był wobec nich całkowicie bezradny.
Część Nigeryjczyków zrzucało to na jego nieudolność. Inni oskarżali władzę o świadome ignorowanie problemu - Boko Haram szalało w najuboższych, najmniej znaczących obszarach Nigerii.
Abudża wytoczyła ciężkie działa dopiero w lutym tego roku; dorzuciła do walki z terrorystami ponad trzy tysiące żołnierzy w ramach nowo powstałej regionalnej grupy bojowej. Relacje z frontu nie pozostawiają wątpliwości - zasadniczy ciężar walk i tak biorą na siebie zaprawieni w bojach Czadyjczycy.
Według Soli Tayo, analityczki z brytyjskiego thinktanku Chatham House (a wcześniej reporterki BBC i Al-Dżaziry w Nigerii), to właśnie porażka na polu bezpieczeństwa była czynnikiem, który zadecydował o wyborczej klęsce PDP i prezydenta Jonathana. - Od czasu wprowadzenia stanu wyjątkowego (w połowie 2013 roku - przyp.) w trzech najbardziej dotkniętych prowincjach, Boko Haram zdołała zamordować więcej ludzi niż przez wszystkie wcześniejsze lata - mówi w rozmowie z WP. - Wielu ludzi, zwłaszcza w północno-wschodniej części kraju, czuło, że rząd pozostawił ich na pastwę losu - dodaje ekspertka.
Wyniki wyraźnie potwierdzają te słowa. W stanie Borno, gdzie dochodzi do najgorszych zbrodni Boko Haram, Goodluck Jonathan zdobył ledwie 25 tys. głosów. Jego rywal, Muhammadu Buhari z opozycyjnej koalicji APC, otrzymał tam ponad czterystatysięczne poparcie. W Kano, najważniejszym mieście północy, było to 215 tys. do prawie dwóch milionów. Jeszcze cztery lata temu popularny "Szczęściarz"- chrześcijanin z południa - poradził sobie w tych miejscach znacznie lepiej.
Nowy-stary
Ale kwestia bezpieczeństwa nie była jedyną, która interesowała Nigeryjczyków. Zdaniem Steve’a McDonalda z amerykańskiego Wilson Center, nie była nawet najważniejsza. - Nigeryjscy obywatele nie odnieśli korzyści z kilku dekad wysokich cen ropy i rosnących rezerw walutowych. Mieli więc dosyć władzy, która służy tylko uprzywilejowanej elicie - mówi Wirtualnej Polsce politolog i były dyplomata z 40-letnim doświadczeniem w Afryce Wschodniej. - Korupcja w rządzie, słabnąca gospodarka i nieokiełznana inflacja. Takie były podstawowe zmartwienia głosujących - wylicza.
Jak przypomina Sola Tayo, rząd PDP nie rozwiązał nawet tak elementarnych problemów, jak niekończące się przerwy w dostawie prądu czy ograniczenia w dostępie do wody pitnej.
Zmiana, o której ciągle mówił podczas kampanii 72-letni Muhammadu Buhari, musiała wydawać się więc czymś bardzo pożądanym. Tym bardziej, że przyszły prezydent nie jest znany z rzucania słów na wiatr.
W 1983 roku cieszył się sławą generała, który bohatersko pokierował obroną Nigerii w trakcie krótkiego starcia z sąsiednim Kamerunem. Parę miesięcy później wyruszył na inną wojnę, tym razem przeciwko korupcji. Gdy obalił demokratycznie wybrany rząd i przejął władzę, błyskawicznie zabrał się za oczyszczanie urzędów z łapówkarzy i oszustów. Nie przebierał przy tym w środkach - przyznał niemal nieograniczone uprawnienia służbom bezpieczeństwa, zakneblował protestującą prasę, a każdą demonstrację rozpędzał siłą. W krótkim czasie około 500 oskarżonych o nieuczciwość polityków, oficjeli i biznesmenów trafiło za kratki. Miarka się przebrała, kiedy Buhari zapragnął robić porządki w wojsku. W sierpniu 1985 roku sam stał się celem zamachu stanu. Nowy władca, gen. Ibrahim Babangida, zamknął go w więzieniu na 40 miesięcy.
Większość Nigeryjczyków nie pamięta już rządów Buhariego - są po prostu zbyt młodzi. Opowieści o represjach i łamaniu praw człowieka zdążyły się nieco zatrzeć; antykorupcyjna legenda pozostała. Do niedawna przeciwnicy próbowali łączyć go z radykalnym islamem, niekiedy sugerowali nawet, że po cichu wspiera Boko Haram. Ten argument upadł na dobre, gdy w lipcu zeszłego roku zamachowiec w wyładowanym materiałami wybuchowymi aucie próbował staranować jego konwój. Emerytowany generał przeżył dzięki grubemu pancerzowi specjalnego samochodu. Czysta reputacja Buhariego zapewne pomoże mu w rozmowach z innymi państwami. - Nigeria miała w ostatnim czasie dosyć napięte stosunki z sąsiadami oraz Marokiem, RPA i Zachodem, zwłaszcza USA. Przetasowanie u władzy może stać się szansą na odnowę osłabionych relacji - ocenia Sola Tayo.
Drugie starcie
Muhammadu Buhari przejmuje stery w bardzo trudnym momencie. Części nigeryjskich problemów, zwłaszcza gospodarczych, nie da się rozwiązać szybko - będą wymagały spokojnych, przemyślanych kroków i pomocy z zewnątrz. Innymi sprawami nowy lider musi zająć się od razu. - W trakcie kampanii obiecywał reformę armii. Jako człowiek z wojskowym rodowodem wie, jak ta instytucja działa. Goodluckowi Jonathanowi często zarzucano, że zaniedbuje siły zbrojne i pozwala, by zżerały je niskie morale i korupcja - opisuje ekspertka Chatham House. - Odbudowa armii może być pierwszą krucjatą prezydenta, jeszcze przed ruszeniem na Boko Haram. Ale żeby to zadziałało, będzie musiał zmierzyć się z jej kulturą kolesiostwa i łapówkarska - przewiduje Steve McDonald.
Nie będzie łatwo, ale przynajmniej dzisiaj Buhari nie musi obawiać się przewrotu i więzienia. Tym razem to Nigeryjczycy sami poprosili go, by pomógł im oczyścić ojczyznę. Jeśli jego wiek nie okaże się problemem, powinien mieć na to nieco więcej czasu niż w latach 80 ub. wieku.
Tytuł pochodzi od redakcji.