Nikt tak nie upolitycznił kwestii bezpieczeństwa jak PiS [OPINIA]
Jest oczywistą oczywistością, że w demokracji liberalnej wojsko, policja, straż graniczna i inne służby mundurowe powinny służyć państwu i całemu społeczeństwu, a nie żadnej partii - niezależnie czy z prawicy, lewicy czy centrum. Niestety, w ciągu ostatnich lat, także ten wydawałoby się oczywisty standard przestał obowiązywać w polskim życiu publicznym - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
15.08.2023 | aktual.: 04.10.2023 12:07
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Widać to doskonale zwłaszcza w trakcie ostatnich dni. Lider partii władzy, Jarosław Kaczyński, przemawia, stojąc na tle umundurowanych żołnierzy na piknikach rządowych. I tam bezpardonowo atakuje przeciwników politycznych przy pomocy języka, jaki nie powinien mieć miejsca w demokratycznej debacie. A tym bardziej z żołnierzami w tle.
Z okazji Święta Wojska Polskiego ulicami Warszawy przeszła zapowiadana jako "największa w historii III RP defilada wojskowa". I jak mówili przedstawiciele PiS - ma ona na celu "podnieść patriotyzm". I w ten sposób może pomóc PiS w jesiennych wyborach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ten plan widać było w trakcie defilady 15 sierpnia. Minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak nie tylko na starcie podziękował Jarosławowi Kaczyńskiemu za przyjęcie ustawy o obronie ojczyzny, ale też podkreślał, że sprzęt, który oglądają Polacy, kupiony został w ostatnich czterech latach. Czyli kupiony był przez PiS.
Zarzuty o rozbrajanie Polski powtórzył w przemówieniu Andrzej Duda. Przemówieniu napisanym wyraźnie tak, by pomóc PiS w wyborach. Prezydent nawet nie udawał, że chce w dniu narodowego święta dotrzeć też do tych Polaków, którzy nie głosowali na jego partię.
"Ostatnie osiem lat to czas odbudowy siły polskiego wojska, wzmacniania polskiego bezpieczeństwa. Wcześniej mieliśmy do czynienia z sytuacją dokładnie odwrotną" - powiedział. "Nie może być powrotu do tamtej błędnej polityki" - ocenił.
To element szerszego planu. W referendum (które planowane jest w dniu wyborów) ma pojawić się pytanie o barierę na granicy z Białorusią. Pojawi się nie dlatego, że społeczeństwo jest w tej kwestii tak podzielone, że konieczne byłoby odwołanie się do mechanizmu demokracji bezpośredniej. Pojawi się właśnie dlatego, że partia rządząca uznała, że temat granicy pozwoli jej korzystnie dla siebie spolaryzować debatę publiczną w trakcie kampanii.
Partia populizmu bezpieczeństwa
Taka polityczna instrumentalizacja tematyki bezpieczeństwa nie służy ani polskiemu bezpieczeństwu, ani demokracji. Dla nikogo, kto śledził uważnie polską politykę po roku 1989 roku, nie jest przy tym zaskoczeniem, że partią, która w tym obszarze przekroczyła cały szereg wcześniej nieprzekraczalnych granic jest właśnie PiS.
PiS zawsze, od samych swoich początków, był partią populizmu tematu bezpieczeństwa. Lepiej niż inni polityczni gracze diagnozował społeczne emocje związane z brakiem bezpieczeństwa, ale zamiast działać jako siła spokoju i rozsądku - podsycał społeczne lęki, by móc przedstawić się jako jedyna siła zdolna im zaradzić.
Tak partia Kaczyńskich działała na początku wieku, podnosząc temat przestępczości.
Wykorzystując uzasadnione społeczne lęki związane z eksplozją przemocy i przestępczości w latach 90., PiS budował swój przekaz w pierwszych wyborach parlamentarnych, w jakich startował w 2001 roku, na populistycznych hasłach "prawa i porządku", oraz zaostrzenia kodeksu karnego. Choć większość ekspertów od prawa karnego, kryminologii czy więziennictwa była bezlitosna wobec merytorycznych wartości tego programu.
Temat bezwzględnej walki z przestępczością przestał budzić wielkie społeczne emocje jakieś 13 lat temu. PiS nie zrezygnował jednak z populizmu bezpieczeństwa, tylko przeniósł go na wyższy, międzynarodowy poziom. Mechanizm jest jednak dokładnie taki sam.
Tak jak w swojej opowieści o przestępczości sprzed dwóch dekad, rządząca partia, mówiąc o współczesnym bezpieczeństwie Polski, rozdmuchuje ponad wszelkie granice rozsądku realne zagrożenia. Wszystko po to, by zgromadzić przestraszonych wyborców wokół siebie. Zamiast uspokoić nastroje i przygotować państwo do rozsądnej i adekwatnej odpowiedzi na możliwe prowokacje, rząd zupełnie nieodpowiedzialnie podsycał lęki wokół obecności Grupy Wagnera w Białorusi.
Zamiast zaproponować społeczeństwu merytoryczną dyskusję o wyzwaniach – nie tylko bezpieczeństwa – związanych z migracją, straszył zmanipulowanymi obrazami upadłych zachodnich społeczeństw, w których całe obszary miast opanowane mają być rzekomo przez "sfery szariatu" i gangi migrantów.
Zamiast słuchać ekspertów, mających konkretne rady, jak poradzić sobie z kryzysem na granicy z Białorusią, postawił tam barierę, która, biorąc pod uwagę statystyki, działa o wiele mniej skutecznie niż obiecywała to propaganda.
Okazja, by podkręcić polaryzację
W populizmie bezpieczeństwa PiS chodziło bowiem zawsze nie tylko o przestraszenie wyborców, ale też o radykalną polaryzację sceny politycznej, pozwalającą przedstawić konkurentów partii Kaczyńskiego jako siły, którym nie zależy na bezpieczeństwie Polek i Polaków.
Ta polaryzacja przybiera dziś szczególnie toksyczne wymiary. Od 13 lat Platforma i jej lider przedstawiani są przez propagandę PiS jako siła faktycznie zdradziecka, wroga Polsce, realizująca zewnętrzne interesy.
Po inwazji Putina na Ukrainę PiS faktycznie trochę uspokoił język. Nie trwało to jednak długo. Zamiast budować możliwie szeroki konsensus wobec polityki obronnej odpowiadającej na nowe wyzwania, PiS traktuje politykę wojskową i bezpieczeństwa jako okazję do stworzenia kolejnej osi polaryzacji. Gdy chwali się tym, jak sam wzmacnia siły zbrojne, za każdym razem przypomina wyborcom, że PO rzekomo nas rozbrajała.
W ostatnim wywiadzie dla "Sieci" Kaczyński oskarżył nawet Tuska, że "jego plany zakładały, że ludność co najmniej połowy Polski będzie doświadczała tego, co Ukraińcy na terenach okupowanych. Gwałty, izby tortur, wyroki śmierci, porywanie dzieci". Kaczyński odnosił się tu do rzekomej doktryny obronnej z czasów rządu PO-PSL, zakładającej obronę Polski przed możliwą rosyjską inwazją na linii Wisły. Piszę "rzekomej", bo PiS nigdy nie pokazał dokumentów, dowodzących, że państwo faktycznie przyjęło taką koncepcję w okresie 2007-14.
Słuchając polityków PiS, można nawet odnieść wrażenie, że największym zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa wcale nie jest Władimir Putin czy Alaksandr Łukaszenka, ale Donald Tusk.
To wszystko nie czyni nas bezpieczniejszymi
Jednocześnie wbrew propagandzie, polityka PiS wcale nie zwiększa naszego twardego bezpieczeństwa.
Wtorkowa defilada może i będzie największa w historii III RP, ale lepiej na jej podstawie nie wyciągać zbyt daleko idących wniosków na temat możliwości bojowych polskich sił zbrojnych.
Zobaczymy tam bowiem pojedyncze egzemplarze sprzętu, który nawet jeśli zaczęliśmy już kupować, to ciągle musi on do Polski dojechać i zostać zintegrowany z całą skomplikowaną maszynerią obrony narodowej. Co najważniejsze, o bezpieczeństwie współczesnych społeczeństw decyduje ich spójność, zaufanie do władzy i państwowych instytucji, zdolność elit do współpracy w strategicznych kwestiach. Polityka PiS podmywa wszystkie te fundamenty szeroko rozumianego bezpieczeństwa, wrzucając społeczeństwo w wir wyniszczającej polaryzacji.
Lider rządzącej partii stojący na tle umundurowanych żołnierzy, straszący, że jeśli wybory wygrają jego konkurenci, to krajowi grozi "coś w rodzaju wojny domowej", to obrazek rodem nie z państw bezpiecznych, a z państw upadłych.
Konieczne jest przywrócenie podstawowego konsensusu i ciągłości w polityce obronnej państwa, odbudowa zaufania do sił mundurowych, wyłączenie ich z bieżącej, partyjnej rywalizacji.
Tak, by żołnierze nie służyli jako tło do wygłaszania partyjnych przekazów - nawet mniej agresywnych, nieodpowiedzialnych i odwołujących się do najgorszych emocji niż te, które ostatnio formułuje lider obozu władzy.
Pytanie tylko czy polaryzacja znów nie zagra na korzyść PiS i opozycja będzie miała szansę podjąć się tego zadania po jesiennych wyborach.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek - publicysta, eseista krytyk