Niezłomni Ukraińcy. "Wykopaliśmy Rosjan z naszego podwórka"
Bohaterskie ukraińskie małżeństwo z Wozniesienska w obwodzie mikołajowskim dzielnie broniło swojego obejścia przed rosyjskimi najeźdźcami, którzy wtargnęli z gotową do strzału bronią i usiłowali zastraszyć cywili. Pani w różowym berecie i jej dzielony małżonek nie ulękli się i wypchnęli wrogów za metalową furtkę. Teraz mężczyzna opowiedział o tej sytuacji.
Niewielka miejscowość z niską zabudową. Błękitne murki, ozdoby z metaloplastyki zdobią metalową furtę, chroniącą wstępu do gospodarstwa. To w tej sielskiej scenerii rozegrały się sceny, które świadczą o niezłomności i odwadze Ukraińców. Nagranie pojawiło się w sieci już jakiś czas temu, a teraz głos zabrał jeden z jego bohaterów.
- Przyjechali na czołgach. Zobaczyłem, że idą po ulicy. Piechota, dziesięciu, piętnastu. Zamknąłem furtkę. Patrzę, a tu trzech ruskich otwiera i wchodzi na podwórko - opowiada mężczyzna.
Relacjonuje, co działo się dalej. Jednak każdy może to zobaczyć na nagraniu z monitoringu w obejściu. Wojenny epizod z życia ukraińskiej pary toczy się dynamicznie.
Na filmie widać trzech uzbrojonych rosyjskich żołnierzy, zakradających się na podwórko z podniesionymi karabinami. Otwierają metalową furtkę, zachowując środki ostrożności. Spodziewają się ataku. Lufy mają wymierzone w stronę prawdopodobnego przeciwnika.
Tymczasem naprzeciwko wychodzą im całkiem zwyczajni cywile. Żołnierze próbują ich zahukać. Krzyczą coś, grożą ludziom bronią. Każą podnieść ręce, paść na ziemię. W końcu są napastnikami.
Niezłomny ukraiński lud. "Wykopaliśmy ich z naszego podwórka"
- Pomyśleli, że mogą nas przestraszyć. "Ręce do góry!" wrzeszczeli. Ale poprosiliśmy ich, żeby spiep... do Rosji. Zaczęli strzelać w powietrze. No cóż, powoli wykopaliśmy ich z naszego podwórka i to wszystko - mówi skromny bohater.
Nagranie tej poruszającej sceny zamieszczone zostało na Twitterze. Mężczyzna opowiada, że żołnierze chcieli im zabrać telefony, straszyli bronią żonę. Kobieta wzięła się pod boki i podchodziła do wrogów, aż jeden z nich wycelował w nią lufę. - Mówiliśmy im, że jak tak można. Szumieli, ale powoli się uspokajali. To my po cichutku, powolutku ich wypychaliśmy. I znów znaleźli się na ulicy - opowiada pogodnie mężczyzna, nie zważając na to, z jakim niebezpieczeństwem igrał.