Daliśmy się nabrać? Przypłynąć miał węgiel, a jest hałda błota
Żaden z handlowców nie odważył się odebrać "węgla z Indonezji", który w ramach rządowej akcji zakupów surowca z całego świata został rozładowany w porcie w Świnoujściu - dowiaduje się nieoficjalnie Wirtualna Polska. To, co przyszło, jest czarne i z daleka wygląda na węgiel, ale w rzeczywistości to tzw. flot i muł, najgorsze ze znanych odpadów po produkcji węgla. Kto rozpali tym w piecu, zatruje sąsiadów smogiem i metalami ciężkimi.
- Jest to produkt o dużej zawartości flotu, mułu węglowego. Tak, jak widzimy na filmie, ma ciekawą cechę - jeśli wilgotny flot zrzucimy na hałdę to po kilku dniach tak się sklei, że można ulepić z niego dowolną bryłę. W Polsce zakazaliśmy palenia flotem i mułem 5 lat temu. Ze względu na dużą emisję pyłów PM10 i PM2.5 w trakcie spalania oraz uwalnianie się dużych dawek metali ciężkich - tłumaczy naukowiec zajmujący jakością paliw, któremu pokazaliśmy nagranie ze Świnoujścia.
- To chyba najgorsze, co wyskrobane zostało z dna statku. Nie ma pewności, że jest to przeznaczone dla odbiorców indywidualnych. Owszem, przy zawieszeniu norm jakości węgla, można coś takiego sprzedać i znajdą się tacy, którzy poradzą sobie z paleniem tym. W Polsce lokalnie podobne rzeczy już kiedyś palono - ocenia Wojciech Treter, autor bloga CzysteOgrzewanie.pl.
Węgiel jak glina
Nagranie z dziwnym węglem opublikował 11 września Grzegorz Onichimowski, były prezes Towarowej Giełdy Energii, ekspert rynku energii Instytutu Obywatelskiego. Jak wyjaśnia w rozmowie z WP, autorem relacji jest pracownik portu, który był zaskoczony złą jakością importowanego węgla i chciał nagłośnić problem. Zapewnia, iż film pochodzi sprzed kilku dni. Kontrahent miał odmówić odbioru węgla.
- Można przypuszczać, że w rządowej akcji importu opału nie są przestrzegane certyfikaty jakości węgla. W takich transakcjach należy korzystać ze sprawdzonych źródeł zaopatrzenia. Węgiel jeszcze przed załadunkiem na statek powinien uzyskać certyfikat, potwierdzony przez rzetelnego audytora - komentuje Grzegorz Onichimowski. Jego zdaniem bez tych procedur istnieje ryzyko, że węglowi cwaniacy ze świata opchną nam towar, którego wcale nie potrzebujemy.
- Z węgla, który przypływa statkami, po przesianiu w porcie uzyskamy około 10-15 procent węgla opałowego jak groszek, orzech czy kostka. To jest to, czego aktualnie brakuje gospodarstwom domowym. Problemem będzie pozostała część. To węgiel, za który płacimy grube pieniądze, drożej niż w polskich kopalniach. Ta część będzie musiała pójść w kominy państwowej energetyki. Zapłacimy za to podwyżką cen energii - tłumaczy Onichimowski.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Certyfikaty? To nie do nas, pytajcie u Jacka Sasina
Urzędnicy Ministerstwa Klimatu i Środowiska, pytani przez WP o certyfikaty jakości importowanego węgla, niewiele mieli do powiedzenia. - Mając na uwadze zapotrzebowanie na węgiel opałowy, podejmowane są starania, aby importowany surowiec cechował się stosunkowo wysokim odsetkiem węgla opałowego. (...) W kwestii certyfikatów, sugerujemy zwrócić się do Ministerstwa Aktywów Państwowych - odpisało nam biuro prasowe Ministerstwa Klimatu i Środowiska. Rzecznik prasowy Aleksander Brzózka nie skomentował samego nagrania.
Przekazaliśmy pytania do biura resortu kierowanego przez wicepremiera Jacka Sasina. Jednak nie otrzymaliśmy już odpowiedzi. Jeden z urzędników przyznał w nieoficjalnej rozmowie, że powątpiewają w autentyczność nagrania. Zapewnił, że zamówieniami węgla zajmują się osoby znające rynek. - Hałda może pochodzić sprzed wielu miesięcy. To nie nasze - dodał.
Przypomnijmy, że na polecenie premiera akcją importu węgla z całego świata zajmują się państwowe spółki: Węglokoks i PGE. Nadzoruje je komitet złożony z urzędników Jacka Sasina i Anny Moskwy. Wspólnie muszą sprowadzić do kraju przynajmniej 5 mln ton węgla do celów opałowych.
O certyfikaty, jakość i ceny importowanego węgla dopytuje także czterech posłów Platformy Obywatelskiej. Również zwrócili uwagę na internetowe relacje. - W ramach kontroli poselskiej uzyskaliśmy dokumentację z KPRM i rządowego zespołu, który organizuje import. Chcemy też zweryfikować, czy zapowiedzi rządu o zabezpieczeniu dostaw węgla energetycznego są prawdziwe - mówi WP poseł Krzysztof Gadowski (PO). - W najbliższych dniach przeanalizujemy zebrane materiały i wypowiemy się na ten temat - dodał.
Możliwe jednak, że pytania o jakość sprowadzanego węgla nie mają już sensu. Pod koniec sierpnia Ministerstwo Klimatu i Środowiska opublikowało rozporządzenie uchylające normy jakościowe paliw stałych. Prezes PiS Jarosław Kaczyński powiedział, że "trzeba palić wszystkim poza oponami (...), bo Polska musi być ogrzana".
Czy da się tym palić w piecu? Weź widły, grabie i szuflę żaru
Żeby rozpalić taki węgiel, jak ten pokazany na filmie, potrzebne będą wiadro wody, grabie, widły i zrąbki drewniane. - Po pół godziny jest petarda - instruował doświadczony palacz, który w 2015 roku zamieścił w serwisie YouTube film instruktażowy z rozpalania mułem węglowym. Jak wynika z jego porad, opał zgromadzony w składziku należy polać wodą, aż zrobi się ciasto. Jak podeschnie, trzeba użyć wideł i grabi, aby "zrobić sobie grudki". Te zaś zasypać do pieca, rozpalając od góry, zrąbkami i szuflą uprzednio przygotowanego żaru. Tak rozpalony muł nie dymi z komina i nie wzbudza podejrzeń sąsiadów ani służb.
Palenie mułem węglowym (drobna mieszanina węgla i kamieni) oraz tzw. flotem (pył węglowy, drobny jak cukier puder) zostało zakazane w 2017 roku. Są to odpady po procesie przetwarzania węgla grubszego sortu. W obu produktach odkładają się najgroźniejsze związki: rtęć, chlor i siarka (dane z opracowania ekspertów Głównego Instytutu Górnictwa w Katowicach).
"Biedą nie usprawiedliwi się spalania dziadostwa, ale ona jest i nikt nic mądrego nie potrafi na to poradzić. Człowieku, miejże godność i zainwestuj chociaż w miał!" - pisał na blogu CzysteOgrzewanie.pl Wojciech Treter.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski