HistoriaNierówna walka Żołnierzy Wyklętych z największym mocarstwem Europy

Nierówna walka Żołnierzy Wyklętych z największym mocarstwem Europy

Żołnierze Wyklęci w imię umiłowania wolności rzucili wyzwanie największemu mocarstwu Europy. W Polsce Ludowej zostali bestialsko wymordowani. Jednym z nich był rotmistrz Witold Pilecki. - Szedł sam, dobrowolnie. Widziałem to dokładnie, szedłem 30-40 metrów dalej. Nim doszedłem do miejsca, jego już rozstrzelano - wspominał po latach Ryszarda Mońko, który jest podpisany pod wyrokiem śmierci na Pileckiego. Ostatni z Żołnierzy Wyklętych zginął - Józef Franczak został zastrzelony 18 lat po II wojnie światowej. Esbecy sprofanowali jego ciało. Rodzinie zostało przekazane bez głowy.

Nierówna walka Żołnierzy Wyklętych z największym mocarstwem Europy
Źródło zdjęć: © PAP

18.06.2016 10:51

Miejscowość Majdan Kozic Górnych, zabudowania należące do rolnika Jana Becia. Jest godz. 15.45, gospodarstwo otacza specjalna, kilkudziesięcioosobowa grupa operacyjna funkcjonariuszy SB i ZOMO. Są uzbrojeni w broń automatyczną. Idą bardzo ostrożnie w stronę domu. Gdy są już blisko, ze środka wychodzi postawny mężczyzna z teczką. Esbecy krzyczą, aby się zatrzymał i podniósł ręce do góry. Ten w odpowiedzi wyszarpuje pistolet i otwiera ogień.

Wywiązuje się strzelanina. Choć napastnicy mają olbrzymią przewagę liczebną, mężczyzna pod osłoną zabudowań przebiega kilkaset metrów. Cały czas naciska na spust. Widać, że nie zamierza dostać się w ręce komunistów żywcem. W jego stronę sypie się grad kul. Wreszcie jedna z serii okazuje się celna. Mężczyzna pada na ziemię. Po dwóch minutach umiera. Jest 21 października 1963 r. Zabity to Józef Franczak ps. Laluś. Ostatni Żołnierz Wyklęty.

Tego dnia - 18 lat po zakończeniu II wojny światowej i 19 lat po rozpoczęciu sowieckiej okupacji - dobiegła końca epopeja. Jedna z najpiękniejszych, a zarazem najbardziej tragicznych epopei w historii Polski. Epopeja, która napawa zarazem dumą z bohaterstwa, jak i gorzkim żalem z powodu męczeńskiej śmierci najlepszych synów Polski. Makabrycznym symbolem tej walki niech będzie fakt, że esbecy w akcie zemsty sprofanowali ciało Józefa Franczaka. Rodzinie zostało przekazane bez głowy.

Sowieckie "wyzwolenie"

Rok 1945 był dla mieszkańców Europy Zachodniej rokiem zwycięstwa. Adolf Hitler strzelił sobie w głowę, III Rzesza obróciła się w gruzy, II wojna światowa dobiegła końca. A wraz z nią straszliwa okupacja niemiecka. Zniknęły gestapo, SS, SD i inne sadystyczne organizacje spod znaku swastyki. Upojeni wolnością ludzie wyszli świętować na ulice, strzeliły korki od szampana.

Euforia była tak wielka, że nie dostrzegano - a być może nie chciano dostrzec - iż dla wschodniej części kontynentu ten sam rok 1945 był rokiem klęski. Po sześciu latach wojny, która Europę Wschodnią dotknęła dużo bardziej niż Zachodnią, jedna okupacja została zamieniona na drugą. Zniknęło gestapo, ale pojawiło się NKWD. Zniknęło SS, ale pojawiła się Armia Czerwona, zniknęło SD, ale pojawił się Smiersz. Hitlera zastąpił Stalin.

W Polsce nowy okupant z marszu przystąpił do brutalnej pacyfikacji. Przy całkowitej obojętności zachodnich "sojuszników" Polacy zostali wzięci w żelazne sowieckie kleszcze. Znowu, jak w 1940 r. w Katyniu, polskim oficerom strzelano w tył głowy. Znowu na wschód pojechały wagony bydlęce wypełnione polskimi patriotami. Bezwzględne represje spadły na Kościół i resztki ziemiaństwa. Dławiono wszelkie przejawy wolnej myśli.

Na potrzeby nowego okupanta zaadaptowano obozy w Auschwitz i w Majdanku. Na zamku w Lublinie wykonywano wyroki śmierci na żołnierzach Armii Krajowej. W rejonie Augustowa bolszewicy przeprowadzili wielką obławę, w wyniku której zamordowanych zostało co najmniej 600 osób.

Jednocześnie komuniści zlikwidowali ostatnie pozory pluralizmu. W 1947 r. sfałszowali wybory i zmusili do ucieczki próbującego się z nimi porozumieć Stanisława Mikołajczyka. Kierowane przez niego PSL zostało rozbite. Wcześniej aresztowani i uprowadzeni do Moskwy zostali przywódcy Polski Podziemnej. Połowa Rzeczypospolitej - ze Lwowem i z Wilnem na czele - została oderwana od macierzy i włączona do Związku Sowieckiego.

- Przez pięć lat okupacji niemieckiej nie zginęło tylu Polaków, ilu zginęło przez pięć miesięcy "demokratycznej niepodległości" - pisał Zdzisław Broński ps. Uskok. Na terenie Polski znajdowało się pół miliona sowieckich żołnierzy, polscy komuniści - dzięki pomocy NKWD - szybko zbudowali własny, potężny aparat terroru. Podobnie jak w Związku Sowieckim na wierzch wypłynęły męty, zaczęło mnożyć się donosicielstwo. Społeczeństwo zostało poddane permanentnej inwigilacji.

Wydawało się, że w tej sytuacji wszelki opór jest po prostu niemożliwy. Że Polakom nie pozostaje nic innego, jak porzucenie nadziei i powolne gnicie w komunistycznym bagnie. Wówczas jednak na arenę wkroczyli Wyklęci. Polska zerwała się do boju i rozpoczęło się wielkie, ogólnonarodowe powstanie. Przez struktury organizacji niepodległościowych walczących z komuną w latach 1944-1963 mogło przewinąć się nawet pół miliona ludzi. Było to więc zjawisko o skali olbrzymiej. Symbol oporu Polaków wobec nowego zniewolenia.

Strach komunistów

Pierwsze zręby konspiracji antykomunistycznej powstały jeszcze w 1944 r. Najpierw pod szyldem organizacji Niepodległość (kryptonim Nie), która przeistoczyła się w Delegaturę Sił Zbrojnych na Kraj, a wreszcie, we wrześniu 1945 r., w Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość (WiN). Równolegle działały potężne struktury Narodowego Zjednoczenia Wojskowego oraz dziesiątki mniejszych, lokalnych organizacji i oddziałów.

Danuta Siedzikówna "Inka", skazana na karę śmierci i rozstrzelana za udział w podziemiu antykomunistycznym Wikimedia Commons

Od Poznania do Wilna, od Gdyni do Krakowa, cała Polska zapłonęła. Lasy zapełniły się młodymi ludźmi, którzy w imię umiłowania wolności i niezgody na zniewolenie rzucili wyzwanie największemu mocarstwu ówczesnej Europy. Rzucili wyzwanie totalitarnemu molochowi. Jedni z nich wierzyli, że lada moment wybuchnie III wojna światowa między Ameryką a Sowietami. Inni woleli zginąć z bronią w ręku, niż zostać zakatowanymi na śmierć w ubeckich kazamatach.

Komuniści, którzy spodziewali się, że mając po swojej stronie sowieckie bagnety, bez większego oporu ujarzmią Polskę i z łatwością narzucą jej swój zbrodniczy totalitarny system, poczuli strach. Żołnierze podziemia niepodległościowego niszczyli komitety partyjne i posterunki UB, rozbijali więzienia. Atakowali konwoje i wykonywali wyroki śmierci na najbardziej gorliwych katach narodu polskiego i szpiclach. Całe regiony Polski znalazły się pod kontrolą leśnych oddziałów.

Do historii przeszły choćby takie akcje, jak rozbicie obozu NKWD w Rembertowie. Był to jeden z ośrodków, w których czerwony okupant w bestialski sposób dręczył żołnierzy polskiego podziemia przed deportowaniem ich do Sowietów. W nocy z 20 na 21 maja 1945 r. placówka została zaatakowana przez oddział ppor. Edwarda Wasilewskiego "Wichury". Zaskoczeni bolszewicy zostali pokonani, a 600 Polaków oswobodzonych. Trzy dni później w Lesie Stockim doszło do walnej bitwy między Armią Krajową a bandami UB, NKWD i MO. Komuniści, którzy dysponowali wielką przewagą liczebną i kilkoma pojazdami pancernymi, byli pewni, że zgniotą żołnierzy Mariana Bernaciaka "Orlika". Polacy nie poszli jednak w rozsypkę i przywitali Sowietów ogniem. Załogi pojazdów pancernych zostały wysieczone ogniem karabinów maszynowych, a same pojazdy rozbite granatami.

W chaosie, który zapanował, "Orlik" wraz ze swoją obstawą wpadł na grupę kilkunastu ludzi w polskich i sowieckich mundurach. Przez pewien czas obie strony mierzyły się wzrokiem. Polacy zażądali hasła. Gdy w odpowiedzi usłyszeli: "Leningrad!", wszystko stało się jasne. Grupa mężczyzn została natychmiast zastrzelona.

Okazało się, że było to dowództwo komunistycznej obławy. Wśród zabitych byli m.in. naczelnik Wydziału do walk z Bandytyzmem WUBP Lublin kpt. Henryk Deresiewicz oraz zastępca PUBP w Puławach por. Aleksander Ligęza ps. Armata. Po ich śmierci siły komunistyczne rzuciły się do ucieczki. Polacy jeszcze długo tropili i likwidowali grupki próbujących ujść z życiem NKWD-zistów.

Nieco wcześniej, pod Kuryłówkami na Rzeszowszczyźnie, partyzanci NZW rozbili w walnej bitwie oddział pościgowy NKWD. Ostrzelani z broni maszynowej i obrzuceni granatami bolszewicy wpadli w panikę. "Gdy podeszliśmy blisko pozycji zajmowanych przez Rosjan - relacjonował Zbigniew Bukojemski 'Grom' - przerwali ogień i zaczęli się bezładnie wycofywać. Oddział 'Wołyniaka' siedział im na karku, chcąc uniknąć okrążenia, Sowieci zaczęli na całej linii panicznie uciekać, niektórzy porzucając broń i amunicję, by było im lżej. Dopiero teraz zaczęło się na dobre polowanie".

Według historyków, w bitwie tej siły nieprzyjaciela poniosły bardzo wysokie straty. Zginęło około 70 NKWD-zistów. Partyzantów NZW zginęło tylko kilku, ale za to następnego dnia bolszewicy w akcie odwetu spalili wieś Kuryłówkę i zamordowali mieszkających w niej mężczyzn. Były to praktyki stosowane powszechnie przez "wyzwoliciela" ze Wschodu.

Na odwróconym stołku

Bardzo dotkliwe dla nowego okupanta były również akcje likwidacyjne. Oto relacja por. Zygmunta Błażejewicza z AK-AKO w Bielsku Podlaskim z zamachu na miejscowego dowódcę Smiersza, starszego lejtnanta Aleksandra Dokszyna: "Wszedłem do środka. Dokszyn podniósł kieliszek z wódką do ust. Na moje 'ruki w wierch - my polskije partizany' rzucił kieliszek na ziemię i porwał za leżącą przed nim pepeszę. Ludzie siedzący za stołem upadli na ziemię. Na nieszczęście lampa stojąca na stole zgasła. Długo jeszcze strzelaliśmy na oślep. Na wszytej na piersiach Dokszyna legitymacji 'Smiersz' były trzy dziury z mojej pepeszy. W skórzanej torbie były nazwiska i pseudonimy szpicli".

To właśnie wówczas narodziły się legendy. Major Zygmunt Szendzielarz "Łupaszka", kapitan Henryk Flame "Bartek", porucznik Franciszek Jaskulski "Zagończyk", kapitan Stanisław Sojczyński "Warszyc", major Jan Tabortowski "Bruzda", podpułkownik Andrzej Rzewuski "Hańcza". Ludzie ci na stałe weszli do panteonu polskich bohaterów narodowych.

Choć początkowo Żołnierze Wyklęci osiągnęli spore sukcesy, walka, którą prowadzili, była walką straceńczą. Nie byli w stanie uratować swojej ojczyzny. Upragniona III wojna światowa nie wybuchła, Armia Czerwona nie opuszczała Polski, a komuniści stosowali wobec podziemia niepodległościowego niezwykle brutalne i bestialskie metody. Już 12 lipca 1945 r. szef bezpieki Stanisław Radkiewicz wydał okólnik numer 9 o przeprowadzeniu operacji likwidacji "band".

Według pisma numer 002405 wydanego przez prokuraturę wojskową "władze bezpieczeństwa publicznego lub dowódcy jednostek wojskowych biorących udział w walce z bandytami są upoważnieni do rozstrzeliwania na miejscu bez sądu wszystkich dywersantów i bandytów złapanych z bronią w ręku". Tajny okólnik PPR z 1945 r. głosił zaś, co następuje: "W razie przejawów większej, nieuchwytnej aktywności AK w danym terenie należy wykonać ogólną pacyfikację".

Wytyczne te przez zbrodniarzy z UB - kierowanych przez "doradców", a tak naprawdę przełożonych z NKWD - były wcielane w życie bez żadnych skrupułów. Zaczęła się martyrologia niezłomnych. Żołnierze podziemia niepodległościowego byli rozstrzeliwani w lasach i męczeni na śmierć w obozach. Tych, którzy byli poddani śledztwu przez UB, torturowano. Komuniści wprowadzili w okupowanej Polsce wszystkie praktyki znane z przesłuchań sowieckiej bezpieki.

Henryk Flame (pierwszy z prawej), dowódca oddziału NSZ fot. Wikimedia Commons

Polacy byli pozbawiani snu, lżeni i bici pałkami, prętami, a nawet biczami, do których końców przywiązywano ostre kawałki metalu. Zrywano im paznokcie, miażdżono jądra w szufladach biurek, rażono prądem. Łamano nogi i ręce, odbijano nerki. Z przesłuchań do cel ludzie ci wracali albo cali sini, albo nie wracali w ogóle. Jedną z najbardziej drastycznych praktyk było sadzanie Polaków na odwróconej nodze od stołka. Jak mówili świadkowie, "było to swoiste nabijanie na pal. Kazano wyciągać nogi i od czasu do czasu je podbijano". Torturę tę stosowano również w stosunku do kobiet.

Innymi wyjątkowo perfidnymi, przejętymi od NKWD, metodami były prowokacja i inwigilacja. Im dłużej działało polskie podziemie, tym głębiej było penetrowane przez komunistyczne służby. Bezpiece udało się umieścić w jego szeregach agentów, a nawet samemu założyć fałszywe organizacje niepodległościowe, które miały przyciągnąć i wciągnąć w pułapkę patriotów oraz antykomunistów garnących się do walki o wolność. Najbardziej znanym przykładem podobnych działań jest - założona przez UB - V Komenda WiN. Operacje takie spowodowały, że więzienia zapełniały się tysiącami Polaków.

Strzał w tył głowy

Śledztwa prowadzone w komunistycznych kazamatach kończyły tzw. procesami kiblowymi - odbywały się w celach i trwały średnio po 15 minut - w których zapadło wiele wyroków śmierci. Na ich mocy zgładzeni zostali najwięksi bohaterowie spośród Wyklętych. W warszawskim więzieniu na Rakowieckiej nocą wyprowadzano więźniów z celi, prowadzono ich do specjalnego pomieszczenia i znienacka strzelano w potylicę. Tak zginął mjr "Łupaszka" i wielu innych polskich oficerów. Tak zginął legendarny rtm. Witold Pilecki, który podczas okupacji niemieckiej dobrowolnie dostał się do Auschwitz, żeby założyć w tym niemieckim obozie ruch oporu. Niedawno niezmordowany tropiciel ubeckich zbrodniarzy Tadeusz Płużański dotarł do jednego z oprawców - Ryszarda Mońki, byłego zastępcy naczelnika więzienia mokotowskiego ds. politycznych.

- Jest pan podpisany pod wyrokiem śmierci na rtm. Witolda Pileckiego. Jak to wyglądało? - spytał Płużański.

- Wzięli go pod ręce. Czterech ludzi. On powiedział: "Będę szedł sam". Założyli mu białą opaskę na oczy - odparł Mońko.

- Ksiądz Jan Stępień widział tę ostatnią drogę Pileckiego z okna celi: "Prowadziło go pod ręce dwóch strażników. Ledwie dotykał stopami ziemi. Nie wiem, czy był wtedy przytomny. Sprawiał wrażenie zupełnie omdlałego".

- Szedł sam, dobrowolnie. Widziałem to dokładnie, szedłem 30-40 metrów dalej. Nim doszedłem do miejsca, jego już rozstrzelano.

- W kotłowni?

- Tak. Prócz kata Śmietańskiego byli prokurator, ksiądz.

- Ile było strzałów?

- Słyszałem jeden.

- Był 25 maja 1948 r. Jak długo trwała egzekucja Pileckiego?

- Przyjechali po niego, z upoważnieniami, około dziewiątej wieczorem, a skończyli Pileckiego po dziewiątej. Kilka, kilkanaście minut. Do przejścia z celi do kotłowni było 30-40 metrów.

- Kilkanaście minut i nie ma człowieka?

- Oczywiście.

Po egzekucjach ciała były wrzucane na bryczkę i pod osłoną nocy wywożone do tajnych miejsc pochówku. Polskich bohaterów zrzucano do naprędce wykopanych dołów i zakopywano w taki sposób, żeby nie było żadnych śladów. Jedno z takich miejsc znajdowało się na Powązkach, na tzw. Łączce. Dopiero niedawno, pod auspicjami IPN, rozpoczęły się tam prace ekshumacyjne. Eksterminacja Żołnierzy Wyklętych przez komunistów była ostatnim aktem wymierzonego w Polaków ludobójczego dzieła, które obaj okupanci - Niemcy i Związek Sowiecki - rozpoczęli we wrześniu 1939 r.

Kłamstwo trwa

Aż do końca swojego istnienia PRL prowadził kampanię lżenia Żołnierzy Wyklętych. Komuniści nazywali ich degeneratami i bandytami, oskarżali o zbrodnie. Choć tragiczna epopeja Wyklętych dobiegła końca w 1963 r., można było odnieść wrażenie, iż do 1989 r. ludzie ci dla komuny byli wrogiem numer jeden. Niestety, gdy Polska odzyskała niepodległość i powstała III RP, kampania nienawiści wymierzona w ostatnich żołnierzy II RP nie ustała.

Kampanię tę do dzisiaj prowadzą oczywiście postkomuniści, którym na skutek haniebnej koncepcji "grubej kreski" darowano winy i pozwolono pozostać w życiu publicznym. Co jednak zaskakujące, prowadzą ją również środowiska wywodzące się z opozycji demokratycznej lat 70. i 80. Dwa lata temu środowiska te ostro sprzeciwiały się ustanowieniu 1 marca Narodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

W słynnej, opublikowanej w "Gazecie Wyborczej" rozmowie z Czesławem Kiszczakiem Adam Michnik powiedział, że w 1945 r. "nie było innej drogi" niż komunizm. "Ludzie o orientacji, powiedzmy, akowskiej, londyńskiej, nie mieli żadnej realistycznej propozycji" - mówił.

Według podobnej narracji to, co działo się w Polsce po 1944 r., było wojną domową. To oczywista nieprawda. Z wojną domową mamy bowiem do czynienia, gdy ścierają się ze sobą dwie siły cieszące się sporym poparciem społecznym. Tymczasem walka Żołnierzy Wyklętych z komunistami była walką Polaków z sowieckim okupantem wspieranym przez rodzimych zdrajców. Bez bagnetów Armii Czerwonej komuniści nie utrzymaliby się w Polsce nawet tygodnia. Zostaliby zmieceni przez polski naród.

Żołnierze Wyklęci oskarżani są dzisiaj o niestworzone rzeczy. Jednymi z głównych zarzutów są ich rzekomy antysemityzm i mordowanie Żydów. Problem tylko w tym, że jeżeli przyjrzeć się bliżej podobnych przypadkom, okazuje się, że większość osób pochodzenia żydowskiego zabitych przez Wyklętych nie zginęła z powodu swojej narodowości. Zginęła dlatego, iż wspierała system komunistyczny lub należała do jego aparatu przemocy.

Czy to oznacza, że Żołnierze Wyklęci byli niewiniątkami? Oczywiście nie. Polskie podziemie niepodległościowe było organizacją masową, przewinęło się przez nie kilkaset tysięcy ludzi. W takim zbiorowisku oczywiście musiały zdarzyć się patologie. Zrównywanie podobnych przypadków z działalnością komunistycznego aparatu terroru, który według wydawanych z zimną krwią rozkazów dokonywał metodycznej, masowej eksterminacji Polaków, jest - delikatnie pisząc - niesprawiedliwe.

Historycy oceniają, że komuniści zamordowali około 20 tys. Żołnierzy Wyklętych. W sumie po wojnie w więzieniach i obozach znalazło się zaś ćwierć miliona wrogów reżimu. Po zakończeniu II wojny światowej nad Polską, podobnie jak nad całą Europą Środkowo-Wschodnią, znalazła się w komunistycznej otchłani. Żołnierze Wyklęci byli pierwszymi, którzy wystąpili przeciwko nowemu okupantowi z bronią w ręku. Byli obrońcami straconej reduty, ale bili się o słuszną sprawę. Cześć ich pamięci.

Piotr Zychowicz, Historia Do Rzeczy

Źródło artykułu:Historia Do Rzeczy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)