"Niepokojące reakcje na przemówienie Putina"
Nie tylko przemówienie Władimira Putina w Monachium, lecz także niemieckie reakcje na jego wystąpienie są powodem do niepokoju - napisał niemiecki dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung", komentując krytykę prezydenta Rosji pod adresem Stanów Zjednoczonych.
W czasach zimnej wojny wystąpienie Putina zyskałoby miano "ataku przez zaskoczenie" i to ataku udanego - pisze wydawca gazety Berthold Kohler. Oskarżycielska mowa Putina przeciwko USA nie spotkała się ze sprzeciwem uczestników monachijskiej konferencji, która uważana jest za "polityczny salon NATO" - dziwi się autor.
Amerykanie, "sparaliżowani katastrofą w Iraku" i zajęci wyborami prezydenckimi, nie odpłacili Putinowi taką samą monetą. "Reakcja niemieckich polityków wypadła jeszcze słabiej" - ocenia Kohler. Żaden członek niemieckiego rządu nie poczuł się do obowiązku, by potraktować Putina z taką samą "otwartością", z jaką rosyjski prezydent potraktował uczestników konferencji - czytamy. Po pierwszej chwili przerażenia, Niemcy usiłowali zbagatelizować znaczenie słów Putina - dodaje "FAZ".
Zdaniem komentatora, celem ataku na USA w Monachium było wbicie klina między kraje NATO, skłócone w związku z wojną w Iraku. Putin użył "nie bez powodzenia" jako argumentu tarczy antyrakietowej. "FAZ" zwrócił uwagę, że Putin krytykował głównie USA, oszczędzał natomiast Europę. Taktyka prezydenta została milcząco przyjęta do wiadomości - zaznacza komentator, dodając, że w kuluarach szeptano, iż Putin nie we wszystkim nie ma racji, że ma prawo czuć się zagrożony. "Było to szczególnie widoczne w niemieckich szeregach" - zauważył krytycznie Kohler, dodając, że nawet niemieckim partiom konserwatywnym trudno jest obecnie bronić polityki George'a W. Busha.
"FAZ" podkreśla, że analizując niemieckie reakcje na przemówienie Putina nasuwa się nieodparcie termin "appeasement" (polityka jednostronnych ustępstw wobec agresywnego mocarstwa). Ta niemiecka łagodność wyjaśniana jest zwykle za pomocą argumentu o "braku alternatywy" wobec partnerstwa z Rosją. Niemcy nie mogą jednak pogodzić się z takim "bezwarunkowym" brakiem alternatywy. "Komuś mogłoby przyjść do głowy, że zależność Niemiec od rosyjskiej energii jest tak duża, iż zaczyna wpływać na polityczne działania. Najgorzej byłoby, gdyby ten ktoś siedział na Kremlu" - czytamy w konkluzji komentarza.
Jacek Lepiarz