Niemieckie śledztwo w Katyniu
• 13 kwietnia 1943 r. Niemcy ogłosili, że w lasach pod Katyniem odkryli masowe groby polskich oficerów
• Do śledztwa zaproszono międzynarodową komisję, dbając o pozory transparentności
• Nie był to gest dobrej woli, ale starannie zaplanowana akcja propagandowa
• Niemcy oczekiwali, że niechęć do hitlerowskiej okupacji zastąpi przerażenie przed bolszewikami
Prawda o ich losie miała nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Młody sosnowy las, zasadzony na mogiłach miał przykryć skalę zbrodni, której dopuścili się sowieci na ponad 20 tys. Polaków. Połowę z nich stanowiła elita armii - oficerowie Wojska Polskiego. Poszukiwanie zaginionych żołnierzy trwało trzy lata, od momentu, w którym z jeńcami przetrzymywanymi w Starobielsku, Kozielsku i Ostaszkowie ostatecznie urwał się kontakt. Wśród rodzin narastała fala niepokoju i spekulacji - mówiono m.in. o przeniesieniu ich bliskich do obozów na północy Związku Radzieckiego. Oficjalne monity w tej sprawie można było skierować do Sowietów, jednak dopiero w lipcu 1941 r., kiedy po rozpoczęciu Operacji Barbarossa, dwa państwa totalitarne rzuciły się sobie do gardeł.
Sytuacja ta umożliwiła podpisanie układu Sikorski-Majski, który otworzył rządowi w Londynie pole do zabiegów dyplomatycznych. Ich cel był jasny - jak najszybsza i najprecyzyjniejsza odpowiedź na pytanie o los zaginionych oficerów. Do kwietnia 1942 r. zagadkę tę starał się rozwikłać delegowany do zadania Józef Czapski - malarz, pisarz i major, więziony wcześniej w Starobielsku. Na 200 pism wzywających rząd Związku Radzieckiego do wyjaśnienia losów zaginionych oficerów, Stalin odpowiadał zdawkowo albo wcale. Oficjalna wersja o ucieczce na wyspę św. Jerzego (albo do Mandżurii) nie mogła być brana na poważnie nawet przez największych optymistów. Prawda o wyroku zatwierdzonym w tajnej uchwale Biura Politycznego KC WKP(b) z 5 marca 1940 r., docierała do świata powoli. Kiedy nie można było jej już zatuszować, zbrodnia katyńska stała się elementem wojny propagandowej pomiędzy III Rzeszą a ZSRR.
"Jeszcze Polska nie zginęła"
Na ślad masowych mogił w lasach katyńskich już w październiku 1941 roku natrafili polscy robotnicy przymusowi, którzy pracowali nad naprawą trakcji kolejowych dla niemieckiej organizacji przemysłowej Todt. Te informacje w marcu 1942 potwierdzili kolejni Polacy wysłani w ten sam region. Wśród nich znajdował się Teofil Dolata, któremu młoda mieszkanka Witebska przekazała czapkę oficerską, wyrzuconą z pociągu wiozącego jeńców na egzekucję. Według jej relacji, mężczyzna krzyknął przy tym ''Jeszcze Polska nie zginęła'', a skład zmierzał w rejon Kozich Gór. Właśnie tam, na terenie byłego ośrodka NKWD, natrafiono na pierwsze szczątki ofiar. Najpierw rozstrzelanych wcześniej Łotyszy i Rumunów, później Polaków.
Informacje o zbrodni stosunkowo szybko trafiły do rozlokowanego w regionie 537. Pułku Łączności Grupy Armii ''Środek'', gdzie początkowo zbagatelizowano wagę doniesień mieszkających nieopodal chłopów i robotników przymusowych. Sytuacja uległa zmianie w następnym roku, gdy płytkie groby zaczęły rozkopywać watahy wilków. Zaintrygowany tym faktem dowódca Pułku, porucznik Friedrich Ahrens, zlecił dokładniejsze poszukiwania, w wyniku których ustalono tożsamość ofiar. Dalej wypadki potoczyły się błyskawicznie. Raport niemieckiego oficera trafił do rąk oficera wywiadu Grupy Armii ''Środek'', a stamtąd do odpowiadającego za propagandę III Rzeszy Josepha Goebbelsa. Ekshumacje, przy udziale okolicznej ludności, rozpoczęto 29 marca, gdy ziemia już rozmarzła i warunki pogodowe umożliwiały nieskrępowaną pracę.
''Bolszewicy zastrzelili po prostu ok. 10 tysięcy polskich jeńców. […] Oto mamy przykład straszliwego spustoszenia duchowego. Polecę, by te polskie groby zobaczyli neutralni dziennikarze z Berlina. Polecę ściągnąć tam również polskich intelektualistów. Niech się przekonają na własne oczy, co ich czeka, gdyby rzeczywiście spełnić się miało wielokrotnie przez nich żywione życzenie, aby bolszewicy pobili Niemców'' - napisał 9 kwietnia w swoim dzienniku Goebbels, który poinformował o całej sprawie widocznie nią zainteresowanego Adolfa Hitlera. Cel III Rzeszy był jasny - skłócić Aliantów zachodnich z Rosjanami, a Polaków przekona, że to ze wschodu grozi im prawdziwe niebezpieczeństwo.
''Zwierzęca zbrodnia poza nawiasem ludzkości''
Kilkanaście dni po rozpoczęciu prac ekshumacyjnych, gdy zebrano wystarczająco dużo dowodów potwierdzającą tezę o odkopaniu grobów zaginionych oficerów, pracę rozpoczęły nazistowskie media. Najpierw 11 kwietnia agencja informacyjna Transocean nadała komunikat o odnalezieniu zwłok 10 tys. polskich żołnierzy, a dwa dni później, w rozszerzonej wersji, wiadomość tę powtórzyło Radio Berlin. Pierwszy artykuł na okupowanych terytoriach Rzeczpospolitej ukazał się 16 kwietnia w gadzinowym ''Ilustrowanym Kurierze Polskim''. W tekście pt. ''Oficerowie polscy ofiarami okrucieństw bolszewickich'' czytamy m.in.: ''Masakra 12 tys. polskich oficerów - jeńców, nie tylko przeczy wszelkim pojęciom prawa międzynarodowego, sumienia ludzkiego i najbardziej prymitywnej moralności, lecz jest tak potworną, zwierzęcą zbrodnią, że stawia jej sprawców poza nawiasem ludzkości''.
W kolejnych dniach obszerne relacje z pracy przy ośmiu mogiłach w lasach katyńskich, wraz ze zdjęciami ofiar, publikowały wszystkie gazety na terytorium Generalnego Gubernatorstwa. ''Goniec Krakowski'' i ''Nowy Kurier Warszawski'' prześcigały się w szokujących nagłówkach, w treści artykułów podkreślając brutalność Rosjan i dobrą wolę władz niemieckich, które zezwoliły na przeprowadzenie śledztwa, potępiając ''skalę bolszewickiego barbarzyństwa''. Jednocześnie wraz z detalami prowadzonego dochodzenia, na pierwszych stronach poinformowano o zidentyfikowanych do tej pory ofiarach, wśród których znaleźli się generałowie Bohaterewicz i Smorawiński. Liczono, że rozsierdzeni tą informacją Polacy, zwrócą się w kierunku III Rzeszy, podobnie jak wcześniej zrobiła to większość okupowanej Europy.
''Widziałem na własne oczy''
Niemcy robili wszystko co w ich mocy, aby prowadzone śledztwo uzyskało rangę międzynarodową oraz uznane zostało za obiektywne. W związku z tym już 15 kwietnia do pracy zaproszono Międzynarodowy Czerwony Krzyż (MCK). Dwa dni później tę samą prośbę, z własnej inicjatywy, ponowił polski rząd na uchodźstwie. Zwlekający z decyzją do 21 kwietnia MCK ostatecznie uznał, że może przystać na prośbę Polski i III Rzeszy tylko wtedy, gdy zaaprobuje ją również Związek Radziecki. Stalin, korzystając z okazji, zablokował tym samym możliwość wysłania oficjalnej delegacji międzynarodowej. Niezrażeni tym Niemcy błyskawicznie zabrali się za utworzenie własnego ciała eksperckiego, nazwanego Międzynarodową Komisją Lekarską. W jego skład, na wyraźne żądanie Berlina, mieli wejść również Polacy. Rząd gen. Sikorskiego, mając świadomość dwuznaczności sytuacji w jakiej się stawia, zdecydował się jednak na przyjęcie niemieckiego wymogu. Obawiano się, że wobec zdecydowanej odmowy, w imieniu Rzeczpospolitej wypowiadać się będą podstawieni
kolaboranci. Presję na rząd wywierali również sami Polacy, domagający się błyskawicznego wyjaśnienia kulisów zbrodni. W związku z tym, oprócz 13 specjalistów z okupowanej Europy oraz Szwajcarii, na miejsce została wysłana również delegacja Polskiego Czerwonego Krzyża. Zarząd Główny PCK, działając za wiedzą i zgodą Armii Krajowej, powołał tzw. Komisję Techniczną, którą kierowali Kazimierz Skarżyński oraz Marian Wodziński.
Również za wiedzą Podziemia, na wizytację udali się przedstawiciele polskiej inteligencji, w tym pisarz Józef Mackiewicz i Ferdynand Goetel, przedstawiciel abpa Adama Sapiehy ks. Stanisław Jasiński oraz - bez zgody rządu - Leon Kozłowski i pracujący dla prasy gadzinowej Jan Emil Skiwski. Pomimo tego, że Józef Mackiewicz już wcześniej publikował w polskojęzycznej prasie wydawanej przez Niemców, a w 1942 roku został zaocznie skazany (a następnie uniewinniony) przez AK na karę śmierci, to właśnie relacja ''Widziałem na własne oczy’’, którą opublikował w ''Gońcu Codziennym'', odbiła się w Polsce największym echem. Efekt zaszokowania bolszewicką zbrodnią, który zamierzali wywołać propagandyści III Rzeszy, został osiągnięty. Równocześnie własną grę polityczną prowadzili także Brytyjczycy. Winston Churchill w oficjalnych rozmowach z rządem londyńskim informował polskie władze o konieczności ''rozważnego” postępowania wobec zbrodni katyńskiej, spotkał się jednak ze zdecydowaną odmową. Polacy wiedzieli, że pod tym
słowem kryje się konieczność zdystansowania od prowadzonego śledztwa, aby nie drażnić Stalina, na barkach którego spoczywał główny ciężar walki z nazistami. Delegację, która od 28 do 30 kwietnia wizytowała miejsce mordów, w celu wzmocnienia efektu propagandowego, poszerzono również o przedstawicieli ''prostego ludu'' z Generalnego Gubernatorstwa, niemieckich dziennikarzy oraz przetrzymywanych do tej pory w oflagach polskich, amerykańskich i brytyjskich oficerów. Efekty pracy Międzynarodowej Komisji Lekarskiej ukazały się drukiem we wrześniu 1943 roku w broszurze zatytułowanej ''Amtliches Material zum Massenmord von Katyn''.
''Są odwróceni twarzą do ziemi''
Choć nie ulega wątpliwości, że intencje, które przyświecały Niemcom, nie były czyste, to zagraniczni wizytatorzy byli autentycznie wstrząśnięci tym, co ujrzeli na miejscu. Francuski dziennikarz Robert Brasillach, który osobiście obserwował postępy przy odkrywaniu masowych mogił, pisał w lipcu 1943 r.: "Jest ranek. [...] W ciszy przemierzamy las, którym nas prowadzą w pobliże dołu. I nagle uderza nas w twarz - smród. Kierowca naszego samochodu, który już wcześniej odbył tą straszną wizytę. Ostrzegał mnie. [...] Jest odznaczony, był na froncie [...]: - Nie mogłem jeść przez dwa dni, wyznał. Są tam - ułożeni tak, iż głowy jednych leżą przy stopach innych, dobrze rozpoznawalni w swoich pięknych mundurach, już ubrudzonych i wyblakłych, w oficerkach i wojskowych płaszczach. [...] Są odwróceni twarzą do ziemi, pokazują nam w ich karkach ślady po rewolwerowej kuli. [...] W tej miazdze wszystko zdaje się być złączone, jakby jakaś lepka materia spajała ciała. Trzeba je odrywać jedno od drugiego kolcami wideł. I daje
się wówczas słyszeć odgłos przypominający trzask rozdzieranego papieru''. Nawet ludzie tak doświadczeni, jak dr medycyny sądowej Edward Miloslavić z Chorwacji, w wywiadzie z czerwca tego roku opowiadał wprost: "Widok był wstrząsający nie tylko dla laika, lecz również dla gruboskórnego pracownika naukowego. [...] Proszę zwrócić uwagę, że zamarli nie byli jeńcami wojennymi. Gdyby byli, to byłaby zupełnie inna historia. To byli Polacy, którzy uciekli do swych słowiańskich braci, pełni wiary, że znajdą tam obronę i pomoc. Zamiast tego zostali okrutnie zarżnięci siedem miesięcy później''.
Do 7 czerwca 1943 r., kiedy przerwano prace ekshumacyjne, udało się wydobyć 4243 ciała, z których 2730 zidentyfikowano przy współudziale dra Mariana Wodzińskiego z PCK. Potwierdzono również, że od strony poszlak i dowodów, wszystkie wskazują na niezaprzeczalną winę Rosjan. Po pierwsze, na miejscu używano niemieckiej amunicji kal. 7,65 mm z fabryki w Durlach, którą w 1939 r. eksportowano do ówczesnego radzieckiego sojusznika. Również wiek drzew zasadzonych na mogiłach, oraz znaleziona przy ofiarach korespondencja, wskazywały jednoznacznie na okres pomiędzy kwietniem i majem 1940 r.. Zarówno sposób krępowania rąk sznurem, jego długość oraz rany wejściowe po bagnetach, odpowiadały wcześniejszym radzieckim mordom, dokonywanym w lasach katyńskich na własnych obywatelach.
''Polscy wspólnicy Hitlera''
Czy starania Niemców, aby odkrytą przez nich zbrodnię wykorzystać do skonfliktowania Aliantów oraz przeciągnięcia Polaków (przynajmniej w sensie antybolszewickim) na własną stronę, można uznać za sukces? Z pewnością historia ta dała idealny pretekst Stalinowi, który w białych rękawiczkach mógł zerwać relacje ze stawiającym niewygodne pytania Rządem RP na Uchodźstwie. Radzieckie media błyskawicznie zareagowały na komunikat Radia Berlin. Już 15 kwietnia za pośrednictwem Sowieckiego Biura Informacyjnego, a następnie 16 kwietnia w gazecie ''Prawda'' oskarżono Niemców o zbrodnie wojenną. To właśnie oni mieli w 1941 r. odbić rosyjskie obozy jenieckie z polskimi oficerami, których następnie rozstrzelano. Częściowe zaangażowanie polskich instytucji, w tym PCK w wizytacje lasów katyńskich, potraktowano jako ostateczny dowód ''zdrady'' rządu londyńskiego: w nocy z 25 na 26 polski ambasador w Moskwie Tadeusz Romer otrzymał notę o zerwaniu stosunków dyplomatycznych. Wcześniej, również w ''Prawdzie'', ukazał się artykuł
o jednoznacznie brzmiącym tytule: ''Polscy wspólnicy Hitlera''.
Po odbiciu ziemi smoleńskiej z rąk Wehrmachtu 28 września 1943 r., NKWD i kontrwywiad wojskowy Smiersz przez trzy miesiące w całkowitej tajemnicy przygotowywały grunt pod przeprowadzenie kolejnego, tym razem sfałszowanego śledztwa. Wykopywano nowe groby, podkładano fałszywe dokumenty, mordowano świadków. Prace komisji powołanej do życia uchwałą Biura Politycznego KC z 13 stycznia 1944 r. całkowicie zaprzeczyły ustaleniom międzynarodowej komisji przysłanej przez Niemców. Prawda o zbrodni katyńskiej przez następne dekady miała zostać pogrzebana raz jeszcze. Zanim się to stało, stanowiła element brudnej gry propagandowej dwóch dyktatorów, którzy mając krew na rękach, o zbrodnie oskarżali siebie nawzajem. Niestety, spektakl ten odbył się również przy milczącym przyzwoleniu Zachodu, który nie był gotowy na otwarty konflikt ze Stalinem.
###Marcin Makowski dla Wirtualnej Polski