Niemcy odbudowują armię. Bardziej boją się wojny czy Trumpa?
- Bundeswehra dawno nie była tak bardzo potrzebna jak teraz – powiedziała minister obrony Niemiec Ursula von der Leyen, informując o planowanym zwiększeniu liczebności armii. Powolna odbudowa siły militarnej Niemiec nie budzi kontrowersji. Krytykowane są natomiast motywacje rządu podejrzewanego nie tyle o dbałość o bezpieczeństwo kraju, co o próbę przypodobania się Donaldowi Trumpowi.
Według minister von der Leyen do 2025 r. liczba zawodowych żołnierzy Bundeswehry wzrośnie do 198 tys. Jej zdaniem zagrożenie terroryzmem, misje zagraniczne w Mali czy Afganistanie, walka z przemytnikami ludzi na Morzu Śródziemnym i rosnące zaangażowanie w ochronę wschodniej flanki NATO wymagają od Berlina zwiększenia nakładów na wojsko.
Zamachy terrorystyczne i groźba wojny hybrydowej ze strony Rosji zaburzyły poczucie bezpieczeństwa Niemców i zmusiły ich do ponownego zastanowienia się nad swoją obronnością. Armia nie może już pełnić wyłącznie roli wystawy promującej eksport czołgów i okrętów. Z kolei społeczeństwo szczycące się pacyfizmem musi rozważyć nie tylko konieczność obrony własnych granic, ale także ryzyko związane z wysyłaniem żołnierzy na wojny toczone z dala od domu. Stąd dyskusja o przywróceniu jakiejś formy poboru powszechnego zawieszonego w 2011 r., ale także wyśmiewane apele o gromadzenie zapasów na wypadek ataku lub katastrofy.
Odbudowa, a nie rozbudowa Bundeswehry
Obecnie niemiecka armia liczy 178 tys. żołnierzy, a program jej rozbudowy trwa już od dwóch lat. Wielu analityków twierdzi, że jest to „odbudowa” Bundeswehry podupadłej od zakończenia Zimnej Wojny. Niemiecka armia stała się wręcz pośmiewiskiem.
Przed zjednoczeniem kraju armia zachodnioniemiecka liczyła prawie pół miliona ludzi. Na przełomie wieków zapanował powszechny optymizm i nadzieja na lepszą, spokojną przyszłość. Rezultatem była utrata znaczenia sił zbrojnych i cięcia budżetowe, co doprowadziło do takich kompromitacji jak ćwiczenia z kijami od szczotek zamiast karabinów, ciągle psujące się samoloty czy zastraszająca liczba urzędników w mundurach.
Niemcy reagują na presję Trumpa
Minister von der Leyen nie jest krytykowana za odbudowę siły niemieckiej armii. Wątpliwości budzą natomiast intencje rządu. Plany dofinansowania wojska i zwiększenia jego liczebności powstały już kilka lat temu i są systematycznie realizowane. Początkowo zakładano, że do 2023 r. Niemcy będą miały 193 tys. żołnierzy. Teraz okazuje się, że liczba ta wzrośnie o kolejnych 5 tys. ludzi do 2025 r.
Ta niewielka zmiana budzi największe podejrzenia, że jest to wyłącznie działanie kosmetyczne na użytek relacji z Donaldem Trumpem. Ma pokazać nowemu prezydentowi USA, że Berlin postępuje zgodnie z jego oczekiwaniami i poważnie traktuje swoją obronność.
Justyna Gotkowska w analizie opublikowanej przez Ośrodek Studiów Wschodnich podkreśla, że Niemcy muszą zareagować na presję Waszyngtonu i będą systematycznie zwiększać wydatki na wojsko, choć nie osiągną wymaganych 2 proc. PKB. Równocześnie Berlin będzie starał się doprowadzić do sytuacji, w której koszty pomocy humanitarnej i rozwojowej zostaną uznane za część nakładów na obronność tłumacząc, że środki te stabilizują sytuację w krajach wokół Europy.
Równocześnie nie można zapominać o trwającej kampanii wyborczej. Debata polityczna przed wrześniowymi wyborami do Bundestagu nie sprzyja ani zwiększaniu wydatków, ani rzeczowej dyskusji na temat obronności.