Nie zgadzam się!
Dlaczego tak łatwo godzimy się na odejście pokolenia ludzi, którzy walczyli o wolną i demokratyczną Polskę? Dlaczego oni tak łatwo rezygnują z dalszego wysiłku odpowiedzialności?
13.05.2004 | aktual.: 13.05.2004 07:28
Ostatnia książka Adama Michnika to cichy krzyk rozpaczy 50-latka, by czasy, w których jego zdjęcia wisiały w domach wielu Polaków tuż obok Papieża, powróciły chociażby na kartce papieru. Michnik nie odchodzi sam. Zabiera ze sobą całe pokolenie słonimczyków, KOR-owców. Idą za nim obydwie strony barykady. Odchodzą zastępy zasłużonych nieszczęśników odgrywających Wallenrodów w szeregach partii władzy. Odchodzą zastępy świeckich intelektualistów rozdzielonych przez wybory, jakich dokonali za poprzedniego systemu, opowiadając się po którejś ze stron. Kruszą się mury, o których śpiewał Jacek Kaczmarski. Ludzie z przeciwnych stron barykady stoją teraz złączeni, obserwując swoje własne zasypianie. Odegrali historyczną rolę i przestają być społeczeństwu potrzebni. Jednych zabiera śmierć, innych choroba, jeszcze innych zabrała polityka. Wszyscy jednak zdają sobie sprawę, że ich czas mija.
Afera Rywina, która w sposób zasadniczy przyczyniła się do tego stanu rzeczy, nie była tylko próbą oszustwa „grupy trzymającej władzę". To było zderzenie dwóch światów wartości, w którym każda strona walczyła własnymi metodami. Michnik ma twarz. Oni nie. Wróg bez twarzy przeobraża się i niepostrzeżenie odradza w czystych szatach. Michnik takiej możliwości nie ma. W opinii wielu ludzi przegrał. Tyle że on wygrać nie mógł. Bierze się to z tego, że naczelny „Gazety" grał w nową grę według starych reguł. Nikomu nie jest już potrzebny heroizm, etos i niezłomność tego faceta. Dla niego to życie. Dla ludzi - teatr. Tymczasem ludzie najczęściej wybierają dobry film w sobotę wieczór.
On przez całe swoje życie trzymał się z dala od pieniądza. Chował się w książki i między ludzi, którzy tak jak i on na pieniądzach znają się nijak. Raz. Jeden jedyny raz złamał tę zasadę i prawdopodobnie już nigdy nie odzyska znaczenia, które właśnie traci. Pytam jako człowiek młody. Student, który czytał i czyta książki napisane przez niego.
Po jaką cholerę wpieprzył się Pan w to gówno, Panie Michnik? Odchodzące pokolenie, którego światłym przedstawicielem jest niewątpliwie Michnik, zostawia nam Polskę pełną wad, kompleksów, fobii, resentymentów, ale też Polskę wolną i demokratyczną. Polskę wielkich szans i nadziei. Ja jednak nie uważam, by ludzie Okrągłego Stołu tak po prostu mogli odejść. Ogarnia mnie wściekłość, kiedy słucham, że ,my już swoje zrobiliśmy". Polska właśnie teraz potrzebuje tych, którzy wiedzą najlepiej, jak smakuje poniżenie i poczucie beznadziejności.
Obecny system potrafi moje pokolenie upodlić i zniewolić nie mniej niż poprzedni. Potrafi odrzeć ludzi z godności. Bezsilność finansowa czy wręcz zniewolenie to coś gorszego od ograniczenia wolności. Więzień polityczny ma silne poczucie, że wielu ludzi w niego wierzy, i nie zapomina o nim. Czuje ludzką wdzięczność i ma przekonanie, że robi coś w wielkiej sprawie. Tymczasem młody człowiek poszukujący bezskutecznie pracy z każdą kolejną odmową czuje, że nikomu nie jest potrzebny. Czuje wewnętrzną pokusę buntu wobec wszystkiego. Nie potrafi sobie poradzić z presją, jaka na nim ciąży. Nie radzi sobie z odpowiedzialnością za rodzinę. Jak wielu tych, którzy nie znajdują legalnej pracy, chodzić musi na poniżające kompromisy, stając się niewolnikiem nastrojów i dobrej woli urzędników, nieuczciwych szefów pozwalających łaskawie dorobić na czarno. Jeśli posiada choć trochę świadomości, wzbiera w nim wściekłość. Jeśli nie, odczuwa jedynie nasilające się poczucie niższości i przeświadczenie, że ten świat, ten kraj nie
są dla niego. Że być może tak właśnie wygląda normalność, a on jest tą gorszą częścią świata i Polski. Że ci, którzy ją budowali i budują, nieopatrznie o nim zapomnieli. Idzie na bolesne kompromisy z samym sobą. Z własnymi marzeniami. W końcu po prostu przestaje je mieć.
I, do cholery, właśnie dlatego nie zgadzam się na ich odejście, bowiem właśnie teraz jak nigdy ich potrzebuję. Odchodzi się wtedy, gdy ma się godnych następców. A takich po prostu nie ma.
Cechą demokracji jest pluralizm. Swoboda myśli i słowa. Stwarza to zmiksowany świat wartości. Ustrój totalitarny tym góruje nad demokracją, że tam jest wszystko czarne albo białe. Albo jesteś draniem, albo nie. Albo jesteś bijącym, albo bitym. Ustroje totalitarne padały pod ciężarem ikon. Pozytywnych wartości wysączanych z dysydentów. Demokracja to istny jarmark wartości. W świecie, w którym ja dorastam, trudno jest odróżnić pięknie opakowany fałsz od pięknie opakowanej prawdy. Trudniej jest mówić prawdę, bowiem najpierw trzeba ją znaleźć. Rolą nawróconych dysydentów nie powinno być rozpamiętywanie lat swoich uniesień. Demokracja i moje pokolenie potrzebują innych drogowskazów niż te, które w książkach odnajdowali ci, co budowali Okrągły Stół. Właśnie w poszukiwaniu nowych dróg widzę rolę tak ochoczo odchodzącego pokolenia.
W książkach, które ja czytałem, nie napisano, jak powinieneś się zachować, gdy widzisz, że twój szef znęca się nad koleżanką z pracy, a ty masz rodzinę i musisz jej zapewnić byt. Są tacy, którzy zareagują, ale szefowie zaraz dają przykład nowego ładu, jaki panuje obecnie w moim kraju, i to skutecznie odstrasza resztę.
Moje pokolenie zgubiło się i chce wyjechać za granicę. „Nie mogą ci kochać Rzeczypospolitej, którzy w niej nic swojego nie mają" - pisał poeta Krasicki. Po 15 latach wolności jak nigdy potrzeba pokolenia, które właśnie chce odejść. Nie zgadzam się, by to pokolenie wygodnie zajęło się zażywaniem kąpieli we własnych wspomnieniach, bo dla wielu z nich jeszcze na to nie pora. Ja się po prostu na to nie zgadzam!
Łukasz Sokołowski, student IV roku politologii