Nie podskakuj w locie
Alkohol plus mniejsza ilość tlenu w samolocie mogą dać efekty, o
których nie śniło się najlepszym psychologom.
03.01.2007 10:00
Dwoje pasażerów jednej z polskich linii lotniczych relacjonowało na potrzeby sądu: „Dnia 2 maja 2006 roku byliśmy pasażerami lotu do Warszawy. Siedzieliśmy w rzędzie 13. W trakcie lotu na wysokości przelotowej do rzędu 12. wolno zbliżył się młody mężczyzna. Zachowywał się spokojnie, przez okno oglądał chmury. Rząd 12. był wolny. Przy wejściu awaryjnym nie było fotela. Mężczyzna stał około 30 sekund przy rzędzie 12. Spokojnie zaszedł między fotele. Zbliżył się do wyjścia awaryjnego i nagle chwycił za rączkę z napisem »pull« – ciągnąć – otwierającą wyjście awaryjne. Obiema rękoma zaczął szarpać za uchwyt z wyraźnym zamiarem otworzenia drzwi.
Widząc to, obydwoje rzuciliśmy się na mężczyznę, próbując oderwać jego ręce od uchwytu. Mężczyzna powiesił się całym ciałem na dźwigni drzwi. Po kolei oderwaliśmy mu lewą rękę. Adam wykręcił tę rękę do tyłu i zaczął go ściągać na siebie. Ja, wbijając paznokcie w nadgarstek, oderwałam prawą rękę mężczyzny. Udało się go obezwładnić i położyć sobie na kolanach (głową w kierunku przejścia). Trzymaliśmy go za nogi i za tułów rękoma odgiętymi do tyłu. Mężczyzna leżał na plecach spokojnie, uśmiechał się łagodnie. Po chwili kilkakrotnie poprosił o papierosa. W międzyczasie pojawili się inni pasażerowie, stewardesy i towarzyszka podróży mężczyzny. Jesteśmy przekonani, że wyjście awaryjne zostało naruszone i do końca lotu słychać było szum powietrza. Przed zdarzeniem tego szumu nie było słychać”.
Dla ludzi z branży lotniczej to jedno z wielu „zdarzeń nietypowych”. Na niebie tłoczniej, w 2006 roku przez Okęcie przewinęło się niemal 8 milionów pasażerów. Choć zjawisko jest marginalne, na pokładach coraz łatwiej trafić na agresywnego współpasażera. Tylko na Okęciu przez 11 miesięcy 2006 roku funkcjonariusze specjalnej jednostki straży granicznej 68 razy użyli "środków przymusu" polegających na obezwładnieniu, skuciu kajdankami i siłowym wyprowadzeniu z samolotu. – Akcji, kiedy wchodzimy na pokład, żeby "pogrozić komuś paluszkiem", to już nawet nie liczymy – tłumaczy Krzysiek, zastępca szefa jednostki. Trzy lata temu tego typu interwencji było trzy razy mniej, ale i pasażerów latało o jedną trzecią mniej.
Ustalić, kto leci
Z punktu widzenia ludzi z branży do najgorszych pasażerów zaliczają się pijani Anglicy, Rosjanie i izraelska młodzież. A także marynarze, bez względu na przynależność narodowościową. – Marynarze w powietrzu czują się wyjątkowo niepewnie i rzadko kiedy latają trzeźwi – opowiada jeden z doświadczonych pilotów. Wraz z popularyzacją latania i spadkiem cen na pokład weszli też inni pasażerowie. Tacy, którym lot samolotem myli się z obyczajami panującymi w autobusach PKS. Powszechność latania budzi problemy na tyle poważne, że w jego rozwiązanie zaangażowały się autorytety z dziedziny psychiatrii i neurologii. Powstała specjalizacja zajmująca się "wścieklizną lotniczą", bo tak nazwali to zjawisko brytyjscy naukowcy.
Szybko znaleziono winowajcę – wybuchową mieszankę powstającą z połączenia stresu, alkoholu i zmniejszonego dostępu tlenu. – W samolocie nikogo nie dziwi, że ktoś zamawia trzy drinki o 8 rano. Na ziemi patrzyliby na niego z niedowierzaniem – tłumaczy Beata, była stewardesa. Po każdej większej awanturze wywołanej przez pijanego pasażera odżywa dyskusja na temat zakazu spożywania alkoholu na pokładzie. – Nawet psychologowie doradzają nam serwowanie alkoholu. Łagodzi ogromny stres, jaki odczuwa wiele osób podczas latania. Problem polega na wyczuciu, ile mogę wypić – tłumaczy przedstawiciel dużej linii lotniczej.
Dla ludzkiego organizmu lot to przeżycie ekstremalne. – Warunki panujące w kabinie na wysokości 10 tysięcy metrów są porównywalne do panujących na szczycie tatrzańskich Rys – mówi Tomasz Balcerzak, były pilot, a obecnie człowiek odpowiedzialny za bezpieczeństwo lotów w liniach Centralwings. – Każdy, kto miał okazję wypić wysoko w górach alkohol, wie, jak bardzo jest zdradliwy i jak szybko uderza do głowy. Na kursach dla stewardes uczy się, że każdy wypity kieliszek na pokładzie trzeba pomnożyć przez dwa.
Skoro choroba została nazwana, można zająć się profilaktyką, czyli neutralizowaniem trudnych pasażerów. Najlepiej robić to, nim samolot wzbije się w powietrze. Po lotniskach kręci się coraz więcej tajnych agentów, którzy – udając roztargnionych turystów – wyszukują potencjalnych trudnych pasażerów i próbują ocenić ich stan. Zdarza się, że specjalnie kogoś potrącą albo zaczepią, żeby go sprowokować. – Ludziom wydaje się, że stewardesy są takie miłe, skoro witają nas w drzwiach – śmieje się spec od ochrony lotów. – A one robią po prostu selekcję. Jeśli nie są pewne czyichś reakcji, prowokują go do odezwania się albo zrobienia czegoś, żeby mieć pewność, z kim lecą. Kiedy takie metody zawiodą, na pokładzie odbywa się mały horror.
Pięć kroków do więzienia
Lataniem rządzą procedury. Nawet wyjście pilota do toalety odbywa się według procedury. Na pozbycie się z pokładu trudnego pasażera również przygotowano odpowiednią procedurę – zasadę pięciu kroków. Najpierw są dwa dyskretne upomnienia słowne. Później publiczne. Czwartym krokiem jest wręczenie pisemnego upomnienia od kapitana statku. Ostatecznością jest stosowanie przymusu bezpośredniego, czyli najczęściej przywiązanie delikwenta pasami do fotela i wezwanie policji po wylądowaniu. – Jesteśmy uczone podstawowych chwytów obezwładniających, ale z zastrzeżeniem, że to ostateczność i powinno bardziej służyć do obrony – mówi Kasia, stewardesa linii Centralwings z pięcioletnim stażem.
– Sekret tkwi w wyczuciu i doświadczeniu. Na pokładzie jesteśmy we cztery i nie mamy szans z pijanym, agresywnym pasażerem. Trzeba okazać mu konsekwencję i pokazać, że ma przeciw sobie wszystkich w samolocie. Jednocześnie nie można ulec pasażerom, którzy proponują, że pobiją delikwenta. Trzeba cały czas kontrolować emocje na pokładzie – mówi stewardesa. Jeśli sytuacja wymyka się jednak spod kontroli, konsekwencje mogą być drastyczne, ale to zależy od kraju i panujących w nim przepisów.
Grupa Polaków lecąca 28 października zeszłego roku wyczarterowanym lotem do Hurgady wakacje zrobiła sobie już na pokładzie. Jeden z pasażerów był tak pijany, że zaczął poklepywać stewardesy. Po wylądowaniu egipska straż graniczna próbowała go aresztować, ale przedarł się do kokpitu, w którym próbował się zamknąć. Zamiast do słonecznego hotelu krewki Polak trafił za kratki. Nie wiadomo jeszcze, w którym kraju będzie sądzony.
I tak ma szczęście, że nie nabroił w USA. Amerykanie karzą właściwie za wszystko. Najmniej za palenie na pokładzie – 1,5 tysiąca dolarów. Za ostrzejsze przypadki – więzienie, później deportacja. – Kilkanaście tygodni temu mężczyzna z Rzeszowa podczas lotu do Nowego Jorku pobił na pokładzie żonę i córkę w ciąży. Jego z miejsca aresztowano, a rodzinę, która z zielonymi kartami leciała poukładać sobie w Stanach życie, następnego dnia wydalono – opowiada Zbigniew Sypowicz, dyrektor biura personelu pokładowego LOT.
Amerykanie mają takie przepisy już od kilku lat i wpisali na czarną listę ponad 30 tysięcy pasażerów. Aerofłot wprowadził takie listy w 2004 roku. Polskie prawo jest wyjątkowo liberalne. – Kobieta, która w zeszłym roku pobiła dwie stewardesy, dostała 300 złotych grzywny. Na sprawie przyznała, że działała w takim amoku, że już nic nie pamięta – wspomina jeden z funkcjonariuszy specjednostki z Okęcia.
Ta prawna bezsilność ma zniknąć, choć nowelizacja prawa lotniczego trwa już dwa lata. Po uchwaleniu przez Sejm nowego prawa za palenie na pokładzie zapłacimy grzywnę 1000 złotych. Tyle samo za używanie komórki. 5000 złotych będzie kosztowało wszystko, co załoga uzna za chuligańskie zachowanie. Mają też powstać przepisy umożliwiające polskim liniom lotniczym zastrzeganie sobie prawa do nieobsługiwania klientów, którzy już raz narozrabiali na pokładzie. Wtedy z USA niesforni pasażerowie będą wracali przez ponad tydzień statkiem, a z Anglii 26 godzin autobusem.
Agresywny jak kobieta
Po nowelizacji jest szansa, że funkcjonariusze specjalnej jednostki straży granicznej z Okęcia będą mogli odetchnąć. Na razie codziennie czuwają na ziemi w napięciu. Jeśli w powietrzu jest jakiś problem, kapitan wzywa pomoc pół godziny przed lądowaniem. – Samolot ląduje, a my już wiemy, który pan był niegrzeczny. Wchodzimy i grzecznie prosimy z nami. A jak jest bardzo uparty, to blokada, dźwignia, kajdanki i miły uśmiech, bo pasażerowie filmują komórkami – opowiadają ludzie ze specjednostki z Okęcia.
Po 11 września w powietrzu dmucha się na zimne. Kapitan może przerwać lot i wyrzucić z pokładu każdego, wobec kogo ma choćby najmniejsze podejrzenia, że zagraża bezpieczeństwu lotu, czyli na przykład nałogowca popalającego w toalecie. – Przed 11 września lubiłem latać z otwartymi drzwiami do kabiny, bo pasażerów uspokajał widok pracującej załogi – opowiada Jakub Cichocki, pilot SkyEurope. Teraz kokpit Cichockiego chronią pancerne drzwi. Do podręcznego zestawu stewardes doszły zaś plastikowe kajdanki i obręcz do przywiązania pasażera do fotela. Niektóre linie wyposażają samoloty w paralizatory, ale wolą się tym nie chwalić.
– Spokój na pokładzie w dużym stopniu zależy od determinacji kapitana. Ja stosuję zasadę zbiorowej odpowiedzialności. Jak jest kłopot, to ostrzegam, że ląduję na najbliższym lotnisku, a to oznacza nie tylko stratę czasu, ale i pieniędzy. Z reguły ludzie sami pacyfikują rozrabiakę – dodaje Cichocki. Innym sposobem na niezdyscyplinowanych jest podwyższenie w kabinie temperatury. Ludzie robią się wtedy bardziej senni.
Ale to kosmetyka. W razie prawdziwego problemu wzywa się jednostkę specjalną, która tuż po wylądowaniu obezwładnia delikwenta i w ciągu paru godzin dostarcza go do sądu. Ludzie z jednostki specjalnej też mają swoje pięć kroków. Zasada numer jeden: nigdy się nie cofać. Zasada numer dwa: nie przedłużać negocjacji. – Doświadczenie z akcji i symulacje z udziałem psychologa uczą, że jeśli próby słownego łagodzenia konfliktu nie są skuteczne w pierwszych minutach, w następnych kończą się kolejnym atakiem agresji – tłumaczy Bazyl, szef jednostki.
Zasada numer trzy: jeśli trzeba użyć siły, używa się jej tylko tyle, ile trzeba. – Mieliśmy już kilku kozaków, którzy stawali na głowie, żeby dać im w trąbę. Mieliby wtedy pretekst do oskarżenia o nadużycie siły. Tym bardziej że teraz co druga osoba ma komórkę z kamerą. I kiedy my robimy swoją robotę, to oni to wszystko pięknie filmują – opowiada Bazyl. Dlatego zasada numer cztery brzmi: na interwencję jeździ się w kominiarkach. Jest jeszcze zasada numer pięć: – Jak trafiłeś na szalejącą pasażerkę, to masz przerąbane – mówi Bazyl. – Kobiety potrafią być sto razy agresywniejsze od facetów. Rok temu pijana pasażerka pobiła cztery stewardesy. Jednej złamała rękę. Zdrowo się napracowaliśmy, zanim ją wyłuskaliśmy. Pasażerowie aż bili nam brawo.
Autor Juliusz Ćwieluch