Nie ma ludzi czyli "znikająca" emigracja na Wyspach
Pewien mój znajomy zatrudniał człowieka, który zupełnie nie nadawał się na stanowisko, które zajmował. Gdy zapytałem, dlaczego go nie wywali i nie weźmie kogoś lepszego odparł: nie ma ludzi. Patrząc na puste krzesła w czasie koncertu z okazji 3 Maja w Cadogan Hall w Londynie przypomniała mi się ta scena i to zdanie.
Pamiętam również, choć było to jakieś dwa lata temu, co mu odpowiedziałem: Pan mieszka w Wielkiej Brytanii kilkadziesiąt lat, a ja niecałe dwa i już znam co najmniej dwie osoby, które na tym stanowisku sprawdziłyby się lepiej. Ów znajomy przyznał, że pracownik jest lichy, ale też znalazł całe mnóstwo argumentów na jego korzyść. Że, w gruncie rzeczy, to porządny człowiek, że w środowisku od dawna się udziela i w ogóle, poza tym, że niewielki z niego w pracy pożytek, to równy gość.
"Nie ma ludzi" - padało później jeszcze wielokrotnie w różnych sytuacjach. Gdy słuchałem narzekań, że nie ma kto przejąć dorobku pokolenia emigracji wojennej, że jedna osoba musi być prezesem pięciu organizacji, bo nie ma nikogo na zastępstwo, że powierza się odpowiedzialne funkcje nieodpowiedzialnym ludziom... Zadawałem sobie wtedy pytanie, czy tylko mi się wydaje, że znam całe mnóstwo wartościowych ludzi, których inni nie znają i czemu ich nie znają ci, którzy powinni.
Piękny koncert z okazji Święta Narodowego 3 Mają. Goście specjalni, to prezydentowa Maria Kaczyńska i Edward książę Kentu. Także ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski z małżonką. Ponadto, większość osób dobrze znanych z udziału we wszystkich tego typu imprezach - prezydenci i prezesi najróżniejszych fundacji, związków, stowarzyszeń i kół, powiernicy, członkowie zarządu lub byłego rządu. Ludzie, których (może z wyjątkiem dwóch lub trzech twarzy) zawsze przyjemnie jest spotkać.
Ale na miły Bóg, na nich nie kończy się Polska w Londynie, że o reszcie tej Wyspy nie wspomnę. Nowych twarzy dostrzegłem bardzo niewiele. Mnóstwo pustych miejsc na sali, mocno rzucało się w oczy. Po prostu biło po oczach. Być może goście nie dopisali, ale osobiście uważam, iż na taką uroczystość zdecydowana większość zaproszonych przychodzi. Zapewne więc znów okazało się, że... nie ma ludzi. Na listach osób do zapraszania jest pewnie tylko gromadka prezesów, ludzi znanych z tego są znani (choć już nie wiadomo z jakiego powodu) i kilku dziennikarzy.
Otrzymałem zaproszenie na koncert na dwóch osób (po tym felietonie będzie to prawdopodobnie ostanie zaproszenie dla mnie z ambasady), i takie samo koleżanka z innej redakcji. Ponieważ nie mogła pójść ze mną żona, więc umówiliśmy się z tą koleżanką, że wejdziemy na jedno, a drugie komuś oddamy. Zaręczam, że para obdarowana biletem i zaszczytem udziału w koncercie nie przyniosła Polakom wstydu. Ona - absolwentka jednej z uczelni artystycznych, on - Polak tutaj urodzony - w pojęciu naszej szacownej emigracji doskonały gatunek Polaka.
Z powodzeniem rozdałbym jeszcze 10 zaproszeń wśród swoich znajomych, reprezentujących zresztą różne środowiska i profesje, ale którzy z pewnością nie przyszliby do Cadogan Hall w gumowcach i z puszką piwa w ręku. Jest wielu Polaków wykonujących niekoniecznie najbardziej prestiżowe zawody, którzy potrafią znaleźć się na koncercie równie godnie jak znajome i znajomi kilku lordów. Nie wpadli tylko na to, żeby założyć jakieś kółko wzajemnej adoracji z prezesem, sekretarzem oraz zaszczytnymi funkcjami dla pozostałych na jednej kanapie. Dlatego nie trafili do baz danych i nigdzie ich nie zapraszają, a być może wnieśliby sporo interesujących, nowych idei. Ale może chodzi właśnie o to, żeby nie wnosili.
Dzięki temu, że "nie ma ludzi" są tacy, którzy znakomicie funkcjonują i nawet utrzymują się z tego. Z przypiętą przez samych siebie etykietką niezastąpionych, poświęcających się i bezgranicznie oddanych. Po których już tylko potop, bo któż zostanie gdy ich zabraknie. Ich te puste krzesła w Cadogan Hall na pewno nie martwiły.
Robert Małolepszy