Nie będzie przeprosin za "płatnych zdrajców, pachołków Rosji"
Leszek Moczulski nie musi przepraszać grupy posłów SLD,
w tym Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera, za
"rozszyfrowanie" w 1992 r. w Sejmie skrótu PZPR jako "płatni zdrajcy,
pachołki Rosji" - orzekł Sąd Apelacyjny w Warszawie.
SA oddalił apelację powodów od wyroku Sądu Okręgowego z 2002 r., który oddalał ich powództwo wobec historycznego lidera Konfederacji Polski Niepodległej.
Wyrok SA jest nieprawomocny; pełnomocnik posłów SLD mec. Stanisław Mazur zapowiada kasację do Sądu Najwyższego. Oznacza to, że jeszcze trochę potrwa ten jeden z najdłuższych w historii polskiego sądownictwa cywilnych procesów z polityką w tle.
Według SA, inkryminowanego zwrotu Moczulskiego nie można, jak uczynili to pełnomocnicy powodów, wyjąć z kontekstu. "Apelacja koncentruje się na tym zwrocie, a cały kontekst wypowiedzi nie dawał podstaw do przyjęcia, że zamiarem pozwanego było zwrócenie się do poszczególnych posłów, ani by użył tego zwrotu wobec każdego z powodów z osobna" - powiedziała sędzia Izabela Fick- Brzeska w ustnym uzasadnieniu wyroku.
Podkreśliła, że zasadniczą kwestią w tym procesie było ustalenie, czy wypowiedź Moczulskiego dotyczyła poszczególnych posłów klubu SLD.
Moczulski wypowiedział inkryminowane słowa w lutym 1992 r. podczas debaty nad potępieniem wprowadzenia w 1981 r. stanu wojennego w Polsce. Zaraz po tym posłowie SLD wyszli z sali Sejmu. 56 ówczesnych posłów SLD, w tym Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miller, Marek Borowski, Józef Oleksy i Jerzy Jaskiernia, wytoczyło proces o ochronę dóbr osobistych, domagając się przeprosin od Moczulskiego.
Zeznający przed sądem posłowie SLD uznali te słowa za obrażające członków klubu. "Całe życie walczyłem z bandziorami, a tu ktoś mówi, że byłem 'płatnym pachołkiem'" - zeznał np. Jerzy Dziewulski. Powiedział, że był członkiem PZPR, ale jako "wychowany w antykomunizmie syn kierowcy żony marszałka Piłsudskiego" poczuł się osobiście dotknięty.
Moczulski replikował, że przytoczył jedynie znane mu od dzieciństwa słowa milionów ludzi, adresując je do tych, którzy podczas poselskiej debaty gloryfikowali stan wojenny, a nie pod adresem posłów SLD. "Mówiłem tylko o dziedzictwie zdrady narodowej, której grupa posłów, nie tylko z PZPR, broniła, gloryfikując stan wojenny" - dodał. Na uwagę, że sam należał do PZPR, odparł: "po paru miesiącach zdemaskowano mnie jako wroga i wyrzucono".
W 1993 r. ówczesny Sąd Wojewódzki w Warszawie orzekł, że Moczulski nie dowiódł powodom płatnej zdrady i nakazał mu imienne ich przeproszenie w prasie, radiu i TV. Koszt tych przeprosin sięgałby wieluset milionów starych zł. W 1994 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie uchylił ten wyrok i zwrócił sprawę do ponownego rozpatrzenia. SA uznał, że w I instancji nie oceniono słów Moczulskiego na tle całej debaty sejmowej; nie ustalono też, do kogo ta wypowiedź była adresowana i czyje konkretnie dobra naruszyła.
Proces wrócił do I instancji w 1995 r. W kwietniu 2002 r. Sąd Okręgowy uznał, że Moczulski nie musi przepraszać, gdyż nie chciał obrażać konkretnych ludzi, a jedynie nawoływał SLD do rozliczenia się z przeszłością PZPR; zwracał się w Sejmie do posłów lewicowego nurtu jako do kontynuatorów poprzedniej partii lewicowej. Sąd przypomniał też, że określenie "płatni zdrajcy, pachołki Rosji" funkcjonowało już wcześniej nieoficjalnie i "określało serwilistyczną postawę wobec ZSRR".
Podczas piątkowej rozprawy przed SA mec. Mazur wnosił o zwrot sprawy do I instancji. "To Moczulski ośmielił Andrzeja Leppera, który potem pomawiał posłów o różne bezeceństwa" - oświadczył, co spotkało się z gwałtownym protestem pełnomocnika Moczulskiego, mec. Wiesława Kamińskiego, który żądał utrzymania wyroku SO.
"SA w pełni podziela ustalenia faktyczne i ich ocenę dokonane przez SO" - oświadczyła sędzia Fick-Brzeska. Nie odniosła się ani razu bezpośrednio do samego zwrotu "płatni zdrajcy, pachołki Rosji", podkreślając, że całość wypowiedzi Moczulskiego trzeba badać nie pod kątem subiektywnej oceny posłów, lecz "w sensie obiektywnym".
Obecny w SA Moczulski był usatysfakcjonowany wyrokiem. "Jestem zaskoczony, że już po 11 latach sprawa się kończy" - powiedział. "Będzie kasacja" - skomentował krótko mec. Mazur. Żaden z jego mocodawców nie pojawił się w SA.