"Game changera nie będzie". Wojskowi ujawnili prawdę
Stany Zjednoczone przygotowują kolejny duży pakiet pomocy dla Ukrainy. Jak podaje agencja Reutera, będzie on obejmował rakiety o zasięgu większym niż w poprzednich pakietach. Mówi się, że Ukraina będzie miała możliwość rażenia celów oddalonych nawet o 150 kilometrów. - Wojsko zyska nowoczesną, bardzo precyzyjną broń - oceniają eksperci w rozmowie z Wirtualną Polską. Jak dodają, nie będzie to jednak "game changer".
Ukraina ma dostać rakiety, a dokładniej amunicję precyzyjną typu GLSDB, opracowaną w kooperacji Boeinga ze szwedzką spółką Saab Defence and Security. Ground-Launched Small Diameter Bomb (tłum. wystrzeliwane z ziemi bomby o małej średnicy) mogłyby trafić na front wiosną 2023 roku.
Pociski są kompatybilne z zachodnimi wieloprowadnicowymi wyrzutniami rakietowymi, czyli z zestawami M142 HIMARS. Rakiety miałby zasięg dwukrotnie większy, niż wykorzystywana obecnie amunicja.
Pocisk z bombą, która szybuje
GLSDB składa się z silnika rakietowego oraz bomby szybującej. Całość waży 270 kilogramów. Rakieta wznosi bombę na wysokość ponad 12 kilometrów, a czas, w jakim pokonuje odległość 150 kilometrów, to około osiem minut. Dzięki nawigacji inercyjnej i satelitarnej oraz naprowadzaniu laserowemu pocisk jest bardzo precyzyjny, a jego głowica może przebić nawet 90 centymetrów zbrojonego betonu.
- Tłumacząc obrazowo: jest to pocisk z bombą, która szybuje. To rodzaj broni, który jest bardzo nowoczesny. 150 kilometrów zasięgu to nie "game changer", ale dla Rosjan będzie to kolejny kłopot - komentuje w rozmowie z Wirtualną Polską płk rez. Piotr Lewandowski, weteran wojny w Iraku i Afganistanie.
Nowa broń dla Ukrainy. Jak wykorzysta ją wojsko?
Jak dodaje ekspert, nowy rodzaj broni, jaki dostanie Ukraina, ma dwie duże zalety. - Po pierwsze cena, bo pocisk jest tańszy, niż te, które obecnie wykorzystywane są w HIMARS-ach. Po drugie, Rosjanie nie są w stanie rozpoznać, gdzie stała wyrzutnia w momencie odpalenia. Rakieta po zrzuceniu bomby leci dalej, więc nie da się wyliczyć paraboli i określić miejsca, skąd została odpalona - wymienia płk Lewandowski.
GLSDB wykorzystuje się do niszczenia celów punktowych. - Świetnie nadaje się do uderzenia w stanowiska dowodzenia, składy amunicji, stacje radiolokacyjne, stacje obrony powietrznej - twierdzi rozmówca Wirtualnej Polski.
Z kolei zdaniem płk. Macieja Matysiaka, Ukraina będzie mogła razić wojska rosyjskie w miejscach, gdzie pododdziały będą przemieszczały się jeszcze w dużych kolumnach.
- W działaniach ofensywnych są tzw. rubieże rozwijania się. Cała dywizja do pewnego momentu porusza się w kolumnach, a dopiero potem się rozdziela. Mając środki rażenia większego zasięgu, możemy razić cele, zanim rozejdą się na różne kierunki. To pozwoli niszczyć zawczasu żywą siłę, żeby była słabsza, zanim przejdzie do bezpośredniego ataku w Bachmucie czy Donbasie - tłumaczy były zastępca szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego i ekspert fundacji Stratpoints.
- Jeżeli popatrzymy na mapę, to są odległości znajdujące cały czas na terytorium Ukrainy - dodaje.
Nowa broń przyda się szczególnie w rejonie Zaporoża. - Rosjanie będą mieli tam bardzo duży problem, bo nie mogą odsunąć się od linii walk. Poza tym w zasięgu wojsk ukraińskich będą lądowiska helikopterów i być może niektóre lotniska na terytorium Rosji. Na pewno polowe składy paliw czy amunicji, punkty komunikacyjne, czy zaopatrzeniowe - przekonuje płk Lewandowski.
Doniesienia mediów o możliwych dostawach rakiet dalekiego zasięgu wywołały poruszenie. Kijów nie dostanie jednak na razie systemu ATACMS, który mógłby dosięgnąć cele oddalone nawet o 300 kilometrów.
- Zastanawiam się, skąd opór przed dostarczeniem tych rakiet. Moim zdaniem powody mogą być dwa. Albo Stany Zjednoczone boją się eskalacji do poziomu ostrzału terytoriów rosyjskich, albo te rakiety mają coś, czego Amerykanie nie chcą, żeby wpadło w rosyjskie ręce. Z takich rakiet można wiele odzyskać i zobaczyć, jak są skonstruowane technologicznie - uważa płk Lewandowski.
Przełomu nie będzie?
Rozmówcy Wirtualnej Polski zgodnie przyznają, że na razie na froncie nie będzie "game changera".
- To może być tylko jedna sytuacja: jeżeli Rosja użyje broni atomowej. Koalicja Zachodu nie wyśle naraz tysiąca czołgów lub stu samolotów F-16. A tylko takie liczby mogą zmienić rozwój wydarzeń. Jeżeli chodzi o rakiety zasięgu 300 kilometrów, to nikt nie zagwarantuje, że Ukraina nie zaczęłaby atakować masowo terytorium Rosji. Poza tym Stany Zjednoczone nie mają tylu rakiet, żeby zapewniać im stały progres - odpowiada płk Matysiak.
Zobacz też: Odbudowa Ukrainy. W Polsce powstaje plan
- Czy wiemy, ile luf armatnich posiada Ukraina? Żeby przeprowadzić skuteczną ofensywę, na około 1000 luf potrzeba po 100-150 pocisków dziennie do każdej, czyli łącznie 150 tysięcy pocisków każdego dnia. Porównajmy to z ilością, która wykorzystywana jest obecnie - czyli 5-6 tysięcy jednostek dziennie. Od początku wojny wykorzystano 18 milionów amunicji - wylicza ekspert.
- Tak samo z czołgami. Jeżeli damy 100 Leopardów, to do skutecznej ofensywy każdy będzie potrzebował 4000 sztuk amunicji dziennie. Zapas na 30 dni to 120 tysięcy sztuk. Skąd to dostarczyć? Ukraina nie ma skąd wziąć amunicji, może ją dostać od nas. Jeden pocisk ATACMS do HIMARS to około 50 tysięcy dolarów. Wystrzeliwując 100 dziennie, potrzebujemy pocisków o wartości 5 milionów dolarów. Miliardowa pomoc z USA jest konsumowana bardzo szybko. Nie będzie "game changera", bo nikogo nie stać, żeby przejść na gospodarkę wojenną i produkować tak dużą ilości amunicji - podsumowuje płk Matysiak.
Mateusz Dolak, dziennikarz Wirtualnej Polski