Neuron zwany pożądaniem
Najskuteczniejszy z wymyślonych dotąd afrodyzjaków to urządzenie podłączone bezpośrednio do zakończeń nerwowych.
24.10.2005 | aktual.: 25.10.2005 09:56
Szukanie środka pobudzającego żądze cielesne przypomina poszukiwania świętego Graala. Zarówno opowieści o afrodyzjakach, jak i Graalu pełne są niesamowitych zdarzeń i mętnych pogłosek, które za dobrą monetę można wziąć tylko wtedy, gdy się mocno wierzy w istnienie przedmiotu poszukiwań. Zarówno Graal, jak i afrodyzjaki znalazły poczesne miejsce w światowym dziedzictwie kulturalnym i pozwoliły wielu osobom zarobić niemałe pieniądze. Różnica jest jednak taka, że miłosne specyfiki fascynują ludzi każdego wyznania i wywodzących się z każdej kultury - a w dodatku dzieje się tak od zarania dziejów. Początkowo afrodyzjaki miały służyć płodności plemienia, potem cementowaniu związków małżeńskich, dziś najczęściej są obiektem pożądania osób nastawionych na zmysłowe rozkosze. Nie zmieniło się jedno - nadal są żywym przykładem fantastyki, która bardzo rzadko ma coś wspólnego z rzetelną nauką.
POKARMY MIŁOŚCI
Książki poświęcone afrodyzjakom składają się na imponujący katalog ludzkiej naiwności. Nasi przodkowie próbowali ulepszyć życie intymne za pomocą najróżniejszych substancji, które kojarzyły im się z seksem. Możni tego świata, niejako przewidując powiedzenie „diamenty to najlepsi przyjaciele dziewczyny” połykali sproszkowane kamienie szlachetne. Azjaci doprowadzili na skraj wyginięcia nosorożce tylko dlatego, że rogi tych zwierząt mgliście kojarzą się z wymarzoną silną erekcją. Z podobnych względów do miłosnego menu trafiły także takie specjały, jak marynowane w winie węże, dżdżownice czy stonogi.
O ile środki tego typu w najgorszym razie mogą wywołać niestrawność czy zaburzenia pracy nerek, to inaczej sprawa wygląda w przypadku najsilniejszych i najbardziej pożądanych afrodyzjaków. Należą do nich toksyny zwierzęce - pochodzące między innymi z japońskich ryb fugu oraz chrząszczy Lytta vesicatoria, szerzej znanych jako hiszpańskie muchy (głównym efektem działania zawartej w nich kantarydyny są ostre stany zapalne dróg moczowych). Jednak prawdziwą kopalnią substancji narkotycznych i oszałamiających jest świat preparatów roślinnych, wśród których znalazły się konopie indyjskie, muchomory, bieluń dziędzierzawa, mak, koka i lulek czarny, nie wspominając o tak powszechnych używkach, jak alkohol (najczęściej w formie wina gronowego lub żeń-szeniowego).
Choć znawcy tematu twierdzą, że w badaniach korzystnie wypadła kora afrykańskiego drzewa yohimbe - jako środka pobudzającego erekcję - tak naprawdę działanie żadnego z tych specyfików nie zostało jednoznacznie potwierdzone przez naukowców. Rezultaty zawsze wyglądały podobnie - to, co na jednych ludzi działało znakomicie, na innych nie wywierało najmniejszego wpływu, a czasem dawało efekty wręcz przeciwne do zamierzonych (co nie dziwi w przypadku substancji tak nieprzewidywalnych jak narkotyki). Eksperymenty dowiodły natomiast, że w przypadku afrodyzjaków największą rolę odgrywa efekt placebo, czyli nastawienie psychiczne zażywających je osób. Wiara w skuteczność specyfiku może czynić erotyczne cuda, co doskonale opisała Isabel Allende w nieco ironicznej książce „Afrodyta”: gdy oznajmiała zaproszonym na obiad znajomym, że w daniach znajdą się miłosne specyfiki, u wielu z nich zaczynały one silnie „działać” zanim zostały spożyte. * ORGAZM MARKETINGOWY*
Na efekcie placebo nawet dziś - w epoce, wydawałoby się, naukowego oświecenia - pasą się firmy farmaceutyczne. Potężny sukces rynkowy leków na zaburzenia erekcji wynika w dużym stopniu z mitu, który przypisuje im właściwości podniecające (choć każdy lekarz wie, że działają one jedynie na ściany naczyń krwionośnych w wiadomym miejscu). W rezultacie pigułki „na impotencję” zażywa kilkanaście milionów mężczyzn na całym świecie, co producentowi słynnej viagry daje roczne przychody w wysokości blisko 2 miliardów dolarów!
Nic dziwnego, że branża farmaceutyczna próbuje znaleźć podobną żyłę złota na chłonnym rynku produktów dla pań. Mimo, iż viagra ewidentnie na kobiety nie działa, na rynek co jakiś czas trafiają produkty o zbliżonym działaniu i zachęcającym, różowym kolorze (przykładem może być rodzima vamea, oparta na argininie, dotychczas stosowanej głównie przez kulturystów i osoby ze schorzeniami wątroby). Uczeni testowali na kobietach leki przeciwdepresyjne, prostaglandyny i ziołowy avilmil. Przebadali też substancję naśladującą działanie melanotropiny (hormonu wytwarzanego przez przysadkę mózgową). Substancja powiększała libido u myszy, ale próby z udziałem ludzi nie przyniosły zadowalających rezultatów. Zapowiadane jako hit plastry z testosteronem, które miały zwiększać zadowolenie z życia intymnego blisko czterokrotnie, w rzeczywistości dają poprawę na granicy błędu statystycznego.
Problem polega też na tym, że leki te - podobnie jak naturalne afrodyzjaki - mogą wywoływać poważne skutki uboczne. Viagra czasem niekorzystnie wpływa na oczy i układ krążenia. Testosteron zwiększa ryzyko choroby wieńcowej, wywołuje trądzik, trwałe zmiany głosu i nadmierne owłosienie u pań. Fentolamina, inny niedoszły żeński afrodyzjak, sprzyja rozwojowi guzów tkanki tłuszczowej.
ELEKTRODY UNIESIENIA
Dziesięciolecia badań wykazały ponad wszelką wątpliwość, że pożądanie i zmysłowa rozkosz rodzą się i trwają przede wszystkim w mózgu. Znaczącą rolę odgrywa tu tak zwane ciało migdałowate, czyli ośrodek sterujący pierwotnymi emocjami (zarówno negatywnymi, jak i pozytywnymi). Badania dowodzą, że im większa jest ta struktura, tym silniejszym popędem seksualnym może się poszczycić mężczyzna. Pewną rolę mogą też odgrywać bodźce węchowe, wpływające bezpośrednio na działanie niektórych części mózgu. Wdychanie substancji obecnych w mleku karmiących matek powoduje u kobiet zwiększenie pożądania i częstsze występowanie fantazji seksualnych. Uczeni podkreślają jednak, że nie wyizolowano dotąd żadnej substancji chemicznej, którą można by uznać za prawdziwy ludzki feromon. Dostępne na rynku „perfumy pożądania” wykorzystują zapewne stary, dobry efekt placebo.
Podobnie wygląda wiarygodność urządzenia Slightest Touch - niewielkiego stymulatora, który ma pobudzać seksualnie kobietę po podłączeniu go w okolicach kostek po wewnętrznej stronie nóg. Tam według chińskiej medycyny mają znajdować się punkty powiązane z nerwami docierającymi do damskich rejonów intymnych. Starannie dobrane impulsy elektryczne doprowadzają ponoć użytkowniczki na skraj orgazmu w ciągu 10-20 minut. Do złudzenia przypomina to wizję z powieści „Pierścień” Larry’ego Nivena, gdzie umiejętne uciśnięcie pewnych okolic ciała czyniło z mężczyzny ubezwłasnowolnioną maszynę seksualną. Na razie uczonym udało się jedynie odkryć - i to ponoć przez przypadek - że bezpośrednie pobudzanie prądem elektrycznym pewnych zakończeń nerwowych w rdzeniu kręgowym może doprowadzić do szczytowania kobiety, które nie mogły go wcześniej zaznać. Technologia została wykorzystana w kosztującym 15 tysięcy dolarów implancie firmy Medtronic, który można obsługiwać bezprzewodowym pilotem. Niewątpliwą wadą urządzenia jest to, że
działa dopiero po wszczepieniu elektrod do wnętrza kręgosłupa. Dlatego prawdziwy orgazmotron, jak ten ze „Śpiocha” Woody’ego Allena, pozostaje odpowiednikiem świętego Graala - choć już na miarę XXI wieku.
Jan Stradowski
autor jest dziennikarzem naukowym tygodnika „Wprost”