ŚwiatNawrócenie Allama

Nawrócenie Allama

W 2008 roku Święta Wielkanocne wypadły wyjątkowo wcześnie. 22 marca, w wigilię Niedzieli Zmartwychwstania Pańskiego, w rzymskiej bazylice przed Ojcem Świętym Benedyktem XVI stało siedmioro dorosłych. Wszyscy mieli z jego rąk przyjąć sakrament chrztu, wyznać wiarę katolicką, wyrzec się szatana i tym samym zostać członkami jednego, rzymskiego i apostolskiego Kościoła. Uwaga dziennikarzy i komentatorów skierowana była jednak tylko na jednego z katechumenów.

Nawrócenie Allama
Źródło zdjęć: © AFP
Paweł Lisicki

22.06.2015 | aktual.: 23.06.2015 10:30

55-letni mężczyzna o smagłej cerze, ciemnych, gorejących oczach, twarzy szczupłej, wyrazistej, z zakolami na czole, w dużych brązowych okularach powtarzał słowa przysięgi chrzcielnej jeszcze bardziej stanowczo niż pozostali. Był to Magdi Allam, znany dziennikarz, publicysta, człowiek cieszący się we Włoszech sporą popularnością. Jednak tym, co nadawało temu wydarzeniu szczególny charakter, był fakt, że Allam, nim nawrócił się na wiarę katolicką, był muzułmaninem.

Nic dziwnego, że wielu uznało, iż ten dokonany przez papieża akt chrztu jest czymś symbolicznym. To nie była tylko jedna z wielu konwersji na chrześcijaństwo. I tak choćby Aref Ali Nayed, rzecznik 138 muzułmańskich uczonych, którzy podjęli wcześniej dialog religijny z Watykanem, stwierdził, że choć nawrócenie to sprawa prywatna, w tym wypadku sama uroczystość wskazuje na to, że chodziło tu o działania "świadome i prowokujące".

Niemniej jednak nawet we Włoszech, w Rzymie, ceremonia chrztu była czymś kontrowersyjnym. I to do tego stopnia, że już trzy dni po jej dokonaniu intencje papieskie musiał tłumaczyć na pierwszej stronie tekst redakcyjny oficjalnego watykańskiego dziennika "L'Osservatore Romano". Jego autor, Giovanni Maria Vian, pospieszył z wyjaśnieniem, że ceremonia w bazylice nie zawierała w sobie "żadnej wrogiej intencji w obliczu wielkiej religii, jaką jest islam".

Allam: Wyjdźcie z katakumb, żyjcie swoją wiarą otwarcie. Nie bójcie się

"Moje nawrócenie miało publiczny charakter, aby powiedzieć ludziom: "Wyjdźcie z katakumb, żyjcie swoją wiarą otwarcie. Nie bójcie się" - podsumował Allam. Doprawdy, czytając te wypowiedzi, wielu polskich czytelników musi zapewne patrzeć na tekst z niedowierzaniem i zastanawiać się, czy czasem ktoś nie usiłuje ich nabrać i robić sobie z nich żartów. Okazuje się, że w samej stolicy chrześcijaństwa, w centrum wiary, oficjalny watykański dziennik musi na pierwszej stronie tłumaczyć papieża, który ochrzcił muzułmanina, ba, że tenże konwertyta uznaje swój chrzest za wyraz sprzeciwu wobec terroru i zastraszenia, jakim podlegają inni byli muzułmanie. Wszystko to dzieje się w Unii Europejskiej ledwo kilka lat temu, w państwie, którego społeczeństwo wciąż w niemal 90 proc. przyznaje się do katolicyzmu.

Nie trzeba być specjalnie przenikliwym, żeby dostrzec, że coś się tu nie zgadza. Wydawało się, że chrzczenie i nawracanie jest podstawowym obowiązkiem Kościoła, tymczasem, sądząc po słowach watykańskiego komentatora, rzecz jest - w samym Rzymie, i to dokonana przez papieża - wyjątkowo dwuznaczna. Tak samo nie wiadomo, jak pogodzić ciągłe watykańskie deklaracje mówiące o islamie jako o religii pokoju, a o muzułmanach jako o braciach w wierze, z prostym faktem, że nowo nawróceni konwertyci ze strachu przed śmiercią ukrywają swoją wiarę.

Najkrócej mówiąc, zwolennicy dialogu ukrywają proste fakty: dla muzułmanina przejście na chrześcijaństwo jest niezależnie od kraju pochodzenia rzeczą w najwyższym stopniu niebezpieczną.

Najwięksi zapewne znawcy przedmiotu - brytyjscy historycy i religioznawcy Bernard Lewis i Buntzie Ellis Churchill - zauważają, że choć w islamie możliwa jest tolerancja dla różnych doktryn w obrębie religii Proroka, to ma ona swoje wyraźne i nieprzekraczalne granice. Nie obejmuje kogoś, kto przestał być muzułmaninem i stał się niewierny, przechodząc na przykład na chrześcijaństwo. Takiego człowieka określa się mianem "kafir". Uważa się go, piszą Lewis i Churchill, za apostatę. "Zgodnie z przeważającą interpretacją świętego prawa jest to przestępstwo zasługujące na najwyższą karę i przestępca taki musi zostać stracony niezależnie od wszystkich innych okoliczności. Przy takiej wykładni, nawet jeśli później odpokutuje i odstąpi od apostazji, nadal należy go zabić. Być może Bóg mu przebaczy, jednak nie może tego zrobić żadna ludzka władza. Karę taką stosuje się nawet wobec nowych konwertytów na islam, niezależnie od tego, jak krótko byliby wiernymi, jeśli wracają do swej wcześniejszej wiary.

Kara śmierci zwykle dotyczy nie tylko konwertyty, lecz także każdego odpowiedzialnego za jego nawrócenie. W tym kontekście niezwykłą popularność zdobyło pojęcie "takfir" - co oznacza 'wydać tego, kto twierdzi, że jest muzułmaninem, lecz jest faktycznie niewiernym'. Chodzi tu o ludzi, których skazuje się, jeśli odchodzą oni od islamu poza to, co uznaje się za dopuszczalne granice. Oskarżenie o takfir jest w istocie oskarżeniem o apostazję, przestępstwo karane śmiercią w większości systemów prawa islamskiego. W tradycyjnym państwie muzułmańskim i tradycyjnym społeczeństwie takfir oznaczało wyrok lub rozporządzenie wydane przez islamski sąd lub przywódcę, wykonywane przez policję lub inną władzę publiczną.

O tym wszystkim watykańscy hierarchowie nie wspominają. Nie zauważają, że ich rozumienie wolności religii jest całkowicie odrzucane przez muzułmanów. Nie chcą dostrzec prostego faktu, że przechodząc na chrześcijaństwo, Allam nie tylko wyznał nową wiarę, lecz także ściągnął na siebie groźbę.

Wydaje się, że mało kto takim rozumowaniem się przejął. Watykański komentarz z "L'Osservatore Romano" zdaje się świadczyć o tym, że w oczach samych przedstawicieli Kościoła udzielanie muzułmanom chrztu jest rzeczą co najmniej dyskusyjną. Skoro tak, trzeba przyjąć, i tak było w istocie, że Benedykt XVI zrobił coś nowego i zaskakującego. Faktycznie, można pytać, czy nie była to pierwsza taka uroczystość od kilkudziesięciu lat? A to znowu musi prowadzić do kolejnego pytania: Co takiego stało się kilkadziesiąt lat wcześniej, co sprawiło, iż rzecz tak, wydawałoby się, oczywista i naturalna jak to, że papież przyjmuje do Kościoła nawróconych innowierców, że udziela im chrztu i ratuje ich dusze przed wiecznym zatraceniem, przestała być oczywista i naturalna, a stała się wątpliwa i zaczęła budzić niepokój? Jak to możliwe, że papież musi się tłumaczyć z tego, co wydawało się przez wieki jego podstawowym zadaniem?

Zdaniem wszystkich obserwatorów Benedykt XVI, udzielając publicznie chrztu Allamowi, nawet podczas uroczystości, której włoski publicysta był tylko jednym z uczestników, zrobił coś zaskakującego i niezwykłego. Oddam znowu głos Allamowi: "Tak, dzięki temu dzisiejszemu świadectwu Benedykt XVI mówi nam, że powinniśmy pokonać strach i nie bać się potwierdzać prawdy o Jezusie nawet wobec muzułmanów". Do licha ciężkiego, ciśnie się pytanie, co takiego stało się na świecie, że najzwyklejszy i najbardziej podstawowy obowiązek papieża okazuje się świadectwem, które ma dawać otuchę innym? Do diabła, co zatem robili poprzedni papieże, że tak podstawowa rzecz jak chrzest muzułmanina wywołała takie zaskoczenie całej światowej opinii?

"Strach, strach, strach. Islam oznacza strach"

Czy wszyscy słyszą wyraźnie to co ja? Strach, strach, strach. Islam oznacza strach. Żeby nie było wątpliwości, znowu powołam się na wyjaśnienia Allama, według którego wyobrażenie sobie, że może istnieć umiarkowany islam, jest mrzonką, ponieważ ekstremiści zawsze znajdują dla przemocy pożywkę w niejasnych tekstach Koranu i przykładach z życia Mahometa. Sam Allam powiedział, że choć wiarę w islam stracił kilka lat wcześniej, to do nawrócenia na chrześcijaństwo skłoniły go słowa papieża Benedykta XVI.

Znowu coś jest nie tak. Powstaje prawdziwa zagadka. Dlaczego to, że papież ochrzcił muzułmanina, jest rzeczą aż tak nadzwyczajną i dlaczego nawróceni na chrześcijaństwo żyją w strachu przed śmiercią, skoro jak twierdzi Kościół i liczni inni, także świeccy znawcy, islam jest religią pokoju i tolerancji? Na czym polega dialog, skoro zdaniem muzułmanów, i to nie tych z daleka, nie jakichś brodatych talibów, co to biegają z nożem przy pasie, szukając, jak by tu poderżnąć gardła chrześcijanom, nie tych, co to z pasem szahida wkraczają do zatłoczonych autobusów i wysadzają się w powietrze, ale tych wykształconych i europejskich - warunkiem dialogu musi być potępienie tych, którzy na temat islamu mają zdanie krytyczne? Ktoś tu nie mówi prawdy. Ktoś tu musi coś ukrywać. O co w tym chodzi?

Jeszcze jeden kamyczek do układanki. Ledwo czcigodny muzułmański uczony tupnął nogą, ledwo wspomniał o kościelnym i europejskim triumfalizmie, ledwo swoją dezaprobatę wyraził, a już posypały się kolejne tłumaczenia i wyjaśnienia, tłumaczenia tłumaczeń i wyjaśnienia wyjaśnień. Kto nie wierzy, ten niech sprawdzi. Zamiast prostych słów pokrzepienia dla Allama kolejni watykańscy urzędnicy starali się całą rzecz zbagatelizować, unieważnić. Tak jakby ich nowy brat w wierze powiedział coś wulgarnego, niegodnego, haniebnego nawet. Przypominam, że chodzi tu o człowieka, który natychmiast po przyjęciu chrztu musiał zostać otoczony opieką policyjną i zejść niemal do podziemia.

Jak to zatem jest? Głosi Kościół obowiązek nawrócenia czy nie? Jest islam religią dialogu czy nie? Te pytania stają się tym bardziej uporczywe, kiedy zna się przyszłość. Chrzest Allama odbył się w marcu 2008 roku. Pięć lat później, też w marcu, tyle że 2013 roku, świat obiegła sensacyjna wieść: Allam ogłosił na swojej stronie internetowej, że opuszcza Kościół katolicki, gdyż pokazuje on zbytnią uległość wobec islamu. Dodał, że sprzeciwia się też euforii związanej z dojściem do władzy papieża Franciszka i sposobowi, w jaki odszedł Benedykt XVI. Tłumaczył także głębsze motywy swojej decyzji i pisał, że tym, co w największym stopniu doprowadziło do jego odejścia od katolicyzmu, był "religijny relatywizm, a w szczególności legitymizacja islamu jako prawdziwej religii, Allaha jako prawdziwego Boga, Mahometa jako prawdziwego proroka, Koranu jako tekstu świętego, a meczetów jako miejsc właściwego oddawania chwały".

Jaki morał można wyciągnąć z całej historii? Czy chodzi tu o przykład nadpobudliwego, niezbyt zrównoważonego neofity? Może jest to przypadek nieuleczalnej islamofobii? Nie znam Allama. Jednak nic z tego, co mówił, nie zdaje się świadczyć ani o ekstremizmie, ani o nienawiści, ani o braku równowagi psychicznej. Urodził się w Kairze, włoskie obywatelstwo otrzymał w 1986 roku, przez wiele lat, nim nawrócił się na katolicyzm, był jednym z najbardziej znanych publicystów zajmujących się islamem.

Można nie akceptować jego wyboru - wystąpienie z Kościoła nie najlepiej zdaje się świadczyć o głębokości jego wiary - ale nie jest łatwo go potępić. Przeciwnie. Trudno nie patrzeć z sympatią na człowieka, który chciał pozostać wierny sobie i swojemu sumieniu. Więcej. Nie sposób nie dostrzec swoistego dramatu tego człowieka. Chciał bronić chrześcijaństwa i Zachodu w czasie, kiedy ci, którym Opatrzność powierzyła to zadanie, woleli mówić o pokoju i dialogu.

Cały tekst dostępny w bieżącym wydaniu tygodnika "Do Rzeczy"
[

]( http://dorzeczy.pl/ )

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (27)