NATO szykuje "model niemiecki"? W tle bezpieczeństwo Polski i groźby Putina
Na szczycie NATO mają zapaść decyzje, które są strategiczne w kontekście zagrożeń ze strony Rosji. Jak zapowiedział szef Sojuszu Jens Stoltenberg, w najbliższym czasie mają zostać zwiększone grupy bojowe na wschodzie NATO do poziomu brygady, a także zwiększona liczebność sił wysokiej gotowości według tzw. modelu niemieckiego. - Sojusz podkreśla, że ma narzędzia wojskowo-polityczne, by wybić z głowy Putinowi złe zamiary. Gdyby jednak rosyjskie czołgi ruszyły, to NATO jest gotowe – mówi WP gen. Tomasz Drewniak, były Szef Wojsk Lotniczych i były Inspektor Sił Powietrznych Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych.
Na szczycie NATO w Madrycie Sojusz Północnoatlantycki ma przyjąć swoją nową koncepcję strategiczną. Ten kluczowy dokument będzie zawierał cele i zadania NATO na najbliższą dekadę.
- Szczyt w Madrycie jest decydujący. Nowa koncepcja strategiczna będzie mapą dla NATO w coraz bardziej niebezpiecznym i nieprzewidywalnym świecie - oświadczył Jens Stoltenberg. Najważniejsze zmiany mają pojawić się w doktrynie odstraszania i obronności, które będą polegać między innymi na przesunięciu wojsk Sojuszu bliżej jego zewnętrznych granic.
Model niemiecki? "Wojsko musiałoby być w gotowości bojowej"
Jak zapowiedział szef Sojuszu, NATO szykuje się do rozmieszczania brygad wedle "nowego modelu" nazywanego teraz w Brukseli "modelem niemieckim".
Według tej koncepcji, w państwie flanki wschodniej ma być rozmieszczone dowództwo, sprzęt i broń, ale bardzo duża część żołnierzy będzie stacjonować na stałe w swym macierzystym kraju. Jednak ich "wstępne przypisanie" do obrony któregoś z państw flanki wschodniej będzie oznaczać częste ćwiczenia na wschodzie oraz logistyczne przygotowanie do błyskawicznego przerzutu w razie wojny.
Zdaniem prof. Daniela Boćkowskiego, eksperta ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu w Białymstoku, "model niemiecki" ma ewidentnie odstraszać Putina od jakiejkolwiek próby agresji na kraje bałtyckie czy na Polskę. W jego opinii koncepcja przedstawiona przez Stoltenberga wymaga jednak czasu i dopracowania.
- Niemcy mogą przerzucić szybko swoje oddziały do naszego kraju. Z kolei polskie wojsko również może szybko trafić na Litwę. Ale gorzej z włoskimi, francuskimi, hiszpańskimi czy portugalskimi żołnierzami. Tu już mogą być problemy z logistyką. Dodatkowo poszczególne państwa muszą być przygotowane na przyjęcie takiej liczby żołnierzy. Muszą mieć bazy wojskowe, magazyny itd. - mówi WP prof. Boćkowski.
- Muszą też często tam ćwiczyć, tak żeby dobrze znać teren. Muszą posiadać zaplecze logistyczno-sprzętowe. Do tego dochodzi jeszcze zabezpieczenie linii transportowych, dowozu sprzętu i ludzi. To są bardzo wysokie koszty. Utrzymywanie zdolności bojowej żołnierzy w poszczególnych państwach również wymaga ogromnych nakładów finansowych - podkreśla ekspert.
Jego zdaniem, zwiększenie przez NATO sił wysokiej gotowości do ponad 300 tys. sprawdzi się, jeśli wojska Sojuszu będą niesamowicie mobilne.
- Patrząc, jak Rosja zaatakowała w pierwszych dniach wojny w Ukrainie rośnie obawa, że może uderzyć punktowo pociskami precyzyjnymi. Czym więc zabezpieczyć miejsca, w których ulokowane byłyby brygady wojskowe Sojuszu? W magazynach będzie broń, amunicja, paliwo. Cały komponent zbrojeniowo-logistyczny, ale starczy to tylko na trzy dni. Powiedzmy, że pierwsze oddziały przerzucimy, np. do Polski. Ale co będzie, kiedy trzeba będzie przeciwnika obezwładnić, np. Białoruś, która może być bazą dla rosyjskich pocisków. Na te pytania NATO powinno szczegółowo odpowiedzieć - uważa prof. Boćkowski.
W podobnym tonie wypowiada się gen. Tomasz Drewniak, były Inspektor Sił Powietrznych Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych i ekspert fundacji Stratpoints.
Zobacz też: Biden ogłosi ważną decyzję dla Polski? "To nie jest zły pomysł"
"Czy wszystkie państwa NATO się zgodzą?"
- W przypadku wariantu europejskiego - nazywanego niemieckim - NATO liczy, że cała jednostka ze sprzętem, wyposażeniem, elementami logistyki będzie przerzucona szybko w miejsce konfliktu. Tyle że podniesienie gotowości bojowej jednostek wojskowych i wysłanie ich w łącznej liczbie 300 tys. oznacza spory czas na przygotowanie. Jednostki muszą spełniać rygorystyczne warunki, być kompletne i profesjonalnie przeszkolone. Utrzymanie ich w kontrybucji do NATO może być 2-3 razy droższe, aniżeli utrzymanie w danym państwie. Koszty przygotowania takich jednostek będą nieprawdopodobne. Pytanie, czy wszystkie państwa Sojuszu finalnie się na to zgodzą – mówi nam gen. Drewniak.
Jego zdaniem, kluczowe dla NATO, mając na uwadze wojnę w Ukrainie, jest obecnie rozbudowanie systemu rozpoznawczego.
- Po to, żeby mając tygodnie bądź miesiące na przygotowanie się do ewentualnego konfliktu, Sojusz mógł sprawnie przerzucać wojska, np. z Zachodu do krajów bałtyckich. Jeżeli NATO posiada informacje wywiadowczo-rozpoznawcze, to rosyjskiej jednostce nie uda się wyjechać ot tak z garnizonu na ćwiczenia i nagle zająć całą Litwę czy Estonię – uważa gen. Drewniak.
I - jak dodaje - NATO nie mówi w swojej strategii o wojnie i zrobi wszystko, by do niej nie doprowadzić.
- Sojusz podkreśla, że ma narzędzia wojskowo-polityczne, by wybić z głowy Putinowi złe zamiary. Gdyby chciał wysłać czołgi, to NATO jest gotowe – uważa gen. Drewniak.
"Więcej wojska na wschodniej flance? Szczegóły nie na szczycie"
Z kolei w opinii prof. Boćkowskiego, kluczem do zwiększenia potencjału obronnego Sojuszu nie jest wysłanie kilku brygad czy przerzucenie żołnierzy w zagrożony rejon.
- Całkiem niedawno jeden z członków kierownictwa Sojuszu przyznał, że co z tego, że NATO jest duże, skoro brakuje nam możliwości i sprzętu. Okazuje się, że już de facto nie ma co wysłać, żeby pomóc Ukrainie. Kluczem do zwiększenia potencjału obronnego Sojuszu nie jest więc wysłanie kilku brygad czy przerzucenie żołnierzy w zagrożony rejon. Rosjanie również odpowiedzieliby błyskawicznym transportem jednostek. Kluczem jest umiejętność przejścia państw NATO w stan gospodarki wojennej i produkcja broni – uważa prof. Boćkowski.
Polskę na szczycie NATO reprezentuje prezydent Polski Andrzej Duda. Jak podkreślał przed wylotem do Madrytu, "Rosja jest największym zagrożeniem dla państw Sojuszu Północnoatlantyckiego".
- W Koncepcji Strategicznej NATO z 2010 roku Rosja była nazywana partnerem. Czas najwyższy, aby zmienić to podejście. Dzisiaj Rosja jest największym zagrożeniem dla państw Sojuszu - mówił.
Przypomnijmy, że Polska, ale też inne kraje bałtyckie liczą, że na szczycie padną twarde deklaracje dotyczące powiększenia NATO-wskich batalionów, mających po około tysiąc żołnierzy, do brygad, które zwykle liczą kilka tysięcy żołnierzy i dysponują znacznie większą siłą ognia.
Pytany o to w poniedziałek szef Sojuszu Jens Stoltenberg odpowiedział jednak bardzo dyplomatycznie. - Zwiększymy grupy bojowe we wschodniej części NATO do poziomu brygady. (...) Zwiększenie obecności na wschodniej flance nie musi być takie samo dla każdego kraju z NATO-wską grupą bojową - powiedział. I - jak podkreślił - szczegóły zostaną ustalone i ujawnione dopiero w przyszłości.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski