NATO kontra Rosja - bilans konfrontacji. Przepaść dzieląca obie strony źle rokuje na przyszłość
• Wznowienie spotkań Rady NATO-Rosja nie przyniosło większych pozytywów
• Problemem jest przepaść w postrzeganiu światowego porządku
• Celem Rosji jest uzyskanie stałego miejsca w "światowym prezydium"
• Ale przez słabość gospodarki Kreml będzie kontynuować strategię konfrontacji
• W miarę narastania kłopotów agresywność może przejść w nieobliczalność
• Podczas szczytu NATO w Warszawie przed Polską rysuje się szansa na wywarcie wpływu na politykę Sojuszu wobec Rosji
05.05.2016 | aktual.: 05.05.2016 10:05
Reaktywowanie działalności Rady NATO-Rosja ujawniło prawdziwą przepaść we wzajemnym postrzeganiu międzynarodowej rzeczywistości. A jednak po dwuletniej przerwie Sojusz ponownie uruchomił platformę wymiany poglądów, a Kreml skwapliwie podjął inicjatywę. Jakie intencje kierują Brukselą i Moskwą i jakie wnioski ze spotkania powinna wyciągnąć Polska, szczególnie przed lipcowym szczytem Sojuszu w Warszawie?
Płaszczyzny konfrontacji
W 2014 r. posiedzenia Rady NATO-Rosja zostały przez Sojusz zawieszone na znak protestu przeciwko rosyjskiej aneksji Krymu i hybrydowej agresji wobec Ukrainy. Przez dwa lata konfrontacja pomiędzy wspólnotą euroatlantycką i Rosją podniosła się do takiej temperatury, że jakiekolwiek formy dialogu wydają się niemożliwe. Nic dziwnego, że na przykład "Niezawisimaja Gazieta" porównała forum do wspólnych obrad sztabów generalnych ZSRR i III Rzeszy w czasie bitwy stalingradzkiej. Absurdy na bok, ale ze względu na kompletnie odmienne postrzeganie światowego porządku, nie wspominając o wartościach, którymi kierują się strony dialogu, Rada nie mogła przynieść żadnych pozytywów. Jeśli nie liczyć wymiany poglądów w myśl zasady, że lepiej rozmawiać niż walczyć. I tak też można podsumować efekt wspólnych obrad, bo poza bilansem rozbieżności w kluczowych kwestiach, za jedyny sukces uznać można sam fakt spotkania po długiej przerwie.
A lista rozbieżności jest długa. Sojusz zarzuca Rosji, że zajmując Krym złamała święte zasady prawa międzynarodowego. Ponadto Moskwa nie wywiązuje się z tzw. porozumień mińskich, co przekłada się na przedłużanie zachodnich sankcji ekonomicznych i finansowych. Zupełnie inna jest optyka rozwiązania problemu syryjskiego, lecz najważniejszym zarzutem jest geopolityczna destabilizacja Europy, a więc rosyjskie zagrożenie militarne wschodniej flanki NATO. O czym świadczy nie tylko wyjście Rosji z układu o zbrojeniach konwencjonalnych w Europie, ale generalna rozbudowa i zbliżenie rosyjskiej machiny wojskowej do granic Sojuszu. Efektem jest narastająca liczba niebezpiecznych incydentów pomiędzy siłami zbrojnymi NATO i Rosji.
Rosja formułuje agendę rozmów zupełnie inaczej. Po pierwsze, nie zamierza tłumaczyć się przed nikim z zajęcia Krymu, bo dokonało się na życzenie mieszkańców półwyspu. Jeśli chodzi o porozumienia mińskie, to Moskwa, podobnie jak Bruksela, nie jest stroną konfliktu, a więc zachodnie pretensje trafiają pod zły adres. Po drugie, co do zagrożenia wschodniej flanki, to Kreml czuje się ofiarą przybliżania machiny wojennej Sojuszu do swoich zachodnich granic, zresztą wbrew Aktowi Stanowiącemu NATO-Rosja z 1997 r. Rozbudowa własnych sił zbrojnych oraz ich dyslokacja na zachodniej flance to nic innego, jak adekwatna reakcja na zagrożenie ze strony Sojuszu. Jeśli chodzi o Syrię, to Rosja jako jedyna siła walczy z terroryzmem, w przeciwieństwie do Zachodu, który od kilku lat markuje takie działania.
Interesy
Jak widać z odmiennej optyki, strony zarzucają sobie stosowanie podwójnych standardów postępowania oraz skrajną nieufność. Naiwnością byłoby więc sądzić, że NATO i Rosja stęskniły się za sobą do stopnia usprawiedliwiającego wznowienie Rady. Patrząc chronologicznie, spotkanie poprzedził nieformalny szczyt prezydenta Baracka Obamy z przywódcami Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji i Włoch - kluczowych państw NATO i UE. W odróżnieniu od obrad z Rosją, spotkanie w Hanowerze przyniosło bardziej wymierne rezultaty, bo zaraz po nim USA potwierdziły zwiększone zaangażowanie militarne w Europie, motywując to rosyjskim zagrożeniem.
Jednak Ameryka nie jest już taka sama, jak kilka lat temu, a więc zagrożenie ze strony Moskwy jest dla Obamy koronnym argumentem nacisku na europejskich sojuszników. Chodzi o większy udział Niemiec, Francji i Włoch w finansowaniu infrastruktury Sojuszu, praktyczny udział w podwyższaniu bezpieczeństwa wschodniej i południowej flanki oraz o podniesienie wydatków na narodowe armie do 2 proc. PKB. Wynika z tego, że Waszyngton nie może nadal dźwigać większości wydatków NATO na swoich barkach i jest to dla Warszawy raczej zła wiadomość.
Zapewne na szczycie w Hanowerze chodziło także o coś więcej, a nie tylko o przyszłość Transatlantyckiego Partnerstwa Handlowego i Inwestycyjnego (TTIP). Po pierwsze, o zachowanie euroatlantyckiej i unijnej solidarności, bo nie jest tajemnicą, że Moskwa coraz skuteczniej gra na europejskich partykularyzmach. Po drugie, mimo obowiązywania formalnych sankcji antyrosyjskich, USA zależy na praktycznym wciąganiu Rosji w rozwiązywanie takich problemów bezpieczeństwa, co do których różnice poglądów nie są przeszkodą wspólnego działania. Chodzi na przykład o zabezpieczenie Europy przed terroryzmem czy też antyimigracyjną stabilizację Bilskiego Wschodu. Pragmatyzm Waszyngtonu i partnerów z NATO wynika tyleż z narastającego przekonania, że bez Moskwy trudniej jest uporać z szeregiem wyzwań międzynarodowych, co z przedwyborczej sytuacji w USA. Pod koniec urzędowania Obama nie chce pozostawiać następcy okazji do normalizacji stosunków z Rosją, dezawuując rezultaty własnej prezydentury. Znacznie ciekawsze są jednak motywy
udziału Rosji w Radzie.
Pięcioletnia prognoza
Taką cezurę czasową proponuje rosyjski politolog Dmitrij Trenin z Moskiewskiego Centrum Carnegie. Przyczyna leży w sytuacji wewnętrznej Rosji, a szczególnie w gospodarczej stagnacji, która cieniem kładzie się na strategię międzynarodową Kremla. Zajmując Krym dwa lata temu, Moskwa rzuciła wyzwanie amerykańskiej dominacji. Zaburzyła jednobiegunowy ład globalny, jaki powstał po zakończeniu zimnej wojny, a następnie interwencją syryjską złamała monopol USA i NATO na zagraniczne ekspedycje wojskowe. Jednocześnie surowcowa gospodarka rosyjska popadła w recesję, co silnie ogranicza możliwość kontynuacji wielkomocarstwowej polityki zagranicznej. W takich warunkach do priorytetów Kremla należy powstrzymanie zachodniego nacisku przywracającego status quo, przełamanie izolacji międzynarodowej powstałej na skutek sankcji oraz adaptowanie gospodarki do nowych uwarunkowań globalnych.
Jak podkreśla Trenin, celem Rosji jest uzyskanie stałego miejsca w "światowym prezydium", czyli globalne współdecydowanie, połączone z prawem weta, a więc współtworzenie reguł gry wraz z innymi mocarstwami. Inaczej mówiąc, Moskwa chce wymusić na wspólnocie euroatlantyckiej powstanie strefy bezpieczeństwa pomiędzy NATO i własnymi granicami. Szeroko rozumianymi granicami, bo włączającymi w obszar neutralny Gruzję, Mołdawię i Ukrainę. A to oznacza zastopowanie rozszerzenia Sojuszu na Wschód i blokadę wzmocnienia sił wojskowych NATO na wschodniej flance.
Szkopuł w tym, że ze względu na fatalny stan gospodarki, w latach 2016-2020 Kreml będzie się koncentrował na zewnętrznym kompensowaniu swojej słabości ekonomicznej. Co to oznacza w praktyce? Na pewno kontynuację strategii konfrontacji i napięcia międzynarodowego. Oczywiście Rosja nie wtargnie zbrojnie na obszar NATO. O ile - jak twierdzi Trenin - nie zostanie sprowokowana. Natomiast w pełni realne są incydenty militarne wzdłuż linii Arktyka - M. Bałtyckie - M. Czarne. Moskwa będzie także wzmacniała swój potencjał jądrowy i koncentrowała siły konwencjonalne na tzw. kluczowych kierunkach, czyli także na granicach Polski. Będzie również gmatwać sytuację zgodnie ze strategią hybrydową, nie wyłączając operacji z użyciem siły.
Problem leży jednak w stopniu determinacji Kremla, przewyższającej analogiczne możliwości i chęci zarówno USA, jak i NATO. Chodzi bowiem o utrzymanie obecnego ustroju społeczno-ekonomicznego Rosji, a mówiąc wprost - o fizyczne i materialne przetrwanie obecnych elit władzy i biznesu. A większa determinacja zawsze łączy się z większą skłonnością do ryzyka. Głos Trenina nie jest odosobniony, podobnie twierdzi były kremlowski technolog polityczny. Gleb Pawłowskij, bo o nim mowa, postrzega rosyjską twardą siłę jako nowy towar eksportowy, na podobieństwo ropy naftowej, a upodobanie do jej ryzykownego użycia, na przykład hybrydowego, jako skuteczną strategię marketingową wobec Zachodu.
Z drugiej strony, Rosja będzie wyrażała gotowość do współpracy na niwie antyterrorystycznej lub innych wspólnych wyzwań bezpieczeństwa, adresując ofertę szczególnie do UE. Jednak Trenin przestrzega, że taka opcja to wyłącznie instrument rozbicia europejskiej solidarności. Moskwa liczy na wewnętrzny rozpad UE dzięki wzrostowi partykularnych interesów narodowych państw członkowskich, bo dzięki nim słabnie euroatlantycki i europejski nacisk sankcyjny. I takimi właśnie przesłankami można tłumaczyć obecność moskiewskich reprezentantów na forum Rady NATO-Rosja. Jak również głośno wyrażane niezadowolenie ze struktury tej instytucji - jednolity głos 28 członków Sojuszu zamiast 28 głosów narodowych to nie jest rosyjski ideał wymiany i kształtowania poglądów. Najważniejsze są jednak wnioski, jakie z niepokojącej definicji Rosji powinna wysnuć Warszawa.
Przed szczytem NATO
Polska, jako gospodarz najbliższego szczytu NATO, będzie miała pewien wpływ na jego agendę. Co najważniejsze, będzie mogła także przedstawić swój punkt widzenia na sytuację bezpieczeństwa w naszej części kontynentu oraz własne inicjatywy w zakresie jej poprawy. A ta sytuacja układa się następująco: Warszawa staje w obliczu Rosji, która kierując się mocarstwową polityką, nie dostrzega interesów takich państw jak Polska. I ma, mówiąc brzydko, gdzieś dotychczasowe status quo w regionie i na świecie. Rosyjska agresywność może przejść w nieobliczalność w miarę narastania kłopotów z kompensacją siły.
Po drugie, Polska jest członkiem UE i NATO, a więc organizacji bezpieczeństwa przeżywających widoczny kryzys wewnętrzny i tożsamościowy, co stawia pod znakiem zapytania szeroko rozumiane sojusznicze zdolności obronne, także w dziedzinach pozawojskowych.
Po trzecie, UE i USA są potencjalnie zainteresowane złagodzeniem napięć z Rosją, co stawia nas automatycznie w mniej korzystnej sytuacji wobec Moskwy, ale także wobec Brukseli i Waszyngtonu. Nasz głos i punkt widzenia stają się po prostu mniej widoczne. Pytanie jest oczywiste - jak zbilansować bezpieczeństwo narodowe?
Przede wszystkim trzeba tym bardziej grać drużynowo z innymi państwami obu wspólnot, aby nie pogłębiać wewnętrznych podziałów, ale także zahamować postępującą izolację Warszawy na forum UE i NATO. Szczyt w Warszawie jest doskonałą okazją do zaprezentowania zdolności Polski do takiej gry, ale również wykazania się inicjatywnością w relacjach NATO-Rosja. Nie chodzi przy tym o zaostrzanie stosunków z Moskwą, ani stawianie NATO twardych warunków w sprawie baz, tylko o trudny, ale realistyczny kompromis. Tak się bowiem składa, że okno możliwości w stawianiu warunków powstałe na tle konfliktu ukraińskiego właśnie się zamyka. Europa ma na głowie terroryzm i migrację, a Rosja nieubłaganie odchodzi na drugi plan.
Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie inicjatywom politycznym dotyczącym poprawy klimatu, które pozwolą choćby na unikanie wzajemnych incydentów. Na dobrze wyrażoną deklarację polskiego autorstwa, zaakceptowaną przez Sojusz, Rosja będzie musiała odpowiedzieć - inaczej straci na prestiżu. Chodzi zatem o budowę środków zaufania, takich jak kanały łączności, kontakty wojskowe oraz, co proponuje Trenin, rolę pośrednika w misjach dobrych usług. Taka nisza w relacjach NATO-Rosja ciągle nie jest zajęta.
Jeśli zaś chodzi o polsko-rosyjskie bilateralia, to może warto ograniczyć antyrosyjską retorykę, na przykład pomnikową. Z drugiej jednak strony, wszystkie wolne siły i środki państwa trzeba poświęcić modernizacji armii. I to szybko, ale z głową, czyli wreszcie zakończyć kluczowe przetargi i rozpocząć dostawy sprzętu oraz broni do sił zbrojnych. Warto przy tym skoncentrować się na potencjale odstraszania nieograniczonym wyłącznie do armii, ale obejmującym obronną organizację społeczeństwa i adekwatny system edukacyjny.
Przedstawienie dobrze przemyślanych i możliwych do zrealizowania koncepcji narodowych podczas szczytu NATO na pewno wywrze odpowiednie wrażenie na sojusznikach. Chodzi przecież, aby także oni nabrali przekonania, że w krytycznych chwilach warto i trzeba Polsce pomóc. Tak samo jak my jesteśmy pewni wypełnienia naszych zobowiązań wobec NATO.