Nasz przyjaciel szpieg
Na zamkniętej sesji Sejmu – donosi prasa – szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego minister Andrzej Barcikowski wskazał Marka M. jako agenta brytyjskiego, który zamieszany jest w procedury lobbingowe w Polsce. Wielka Brytania jest państwem sojuszniczym. Czy to znaczy, że prowadzi u nas działalność wywiadowczą i czy musimy to tolerować? Dlaczego ABW nie aresztuje obcego agenta? – zastanawia się Krzysztof Mroziewicz, publicysta „Polityki”.
10.12.2003 | aktual.: 10.12.2003 12:00
Wywiad, z definicji, penetruje obszary tajne. To znaczy partnerowi mówi się tyle, ile powinien wiedzieć. Nie więcej. Zarazem wywiad, nawet przyjacielski, musi liczyć się z działalnością kontrwywiadu, czyli specjalistycznych służb sojusznika-przeciwnika, które będą paraliżowały oficerów-szpiegów czy agentów, zwłaszcza jeśli posuną się za daleko. Tak właśnie minister Barcikowski sparaliżował agenta M.M – pisze Mroziewicz.
Tygodnik podaje, że Amerykanin B.J. – przyjmowany w Polsce we wszystkich salonach, skądinąd były oficer wywiadu wojskowego z bardzo szanowanej senatorskiej rodziny, w USA zajmował się lobbingiem na rzecz przyjęcia Polski do NATO, a w Polsce o korzystne dla USA decyzje w sprawie zakupu samolotu wielozadaniowego. Nikt mu zresztą z tej przyczyny przykrości w Polsce nie wyrządzał – pisze Mroziewicz.
Literatura przedmiotu milczy o szpiegostwie przyjaznym – czytamy w „Polityce”. Czy to znaczy, że USA nie prowadziły wywiadu w Wielkiej Brytanii, a Niemcy we Francji? Wydaje się to nieprawdopodobne. Były szef wywiadu francuskiego w czasach prezydentury Georges’a Pompidou i Valery’ego Giscarda d’Estaing – Alexandre de Marenches – mówi: „W żadnym momencie dziejów żaden kraj godny tego miana nie był pozbawiony służb wywiadowczych” i przyznaje, że przekazał prezydentowi Francji z odpowiednim wyprzedzeniem tajne informacje o tym, że USA w grudniu 1971 r. dokonają dewaluacji dolara. Wywiad francuski SDE-CE ustalił nawet, jaki to będzie kurs. Wykorzystanie tej informacji przyniosło Francji poważne zyski – podaje tygodnik.
Minister Barcikowski wymieniając z nazwiska agenta brytyjskiego, dowie się, że kogoś z Londynu trzeba zabierać do domu. Chyba że sam zastosował zasadę wzajemności, bo kogoś z Londynu zabrał już wcześniej. Ale jeśli tak, to nie słyszeliśmy o tym na zamkniętej sesji parlamentu brytyjskiego – konkluduje publicysta.