Napięcie na linii prezydent-premier nie wróży dobrze
Media doniosły, że Kancelaria Prezydenta „z najwyższym zdumieniem” reaguje na zapowiedź złagodzenia przez Polskę rezerwy wobec przyjęcia Rosji do OECD. W tym samym czasie dowiadujemy się, że prezydent Kaczyński zamierza zwrócić się do Trybunału Konstytucyjnego z pytaniami na temat uprawnień swoich i rządu. To z kolei było reakcją na rządowe zapowiedzi wycofania się z Iraku do 2008 r. i szybkiego uzawodowienia armii, a więc rezygnacji z poboru jako instrumentu podstawowego. Czy te sygnały wskazują, że w kluczowych dla stabilności państwa relacjach prezydent – premier przechodzimy już od wymian złośliwości do poważniejszego kryzysu? Byłoby to bardzo źle dla Polski.
Abstrahując od tego, kto w tych sporach ma rację (a może raczej kto ma więcej racji), jest bezsporne, że publiczne zaistnienie takich sporów, szczególnie w dziedzinach dotyczących pozycji Polski za granicą, jest dla nas bardzo niekorzystne. Oczywiście zawsze będą jakieś spory między tymi ośrodkami władzy, jakieś napięcia są nieuniknione. I często tak bywało, premierzy polscy spierali się z prezydentami o różne kwestie, choć nie były to spory fundamentalne. Ale jest fatalnie, kiedy w świat idzie wyraźny sygnał: Polska może mieć dwie polityki zagraniczne. A państwo, które ma dwie polityki zagraniczne tak naprawdę przestaje być państwem. Takiego sygnału nie było w czasie żadnych rządów i żadnej prezydentury w Polsce do tej pory. A przecież stwierdzenie o „najwyższym zdumieniu” trudno rozumieć inaczej niż całkowite zdystansowanie się wobec zamiarów rządu, a nawet ich zdezawuowanie. Oczywiście, Rosja reaguje na zapowiedź wycofania się z blokady z zadowoleniem. Ale kto wie, czy jeszcze większym dla niej powodem
do zadowolenia nie jest właśnie owa sprzeczność sygnałów płynących z Polski, a na pewno nie jest to dla niej powód do zmartwienia. Z kolei dla naszych sojuszników i przyjaciół jest to powód do zmartwienia – bo być może polityka polska stanie się mniej przewidywalna. Zagrożenia płynące z takiej utraty spójnego wizerunku są oczywiste, one w istocie mogą naruszać naszą suwerenność, a już na pewno nikt, ani nasi przyjaciele, ani nieprzyjaciele, nie traktowaliby nas poważnie.
Poważnie wątpię, czy da się usunąć owe napięcia poprzez rozstrzygnięcie za pomocą Trybunału Konstytucyjnego, czego chciałby prezydent. Pomijam nawet to, że zdaniem prof. Winczorka TK może zajmować się tylko konkretnymi sporami, gdy jedna ze stron zrobiłaby już coś, co zdaniem strony drugiej nie leży w jej kompetencjach. A tu mamy na razie sprzeciw wobec zapowiedzi. Ale jeszcze ważniejsze jest to, że taki spór, wymaga albo zmiany Konstytucji (trzeba ją byłoby uczynić bardziej jednoznaczną w kwestii kompetencji prezydenta i premiera), albo co najmniej zasadniczej zgody politycznej między tymi dwoma ośrodkami. Tego nie rozstrzygną żadne sądy. I teraz, póki co, skoro zmiana Konstytucji to proces długotrwały, a skutki do końca niepewne, można apelować o rozstrzygnięcie polityczne, nie sądowe. Naprawdę, dwie najważniejsze w państwie osoby powinny na czas rozstrzygania tego sporu porzucić swe gorsety partyjne i porozumieć się w kilku fundamentalnych kwestiach. A w całej reszcie niech się różnią i spierają.
Powtarzam, aby to zrobić, zarówno prezydent, jak i premier muszą zapomnieć na pewien czas o swych sympatiach i afiliacjach partyjnych, a pomyśleć o państwie. Piszę to bez wielkiej wiary, bo wiem, że postulat jest mało realistyczny. Może więc jedynie warto zauważyć, że jeśli to się nie stanie, jeśli spór będzie nadal dotyczył istotnych elementów polskiej pozycji wobec zagranicy, to może być tak, że obydwie zaangażowane weń strony zostaną srodze ukarane przez wyborców przy najbliższej okazji.
Prof. Andrzej Rychard dla Wirtualnej Polski