"Napadał, ale nie doprowadzał kasjerów do bezbronności"
Na karę ośmiu lat pozbawienia wolności skazał
krakowski sąd 31-letniego Artura M., oskarżonego o dokonanie
siedmiu napadów na banki i wyłudzenie kredytów - poinformował rzecznik Sądu Okręgowego w Krakowie Waldemar Żurek.
03.08.2007 15:45
Mężczyzna, który pod koniec śledztwa w prokuraturze przyznał się do winy, w sądzie zaprzeczył, by napadał na banki. Jego obrońca wystąpił o pisemne uzasadnienie wyroku, co może być zapowiedzią apelacji. Dlatego wyrok jest nieprawomocny.
Sąd uznał, że oskarżony napadał na banki, ale nie doprowadzał kasjerów do stanu bezbronności. Obciążył także Artura M. kosztami i opłatami sądowymi w wysokości 37,5 tys. zł.
Napastnik, określany przez świadków jako "śmieszny człowiek w okularach", latem 2005 roku przez kilka tygodni napadał na małe oddziały banków w Krakowie, groził pracownikom atrapą pistoletu i zrabował w sumie 73,5 tys. zł. Nosił czapkę z daszkiem i duże okulary przeciwsłoneczne, zasłaniające twarz. Z miejsca rabunku odjeżdżał zazwyczaj rowerem, pieniądze przeznaczał na spłatę kredytów i grę w kasynach.
Artur M. został zatrzymany podczas rutynowej kontroli policji po ostatnim napadzie w październiku 2005 roku, w pobliżu obrabowanego banku. Miał przy sobie prawie całą kwotę, jaka została zrabowana z banku. W jego garażu znaleziono atrapę broni, kolekcję okularów i czapkę.
Prokuratura postawiła mężczyźnie 25 zarzutów, w tym siedem ws. napadów rabunkowych na banki w Krakowie i Gdańsku, oraz wyłudzenia kredytów z banków przy użyciu podrobionych dokumentów, nielegalnego posiadania dwóch naboi do pistoletu oraz kierowania gróźb karalnych pod adresem świadka w jego sprawie cywilnej.
Prokuratura podkreślała żmudną i profesjonalną pracę policji, która przeprowadziła mnóstwo badań i ekspertyz, które pomogły udowodnić winę podejrzanemu mężczyźnie. Artur M. przez całe śledztwo nie przyznawał się do winy, składał zażalenia na areszt i domagał się zwolnienia. Dopiero pod koniec śledztwa przyznał się do zarzutów. Miał tylko pretensje do świadków, którzy określali go jako "śmiesznego człowieka w okularach" i twierdzili, że mówił: "to jest napad, dawaj pieniądze", podczas gdy on - jak twierdzi - mówił tylko: "poproszę o 20 tys. zł".
Przed sądem Artur M. zmienił swoje wyjaśnienia i nie przyznał się do napadów na banki, a jedynie do wyłudzenia części kredytów. Po analizie zebranych dowodów sąd uznał jego winę za udowodnioną, wyeliminował jedynie z opisu czynu sformułowanie o tym, że doprowadzał kasjerów "do stanu bezbronności".
Seria napadów elektryzowała krakowskie organy ścigania od wakacji ubiegłego roku. 11 sierpnia został obrabowany bank przy ul. Kalwaryjskiej, 23 sierpnia - bank przy Karmelickiej, a 7 września - przy Rynku Kleparskim. 23 września rano mężczyzna napadł na ten sam bank przy Karmelickiej, co miesiąc wcześniej, a trzy godziny później - doszło do napadu na bank przy ul. Prądnickiej. 3 października obrabowany został bank przy al. Słowackiego.
Jednego z napadów Artur M. dokonał także w Gdańsku. Jak ustalono, kupił w tym celu rower w miejscowym supermarkecie, nie mógł go jednak odpiąć od płotu po napadzie i musiał zostawić. Ze zrabowanych pieniędzy spłacił tam od razu trzy zaległe raty kredytu i wysłał znajomej kartkę z pozdrowieniami. Pocztówka była dowodem w sprawie.