Co by się stało, gdyby Polska weszła do Unii Europejskiej z obecną sytuacją budżetową? Odpowiedź jest prosta: dostalibyśmy ogromne kary finansowe, a sposób wyjścia z kryzysu ustaliliby za nas brukselscy socjokraci - pisze Tomasz Sommer w najnowszym numerze tygodnika Najwyższy Czas!.
Traktat z Maastricht zakłada, że kraj członkowski nie może mieć deficytu budżetowego przekraczającego 3% PKB. Jest to kryterium niezbędne do uczestnictwa w Europejskiej Unii Walutowej i przyjęcia euro, a jego przekroczenie oznacza radykalną ingerencję Brukseli. Inne kryterium z Maastricht jest zapisane w polskiej konstytucji - dług publiczmy nie może przekroczyć 60% PKB. Nadzór w tych kwestiach sprawuje Komisja Europejska, zalecenia wydaje Rada Unii Europejskiej, a dodatkowy nacisk może wywierać Europejski Bank Inwestycyjny. Obrona przed wysokim deficytem wynika ze wspólnej polityki walutowej. Wspólna waluta oznacza, że deficyt jednego państwa będzie obciążał wszystkie inne.
Z drugiej strony to nakładane przez Unię reguły prawne powiększają polską dziurę budżetową - uważa autor. Proces dostosowawczy powoduje wzrost bezrobocia, a to zmniejsza dochód narodowy. Unijne normy powodują także wzrost kosztów w większości dziedzin życia: rośnie podatek akcyzowy i VAT, koszty funkcjonowania prywatnych firm. Zdaniem autora, może się okazać, ze Polski na razie nie stać na wejście do Unii Europejskiej.(aos)