Największy atut interwencji Rosji w Syrii. To może być klucz do zwycięstwa
Największy atut rosyjskiej interwencji w Syrii tkwi w tym, że występuje w duecie z syryjskimi siłami lądowymi. Zachodnia koalicja pod wodzą USA na takie wsparcie nie ma co liczyć. A może to być kluczowy element w powodzeniu całej operacji. Zresztą nawet bez tego rosyjskie zaangażowanie militarne jest o wiele poważniejsze od zachodniego.
Błyskawiczne przejście Rosjan od słów do czynów w Syrii zaskoczyło niemal cały świat. Ale Moskwa do interwencji na Bliskim Wschodzie szykowała się już od kilku tygodni, gromadząc w bazie lotniczej pod Latakią sprzęt i ludzi.
Co ciekawe, krótko przed pierwszymi nalotami Kreml zażądał od USA natychmiastowego wycofania samolotów z syryjskiej przestrzeni powietrznej. Więcej w tym jednak propagandowej gry niż realnych obaw o to, że lotnictwa obu mocarstw mogłyby sobie nawzajem przeszkadzać. Syria jest na tyle rozległym krajem, a operujące nad nią kontyngenty lotnicze na tyle nieduże, że prawdopodobieństwo spotkania się w powietrzu jest minimalne.
Zresztą trzeba pamiętać, że siły ISIS i rebeliantów nie dysponują własnym lotnictwem. Prawdopodobnie nie mają też stacji radiolokacyjnych i broni przeciwlotniczej dalekiego zasięgu, co pozwala samolotom Rosji czy USA latać nad Syrią z włączonymi transponderami. Zatem jeżeli napotkają na swojej drodze jakieś inne statki powietrzne, to mogą mieć prawie pewność, że mają do czynienia z nieformalnym sojusznikiem.
- Teoretycznie ryzyko może być tylko jedno, gdy samoloty z różnych państw, przy wyłączonych transponderach i innych urządzeniach rozpoznawania się nawzajem, znajdą się w jednym miejscu i jednym czasie. Wtedy może dojść do jakiejś kolizji - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Michał Likowski, redaktor naczelny magazynu “Raport”. - Ale takie niebezpieczeństwo jest absolutnie minimalne, musiałoby dojść do splotu tak fantastycznych okoliczności, że prawdopodobieństwem porównywalne jest to do wylosowania szóstki w totka - dodaje.
Partyzantki z powietrza nie pokonasz
Według informacji mediów Rosja rozmieściła w Syrii trochę ponad 30 samolotów bojowych - w tym 12 bombowców Su-24 i drugie tyle samolotów szturmowych Su-25 - oraz kilkanaście śmigłowców. Zdaniem Likowskiego jest to bardzo poważne zaangażowanie się Moskwy w syryjski konflikt, tak naprawdę o wiele większe niż w przypadku krajów zachodnich.
- 30 w miarę nowoczesnych samolotów, intensywnie wykorzystywanych i z wystarczającym zapasem amunicji, jest w stanie zmienić obraz nawet dużego konfliktu. Problem jest jednak inny - czy przy pomocy wyłącznie sił lotniczych istnieje w ogóle możliwość zniszczenia przeciwnika, który działa w niewielkich, nieregularnych grupach - ocenia Likowski.
Historia pokazuje, że jeszcze nikt nie wygrał wojny partyzanckiej samymi bombardowaniami. Ostatnio znów przekonał się o tym Pentagon, którego kampania lotnicza nad Syrią i Irakiem, choć kosztowała miliardy dolarów, w niewielkim stopniu podkopała fundamenty Państwa Islamskiego, co potwierdzają raporty amerykańskich służb wywiadowczych. Tymczasem Rada Federacji udzieliła zgody prezydentowi Władimirowi Putinowi właśnie jedynie na prowadzenie operacji lotniczej.
- Generalnie w Syrii trwa wojna na wyczerpanie. Raz jedna strona zdobywa postępy, raz druga. Nie sądzę, żeby w takiej liczbie rosyjski kontyngent lotniczy mógł decydująco wpłynąć na przebieg tego konfliktu. Ale może wzmocnić siły Baszara al-Asada na jakimś strategicznym kierunku - wskazuje z kolei Szymon Tetera, redaktor naczelny magazynu "Lotnictwo".
Tajemnicą poliszynela jest, że Kremlowi chodzi nie tyle o zwalczanie Państwa Islamskiego, co podtrzymanie przy życiu podupadającego reżimu Asada - ostatniego sojusznika Rosji na Bliskim Wschodzie. Stąd też konsternacja przywódców zachodnich po pierwszych rosyjskich nalotach, których celem nie było terytorium ISIS, a prawdopodobnie syryjscy rebelianci.
Tak czy inaczej, Rosjanie przyjęli w Syrii inną metodę działania niż państwa zachodnie. Skoncentrowali się na wykorzystaniu samolotów szturmowych czy bombowców frontowych i prawdopodobnie będą atakowali z niższych wysokości, co w rezultacie da większą skuteczność nalotów. Ponadto mała odległość między bazą a teatrem działań pozwoli im intensywniej wykorzystywać swoje siły.
Kłopoty z celnością?
Inna sprawa, że siły powietrzne Rosji są w tyle za zachodnimi armiami w dziedzinie lotniczej amunicji precyzyjnego rażenia, co stawia pod znakiem zapytania skuteczność rosyjskich nalotów. Problem ten zdają się potwierdzać nagrania z pierwszych bombardowań pozycji rebeliantów w Syrii, opublikowane przez rosyjskie ministerstwo obrony. Zdaniem niektórych ekspertów na materiale widać, że samoloty mogły chybić celów.
Jednak w opinii redaktora naczelnego magazynu "Lotnictwo", brak odpowiedniej ilości inteligentnych bomb nie zawsze musi przełożyć się na gorsze rezultaty nalotów. - Syryjskie lotnictwo zanotowało sukcesy w walce z rebeliantami, a na pewno miało gorszy sprzęt i amunicję od lotnictwa rosyjskiego. Było w stanie dokonać pewnej liczby dokładnych uderzeń, bo mając rozpoznany cel wielkopowierzchniowy, jak np. magazyn, nie potrzeba amunicji precyzyjnego rażenia. W czasie II wojny światowej radzono sobie bez tego typu bomb i do dziś amunicja niekierowana znajduje się na wyposażeniu wszystkich sił powietrznych świata - zauważa.
Z kolei zdaniem Likowskiego należy pamiętać, że Rosjanie nie prowadzą wojny z USA, tylko z uzbrojonymi w lekką broń partyzantami. Środki rażenia, którymi dysponują ich siły powietrzne, przeciwko takiemu przeciwnikowi w zupełności wystarczą.
Największy atut
Być może najpoważniejszym atutem Rosji nad zachodnią koalicją anty-ISIS, jest fakt, że Moskwa współpracuje blisko z Syrią od dziesięcioleci. Rosjanie mają dobrze rozpoznane cele strategiczne na syryjskim terytorium i w przeciwieństwie do Amerykanów mogą liczyć na wsparcie wywiadowcze tamtejszych służb i armii przy wskazywaniu potencjalnych celów dla ich samolotów. A to ma niebagatelne znaczenie dla skuteczności bombardowań, a w efekcie - powodzenia całej operacji.
- Największa siła rosyjskiej interwencji w Syrii jest taka, że występuje w duecie z syryjskimi siłami lądowymi. Dzięki temu można bezpośrednio skoordynować działania na ziemi i w powietrzu. I na pewno przy syryjskich oddziałach będą działać rosyjscy oficerowie łącznikowi, chociażby po to, by uniknąć wzajemnego ostrzelania - podkreśla szef "Raportu".