Największy absurd ustawy Dudy. Tanim populizmem zapcha sądy na wieki
Prezydent Andrzej Duda chce "przywracać elementarne poczucie sprawiedliwości". Ma to się ziścić dzięki skardze nadzwyczajnej, czyli prawu do zaskarżenia już prawomocnego wyroku. Nie tylko tego, który zapadnie w przyszłości, ale każdego wydanego w ciągu ostatnich 20 lat. Problem w tym, że od początku 1997 roku do połowy 2017 roku tylko w I instancji wydano niemal 7,3 mln wyroków skazujących. Nawet jeśli zaledwie 1 proc. z nich spróbuje złożyć skargę do SN, oznacza to paraliż.
Prezydent Andrzej Duda chce pozyskać społeczne poparcie dla swojej ustawy o Sądzie Najwyższym przedstawiając ją jako "prospołeczną" i "przywracającą elementarną sprawiedliwość". Liczy, że dzięki temu wyborcy przystaną na wzmocnienie roli prezydenta, bo do tego prowadzi ustawa. Jej zapisy szczegółowo analizowaliśmy w WP zaraz po opublikowaniu projektu przez Kancelarię Prezydenta.
Na każdym kroku prezydent i jego współpracownicy podkreślają, jak niesprawiedliwe były sądy. Symbolem tego prospołecznego wymiaru ustawy o SN ma być Zofia Romaszewska, zasłużona działaczka opozycji antykomunistycznej i doradczyni Andrzeja Dudy. Choć nie jest prawniczką, prezydent wyznaczył ją do reprezentowania go przed Sejmem w trakcie prac nad ustawą. Prezydent kilkakrotnie powoływał się też na Janusza Wojciechowskiego, byłego posła PiS, dzisiaj audytora w Europejskim Trybunale Obrachunkowym.
Lata niepewności
Propozycja prezydenta zakłada, że obywatel, który będzie czuł się pokrzywdzony przez wyrok sądu, będzie mógł złożyć do Sądu Najwyższego skargę specjalną. Takie prawo będzie przysługiwało do 5 lat od uprawomocnienia się wyroku. Nawet, jeśli był wyrok I instancji i obywatel nie skorzystał z przysługującego mu prawa apelacji do II instancji, tym samym nie wyczerpując przewidzianej prawem możliwości walki o swoje racje. To sprawi, że przez pięć lat po zapadnięciu wyroku, jego strony nie będą mogły być w 100 procentach pewne, że to już ostateczny werdykt.
Co więcej, przez najbliższe 3 lata takiej pewności nie będzie miała większość osób, które zetknęły się z sądem przez ostatnie 20 lat. Bo zgodnie z przepisami przejściowymi, przez 3 lata po wejściu w życie ustawy, skargę specjalną będzie można wnieść od wyroków, które uprawomocniły się po17 października 1997 r. Co to oznacza w praktyce? Paraliż.
Miliony spraw
W 2016 roku sądy I instancji wydały 716 tys. wyroków w sprawach cywilnych i gospodarczych. 5 lat wcześniej, czyli w 2011 r. wyroków w tych rodzajach spraw było 547 tys. Na stronie Ministerstwa Sprawiedliwości można znaleźć statystykę dotyczącą osób osądzonych w I instancji w latach 1997 - 2017
(pierwsza połowa). W tym czasie zapadło 7 305 595 wyroków. Oczywiście niemal każdy skazany uważa, że siedzi za niewinność i sąd się na nim uwziął. Ale nawet gdyby zaledwie 1 proc. osądzonych uznało, że wyrok był niesprawiedliwy, mielibyśmy ponad 73 tys. wniosków o skierowanie do SN skargi nadzwyczajnej
Zgodnie z proponowaną przez Andrzeja Dudę ustawą, pierwszym filtrem byłoby kilka instytucji, które w imieniu obywateli będą mogły wnieść skargę do SN. To na nie spadnie ciężar wstępnej oceny skarg obywateli. I albo w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich czy Prokuraturze Krajowej pojawią się dziesiątki, jeśli nie setki nowych etatów, albo skargi będą taśmowo przekazywane do Sądu Najwyższego. I tam zacznie się tworzyć monstrualny zator, który jeszcze bardziej utrwali przekonanie o przewlekłych postępowaniach sądowych.
Zaskakujące, że prezydent Duda w ogóle nie bierze pod uwagę kosztów swoich propozycji. Bo w ocenie skutków finansowych ustawy pisze tylko o kosztach wynikających z przejścia w stan spoczynku sędziów SN, powołania nowych, a także utworzenia instytucji ławników. W dodatku nie padają konkretne kwoty, co dowodzi, że nawet ludzie prezydenta nie wiedzą, jaka może być skala skarg nadzwyczajnych. Możliwe więc, że w imię schlebiania "poczuci sprawiedliwości społecznej" Andrzej Duda sprowadzi na polskie sądy największą klęskę w historii.