Największe działa w historii
Gigantyczne armaty wykorzystane w wojnach światowych potrafiły ostrzeliwać kilkusetkilogramowymi pociskami cele oddalone o ponad 100 kilometrów. Niemcy bombardowali nimi m.in. wybrzeże Anglii. Pociski przelatujące nad kanałem La Mache okazały się jednak stosunkowo niegroźne. Doświadczenia wojenne - nie tylko pierwszej i drugiej wojny światowej - wyraźnie wskazują, że olbrzymie działa mają niewielką wartość bojową. Wielkie armaty mogą służyć najwyżej do okazywania źle rozumianego prestiżu państwa i leczeniu kompleksów dyktatorów - pisze dr Tymoteusz Pawłowski w artykule dla WP.
Artyleria jest królową wojen. Jej pojawienie się na polach bitew zwiastowało koniec epoki zamków i rycerzy. W 1453 roku pod ogniem tureckich armat padł Konstantynopol, po roku 1492 europejskie arkebuzery podbiły Amerykę. Oba te wydarzenia kończą średniowiecze i rozpoczynają epokę nowożytną.
Niemal natychmiast rozpoczął się wyścig zbrojeń. Starano się budować działa coraz większe, coraz bardziej niezawodne, coraz sprawniej poruszające się. I właśnie zapewnienie mobilności było najważniejsze: działa oblężnicze - na przykład takie, które zdobywały Konstantynopol - ważyły blisko 20 ton, a ich przewożenie wymagało zaprzęgu z 48-60 wołów. Równie dużo kłopotów sprawiało dostarczenie amunicji - przeciw murom Konstantynopola użyto blisko 20 tys. pocisków. Armie stały się wkrótce niczym więcej, jak eskortą powolnych armat i taborów.
Trzeci Rzym
Po upadku Konstantynopola, pskowski mnich Filoteusz wysłał do księcia moskiewskiego Wasyla III list, w którym zaprezentował swoją wizję historii: "pierwszy Rzym upadł na skutek herezji, drugi Rzym - Konstantynopol - na skutek zdrady prawdziwej wiary, trzecim Rzymem jest Moskwa, a czwartego już nie będzie". Wasyl uznał pomysł za doskonały, kazał nazywać swoje państwo po grecku (Rosja, zamiast Ruś), przyjął za herb rzymskiego dwugłowego orła i postanowił zbudować największe działo na świecie.
"Car-puszka" - działo skonstruowane na zamówienie Wasyla III fot. Wikimedia Commons/Mario Modesto Mata
Powstało ono dopiero w 1586 i było przeogromne. Ważyło niemal 40 ton, a kaliber lufy - w tym wypadku jej wewnętrzna średnica - wynosił blisko 900 milimetrów. Nie wiadomo z ilu wołów składałby się zaprzęg mogący je przewieźć, bowiem "Car-puszka" - jak nazywa się to działo - nigdy nie opuściło Moskwy. Najprawdopodobniej nigdy także nie strzelało (choć radzieccy naukowcy odkryli w 1980 roku, że oddano z niego przynajmniej jeden strzał). "Car-puszki" nie użyto ani do obrony Moskwy przed Polakami w 1610 roku, ani do obrony przed Francuzami (i Polakami) w roku 1812.
Tymczasem niewiele mniejsza od "car-puszki", odlana w 1464 roku przez Turków, "bombarda dardanelska" strzelała do Brytyjczyków jeszcze w 1807 roku. Czyniła to skutecznie: od jej ognia poległo 28 Anglików. Jak widać działa wyprodukowane w XVI wieku zachowały pewną wartość bojową nawet w XIX wieku. Dopiero jego druga połowa przyniosła artylerii rewolucyjne zmiany.
Gruba Berta i Chuda Emma
Niemiecki moździerz "Gruba Berta" fot. Wikimedia Commons
Przez 500 lat armaty były niczym więcej, jak zamkniętymi z jednego końca rurami, które ładowano czarnym prochem i kulistymi pociskami. Kmicic - a właściwie Henryk Sienkiewicz - opisał ich działanie następującymi słowami: "prochy buchają w tyle armaty, bo wtedy wyrzucają kule i impet przodkiem wylatuje". Kule - dodajmy - swym impetem wylatywały na odległość 2-3 kilometrów. W XIX wieku niemal wszystko się zmieniło. Żeliwo i brąz, z którego wykonywano działa, zastąpiono wytrzymalszą i lżejszą stalą. Umożliwiło to zastąpienie prochu czarnego o wiele mocniejszym prochem bezdymnym, którego jeszcze ważniejszą zaletą było to, że nie pozostawiał po sobie osadów i lufy nie trzeba było czyścić po każdym strzale. Można było zatem zwiększyć szybkostrzelność, co uzyskano poprzez otwarcie "wlotu" lufy na czas ładowania i zamykania go na czas strzału (ten element działa nazywa się więc zamkiem). Zmieniły się także pociski: przestały być kulami i przybrały stożkowy lub cylindryczny kształt. Wreszcie zamontowano w działach
oporopowrotniki - czyli mechanizmy pochłaniające energię odrzutu: działa nie "odskakiwały" kilka metrów w tył po każdym strzale.
Pierwszym działem, na którym zastosowano wszystkie te wynalazki, była francuska armata kalibru 75 mm, wyprodukowana przez Schneidera. Została ona nazwana "modelem 1897", trafiła do uzbrojenia większości armii świata - i przez kolejne pół wieku decydowała o losach wojen. To ona zatrzymała Niemców prących na Paryż w 1914 roku i Rosjan atakujących Warszawę w roku 1920. Była działem niesamowicie skutecznym, ale też jednym z mniejszych - nic dziwnego, była przecież jednym z pierwszych.
Doskonała "75" bardzo często pojawia się na zdjęciach z epoki, w gruncie rzeczy jednak mało kto o niej wie. Wszystkim natomiast znana jest nazwa "Gruba Berta" - choć jej sława nie dorównuje jej dokonaniom. Nie ostrzeliwano z niej Paryża, nie niszczyła twierdz, ani nie była największą armatą. Była jedynie sławna.
Bertha Krupp była w latach 1902-1943 właścicielką największej niemieckiej firmy zbrojeniowej, która w przededniu wojny wyprodukowała kilka moździerzy oblężniczych kalibru 42 cm. Nosiły one kilka oficjalnych nazw, ale znane były jako "Dicke Berhta", czyli "Gruba Berta". Działo ważyło 43 tony i wystrzeliwało 830 kilogramowy pocisk na odległość 12 kilometrów. Wystarczało to całkowicie do niszczenia twierdz i fortów - szczególnie ich słabo opancerzonych dachów i stropów.
Jednak to nie ona sprawiła, że w czasie pierwszej wojny światowej fortyfikacje straciły na znaczeniu. "Gruba Berta" była zbyt gruba, zbyt ciężka - do jej przewożenia trzeba było używać kolei. I chociaż starano się użyć do tego celu ciągników mechanicznych, to nie dawały sobie rady na gruntowych drogach (a szos wtedy nie było...) Prawdziwą autorką niemieckich sukcesów była austriacka "Chuda Emma" ("Schlanke Emma") - kalibru 30,5 cm, ważąca "tylko" 20 ton, ale rozkładana do transportu na 3 części. W porównaniu z Grubą Bertą Chuda Emma była prawdziwym demonem prędkości, a jej ważące 384 kilogramów pociski były równie skuteczne. Przyznali to sami Niemcy, wymieniając w swoich Bertach lufy kalibru 42 centymetry, na lufy 30,5 cm.
Działo "21 cm Kanone 12 in Eisenbahnlafette" ustawione po francuskiej stronie kanału La Manche, ostrzeliwało wybrzeże Anglii fot. Wikimedia Commons
Bardzo często - ale błędnie - "Grubą Bertą" nazywane jest niemieckie działo, które w 1918 roku ostrzeliwało Paryż. Niemcy określali je jako "Paris-Geschütz" - czyli "armata paryska". Był to prawdziwy olbrzym: ważył 256 ton i był zamontowany w specjalnym pociągu. Lufa kalibru 210 mm była długa na 34 metry: konieczny był naciąg linowy, żeby nie uginała się pod własnym ciężarem. Ładunek miotający został specjalnie opracowany i wypełniał komorę długą na blisko 5 metrów. Nadawał on pociskom tak wielką prędkość, że po każdym wystrzale zdzierał kolejną warstwę lufy. Pierwszy pocisk miał średnicę 216 mm, a każdy następny - o dziesiątą część milimetra większą. Po 65 strzałach lufę należało odesłać do regeneracji. Celem dla armaty paryskiej był oczywiście Paryż: ostrzeliwano go z dystansu 120 kilometrów. Od marca do sierpnia niemieckie pociski przyniosły śmierć 250 Francuzom, a ciężkie rany 620. Nie było to zbyt imponujące biorąc pod uwagę koszt całego przedsięwzięcia - a musiał być ogromny. Nie wiadomo jednak
dokładnie jaki, bowiem Niemcy w przededniu swojej klęski zniszczyli zarówno armatę, jak i dokumenty z nią związane.
Cudowne bronie
W czasie pierwszej wojny światowej Niemcy uznali, że mogą ją wygrać, budując armaty i czołgi większe niż ich przeciwnicy. Choć okazało się to błędem, powtórzyli go w kolejnej rozpętanej przez siebie wojnie. Zbudowali m.in. dwa ulepszone egzemplarze działa paryskiego pod nazwą "21 cm Kanone 12 in Eisenbahnlafette". Wraz z kilkoma innymi działami zostały ustawione nad kanałem la Manche i od 1940 do 1944 roku zajmowały się ostrzeliwaniem jego wód oraz południowych wybrzeży Anglii. Brytyjczycy nie pozostali dłużni, choć do kontrakcji wykorzystywali bardziej konwencjonalną broń: działa okrętowe, których nie zamontowali na pancernikach. W pojedynku wygrali Brytyjczycy, topiąc pięć statków wroga. Niemcom udało się zatopić raptem dwa, na lądzie zabili jednak 216 angielskich cywilów.
Większe sukcesy miały przynieść Niemcom działa V-3 - trzecia z "cudownych broni". Ich lufy miały długość 120 metrów i były na stałe osadzone w ziemi, w odpowiednim kierunku i pod odpowiednim kątem. Pocisk osiągał olbrzymią prędkość: innowacją było zamontowanie wzdłuż lufy kilkudziesięciu komór prochowych, w których ładunki miotające detonowano stopniowo, zaraz po minięciu ich przez pocisk. Pociski nie były wielkie - miały średnicę 150 mm - ale planowano strzelanie salwami. W Mimoyecques, na francuskim wybrzeżu, Niemcy budowali dwa bunkry - każdy wyposażony w 25 luf skierowanych na odległy o 160 kilometrów Londyn. Nie ukończyli ich - zabrakło im środków finansowych, a bunkry zostały rozbite przez brytyjskie bombowce. V-3 zostało jednak użyte - choć na mniejszą skalę. Dwie skrócone do 45 metrów lufy wystrzeliły na Luksemburg - od grudnia 1944 do marca 1945 roku - 183 pociski: zginęło 10 mieszkańców miasta, rannych zostało 35.
V-3 było najdłuższym działem świata. Najcięższym był inny niemiecki produkt: 80 cm Kanone 5 (Eisenbahn), znany też jako "Dora" albo "Schwerer Gustav" ("Ciężki Gustaw", Gustav Krupp - przyjął nazwisko żony Berty). Nikt nie wie, dlaczego powstało to ważące 1350 ton monstrum. Teoretycznie jego celem miały być umocnienia francuskiej linii Maginota, ale przeciwko nim łatwiej można było użyć mniejszych dział (pomijając już fakt, że działo ukończono w 1942 roku, dwa lata po pokonaniu Francji). Wódz Niemców Adolf Hitler zażyczył sobie jednak największego działa na świecie i działo takie dostał w prezencie od Gustava Kruppa.
Pocisk "Dory" miał średnicę ponad 800 milimetrów, ważył ponad 7 ton i osiągał zasięg blisko 50 kilometrów. Jego stanowiskiem ogniowym były specjalnie budowane tory kolejowe, a dokładniej - cztery równoległe tory: po dwóch jeździło działo, po dwóch urządzenia do jego obsługi. Budowa stanowiska ogniowego trwała kilka tygodni i wymagała pracy 1400 ludzi. "Dorę" wykorzystano tylko raz, w 1942 roku, podczas oblężenia sowieckiej twierdzy w Sewastopolu. Działo oddało tam 20 strzałów: jeden z pocisków przebił się do sowieckiego magazynu amunicji i spowodował jego wybuch. Planowano budowę kolejnych dwóch egzemplarzy, ale nie wystarczyło czasu i pieniędzy.
Olbrzymi pocisk "Dory" można obejrzeć w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. "Dora" nie została jednak wykorzystana - jak niegdyś twierdzono - do walki przeciw Powstaniu Warszawskiemu. Niemcy użyli przeciw Polakom innego superdziała. Był nim "60-cm Karl Gerät 040", czyli "60-cm urządzenie Karl 040" (polecamy artykuł: Karl - olbrzymi niemiecki moździerz ostrzeliwujący Warszawę ). Pod tą tajemniczą nazwą krył się samodzielny moździerz oblężniczy kalibru 600 mm. Potężne działo umieszczono na równie potężnym podwoziu gąsienicowym - długim na 11 i szerokim na 3 metry. Całość ważyła 124 tony i osiągała prędkość 10 km/h. Do strzału kadłub opuszczał się na ziemię, a ważący ponad 2 tony pocisk leciał w kierunku celu. Jeden z sześciu wyprodukowanych egzemplarzy - ochrzczony imieniem "Ziu" - wystrzelił na Warszawę 20 pocisków. Ich celność była fatalna, równie zła była ich sprawność. Polacy
odnotowali upadek 6 pocisków, z których jeden nie eksplodował. Pozostałych 14 najprawdopodobniej również nie wybuchło i leżą sobie zagrzebane kilkanaście metrów pod ziemią, Ostatnio jeden z nich odnaleziono podczas budowy metra.
Przypadkowy rekordzista
Doświadczenia wojenne - nie tylko pierwszej i drugiej wojny światowej - wyraźnie wskazują, że olbrzymie działa mają niewielką wartość bojową. Wielkie działa mogą służyć najwyżej do okazywania źle rozumianego prestiżu państwa i leczeniu kompleksów dyktatorów. Nic więc dziwnego, że Józef Stalin pozazdrościł Adolfowi Hitlerowi długich i potężnych luf i zażądał od własnych inżynierów zbudowania dział równie imponujących. Powstały już po jego śmierci, a dwoma z nich pochwalono się w 1957 roku, na defiladzie z okazji 40. rocznicy wybuchu rewolucji październikowej.
Były to dwa dość podobne do siebie działa samobieżne. Stanowiły połączenie "Grubej Berty", "Ciężkiego Gustawa" i "Karla". "2B1 Oka" była moździerzem oblężniczym kalibru 420 mm, którego 20-metrowa lufa pozwalała wystrzeliwać 670-kilogramowy pocisk na odległość 45 kilometrów. Zanim zorientowano się w jego bezużyteczności, zbudowano cztery sztuki. Wyprodukowano również tyle samo egzemplarzy działa "2A3 Kondensator 2P", czyli samobieżnej haubicy - a właściwie działa morskiego - kalibru 406 mm. Zarówno "Oka", jak i "Kondensator" były anachronizmami, wywodzącymi się sprzed pierwszej wojny światowej. Pewien rys nowoczesności dawała im możliwość strzelania głowicami atomowymi. Była to jednak możliwość iluzoryczna - przy ograniczonym zasięgu dział i mocy głowicy atomowej broń byłaby jednorazowego użytku. Jak widać, doświadczenia z "car-puszką" poszły na marne.
Choć Rosjanie starali się zbudować najpotężniejsze działo, to zostali pokonani przez Amerykanów. To właśnie do Stanów Zjednoczonych należy rekord działa o największym kalibrze. Co więcej, rekord ten uzyskali niejako przypadkiem. Doskonale zdawali sobie sprawę, że czas potężnych dział już minął, a ich rolę przejęły samoloty. Produkowali olbrzymią ich liczbę, a jednocześnie poszukiwali najskuteczniejszego uzbrojenia bombowego. Amerykańscy artylerzyści do testowania bomb - żeby być niezależnym od pogody i złego humoru lotników - zbudowali uniwersalny miotacz, który był w stanie wyrzucić bombę lotniczą na wysokość kilku tysięcy metrów. Rura do tego służąca miała średnicę 914 mm - mieściły się więc tam wszystkie bomby, jakie mogły zostać wymyślone.
Moździerz "2B1 Oka" fot. Wikimedia Commons
Miotacz bomb został nazwany od imienia najsłynniejszego biblijnego procarza: "Litte David". "Mały Dawid" miał być wyłącznie urządzeniem badawczym, ale w 1945 roku uznano, że może się przydać do niszczenia fortyfikacji japońskich. Mógł wystrzelić pocisk ważący 1800 kg na odległość 9 kilometrów. Było to nie tylko działo o największym kalibrze, ale i najprostszej konstrukcji, przypominającej armaty sprzed XIX wieku. "Little David" nie został użyty w boju: Japonia poddała się po bombardowaniach lotniczych i atakach bronią atomową. Po 1945 roku na polu bitwy zapanowały samoloty i rakiety.
dr Tymoteusz Pawłowski dla Wirtualnej Polski