Najcięższy grzech w Kościele
Krzysztof Charamsa nie będzie mógł dalej pełnić funkcji w Kongregacji Nauki Wiary oraz papieskich uniwersytetach, gdzie naucza, ale problem homoseksualizmu w Kościele pozostał. O swoich doświadczeniach opowiedział Wirtualnej Polsce m.in. ksiądz J., który stwierdza: "Większość z nas żyje w konspiracji, tylko śmiałkowie pozwalają sobie na odsłonięcie przyłbicy. Mogą za to zapłacić wysoką cenę. Nie brakuje bowiem szantażystów czy innych niebezpiecznych typów, którzy mogą nas prześladować. Na szczęście niezbyt często w moim codziennym środowisku mówi się o "pedałach". Da się więc żyć".
18.10.2015 | aktual.: 22.10.2015 19:05
- Swoją seksualność i jej specyfikę odkryłem przed seminarium. Gdy tam szedłem, byłem już po inicjacji. Rozmawiałem o tym z ojcem duchownym. Uznał, że można będzie to w sposób właściwy ukierunkować. Idąc do seminarium, chciałem żyć w celibacie. Taka była moja szczera wola - opowiada ksiądz J.
- W okresie studiów żyłem w czystości i samotności. Niestety nie udało się. Ojciec duchowny się pomylił. Siła popędu była zbyt wielka, aby nad nią zapanować. Drugi raz przeżyłem już jako kapłan. Pojechałem do klubu gejowskiego w Warszawie i tam stało się dla mnie jasne, że będę potrzebował takich miejsc. Przez kilka lat uczęszczałem do nich dość regularnie. Nie udało mi się zachować czystości i mogę szczerze wyznać, że bardzo tego żałuję. Prowadziłem bowiem przez pewien czas bardzo intensywne życie erotyczne. Szukałem tak naprawdę tego jednego jedynego, a każdy następny okazywał się kolejnym rozczarowaniem. Homoseksualizm to głębokie pragnienie bliskości i przyjaźni, często niezaspokojone i roztrwonione w przelotnych, nietrwałych związkach. Doświadczyłem tego bardzo mocno - tłumaczy.
Księdza J. poznałem dzięki jego świeckiemu partnerowi. Zgodził się ze mną otwarcie rozmawiać, ale tylko anonimowo, bez ujawniania imienia, nazwiska, twarzy. - Musi go pan zrozumieć. Dla niego to śmiertelne zagrożenie - tłumaczył.
Pisałem do niego pytania, a on odpowiadał mailem.
W jednym z nich ksiądz J. napisał: "Kilkakrotnie miałem okazję spotkać duchownych którzy decydowali się na prowadzenie życia erotycznego. Podzieliłbym ich na dwie kategorie: tych, którzy bez żadnych skrupułów prowadzili życie homoseksualne, a więc częste wizyty w lokalach i saunach, niekiedy pozostawanie w stałym związku oraz tych, którzy walczyli ze swoją słabością i od czasu do czasu przegrywali, co miało swój wyraz w tym, że przychodzili do lokalu, a następnego dnia szli do spowiedzi, aby się oczyścić. Kim są? Zarówno jedni, jak i drudzy, to na ogół bardzo wrażliwi i inteligentni ludzie, niektórzy robią karierę w kręgach kościelnych, zdarzają się wśród nich nawet profesorowie".
Z kim księża geje mogą porozmawiać o swoim problemie? - pytam.
"Obowiązuje zasada milczenia" - odpowiada J. "Rozmawia się tylko przy okazji spowiedzi. Od kilku lat istnieje w Lublinie prowadzona przez jezuitę o. Mieczysława Kożucha grupa terapeutyczna Odwaga, do której można się zgłosić z prośbą o pomoc. Jestem jednak sceptyczny, co do jej osiągnięć. Nie wierzę w wyleczenie z homoseksualizmu. Jak można wyleczyć coś, co stanowi o moim charakterze?" - zastanawia się duchowny.
Kościół nie toleruje jawnego homoseksualizmu kapłanów. Jak więc J. sobie daje z tym radę?
"Jeśli chce się pracować normalnie, trzeba kryć się ze swoją orientacją" - pisze. "Większość z nas żyje w konspiracji, tylko śmiałkowie pozwalają sobie na odsłonięcie przyłbicy. Mogą za to zapłacić wysoką cenę. Nie brakuje bowiem szantażystów czy innych niebezpiecznych typów, którzy mogą nas prześladować. Na szczęście niezbyt często w moim codziennym środowisku mówi się o "pedałach". Da się więc żyć" - dodaje.
Czy jego zdaniem łamania ślubów czystości nie da się pogodzić z pozostawaniem w stanie duchownym? "Prędzej czy później człowiek staje wobec dylematu: celibat lub odejście ze stanu duchownego. Jest to nieuniknione. Ja przez kilka lat skakałem z kwiatka na kwiatek, żeby dojrzeć do decyzji o stałej relacji i na dodatek wyłączyć z niej seks" - odpowiada kapłan. "Próbuję na nowo odbudować w sobie zdolność do życia w czystości. Mam przyjaciela z którym łączy mnie aseksualna przyjaźń. On bardzo mi w tym pomaga" - tłumaczy.
J. podkreśla, że jego bracia często "żyją w podwójnym świecie". Jak wyjaśnia, radzą sobie z tym, tłumacząc się, że seksualność jest silniejsza od decyzji o celibacie. "Myślę, że w wielu wypadkach przychodzi jednak moment na solidną rewizję postępowania i podjęcie próby życia w samotności" - dodaje.
Czemu zatem nie odchodzą, nie zarzucają sutanny? J. zna tylko jeden taki przypadek: Jacka G., dominikanina z Krakowa, który przed kilku laty porzucił stan zakonny dla mężczyzny. "Wiem, że przeprowadzał sesje terapeutyczne przy pomocy muzyki, z tego się utrzymywał. Podobno wyjechał gdzieś poza Polskę, ale tego nie jestem pewny. Krążyły też pogłoski o jego powrocie do zakonu, ale na pewno nie był to powrót do polskiej prowincji dominikanów. Na ogół trudno jest do takich osób dotrzeć, bo zrywają całkowicie kontakt z kościelnym środowiskiem" - pisze.
Grzech orientacji, czy aktu?
Przez lata o homoseksualizmie w polskim Kościele w ogóle się nie rozmawiało. Nawet jeśli gdzieś pojawił się ksiądz o takich skłonnościach i został zdekonspirowany to Kościół, dość szybko skandal uciszano. Na ogół przez błyskawiczne przenoszenie kapłana do innej parafii.
Dopiero przypadek arcybiskupa Juliusza Paetza zwrócił uwagę na problem homoseksualizmu w Kościele. Były ksiądz Jacek, który zeznawał w kościelnym procesie, mówił, że został niespodziewanie zaproszony do pałacu biskupiego na kolację. Najpierw Paetz obiecał mu studia w Rzymie, a potem zaczął się do niego przytulać. - Dyszał ciężko, a ja się przed nim broniłem - opowiadał duchowny. Gdy uciekł, zamiast do Rzymu trafił do Lublina.
Według Katechizmu Kościoła Katolickiego homoseksualizm to jeden z najcięższych grzechów. A precyzyjniej należałoby napisać, że grzechem nie jest sama orientacja, tylko akty homoseksualne. Nigdy nie były one tolerowane, ale dopiero papież Benedykt XVI wypowiedział im wojnę. Zaraz po swoim wyborze rozesłał do biskupów listy pasterskie, w których nakazywał usunięcie z funkcji wychowawczych w seminariach kapłanów o skłonnościach homoseksualnych. Następnie wydał instrukcję, surowo zakazującą święcenia gejów na kapłanów.
Teoretycznie od tego momentu homoseksualiści w Kościele mieli być wyszukiwani i ujawniani. Ale jak pokazuje przykład księdza Charamsy z watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary, nie tak łatwo ich wszystkich wytropić.
Przed przyjęciem do seminarium każdy kandydat pytany jest o to samo. Czy odczuwał skłonności homoseksualne? Czy czuł pociąg do mężczyzn? Czy z nimi współżył? A już po przyjęciu psycholog robił klerykom "testy na geja".
"Słyszałem plotki, że w zakonach i seminariach jest dużo homoseksualistów" - opowiadał autorom książki "Gejdar" 35-letni Sebastian. "Ale ja nie spotkałem żadnego. W każdym razie nikt się nie przyznawał" - tłumaczył. Pierwszy romans z księdzem przeżył po czwartym roku seminarium, gdy pojechał do katolickiego ośrodka wychowawczego jako opiekun. Następnego dnia ksiądz Grzegorz, z którym Sebastian spędził noc, odprawiał wieczorną mszę i rozdawał komunię.
"Czułem się koszmarnie" - opowiada w książce duchowny. "Urodziliśmy się z tym i musimy sobie z życiem jakoś radzić" - tłumaczył mu jego kochanek. I dodał, że "księża mają dzieci i kochanki, a też odprawiają msze".
Księża na portalach
- Prawie każdy gej zetknął się w swoim życiu z księdzem lub zakonnikiem - opowiada P. (gej, ateista i apostata, jak sam o sobie mówi). - Niektórzy z nich czują się tak bezkarni, że przychodzą jawnie do dyskotek i seksklubów gejowskich w mieście, w którym pracują. W moim 37-letnim życiu natrafiłem na Jezuitę, doktoranta teologii; zakonnika, którego spotkałem w gejowskim seksklubie w Wielką Sobotę, księdza, który notorycznie chodził do seksklubów, nad ranem pijany ubierał sutannę i jechał samochodem odprawiać mszę, a przed mszą brał dla wzmocnienia kreskę kokainy; wykładowcę seminarium, który w gejowskim klubie publicznie chwalił się, że pije za to, co dają mu wierni; i wielu innych - wylicza.
P. zastrzega, że nie chodzi o to, że on sam prowadzi tak intensywne życie seksualne. - Po prostu jest to zjawisko masowe, tylko nikt o tym nie mówi - tłumaczy.
Powątpiewam w tę opowieść o masowości. Choć wiem, że P. zna dość dobrze środowisko, bo jest naukowcem w dużym mieście i w swojej pracy zajmuje się zagadnieniami homoseksualizmu. Nie kryje się ze swoją orientacją.
- Proszę więc zrobić eksperyment - radzi. - Wystarczy kilka razy wieczorem wejść na czat na jednym z portali do "pokoju geja". Zobaczy pan, ilu użytkowników ma w swoich nickach litery sugerujące ich profesję - czyli na przykład ks_wroclaw, seks_ks, x_pozn, wawa-x, sacer (z łaciny - poświęcony) - podpowiada.
Faktycznie, było tam sporo iksów, kaesów i sacerów. To jednak jeszcze o niczym nie świadczy, bo każdy może sobie przybrać taki internetowy nick.
Zdaniem P., księży najłatwiej wyłowić na największym gejowskim portalu randkowym gejowo.pl. Wystarczy wpisać w rubryce treści słowo: duchowny, duchownego, ksiądz, księdzem.
Można znaleźć tam takie anonse: "duchowny szuka przyjaciół na poziomie", "duchowny szuka dyskretnego mężczyzny" lub "ksiądz po 40. pozna nie zepsutego chłopaka w wieku do 25 lat".
Czy podawanie w anonsach, że jest się księdzem nie odstrasza potencjalnych znajomych? - zapytałem człowieka, który podawał się za księdza ze Śląska. "Jasne, że odstrasza, ale jednocześnie zdejmuje problem z głowy, gdy już dojdzie do bliższego poznania i chciałoby się pójść trochę dalej" - wyjaśnił internauta.
W odpowiedzi na anons
Trzy lata temu umieściłem na portalu anons - "Duchowny szuka bratniej duszy". Pierwszy odpowiedział Roman. Napisał, że jest wysoki, przystojny, dość młody, lubi się całować i przytulać. A że wysłał list z prywatnego maila od razu wiedziałem, jak się nazywa. Jego imię i nazwisko wrzuciłem do wyszukiwarki. Stąd wiedziałem, że jest ważnym diecezjalnym urzędnikiem, zajmującym się młodzieżą. W lokalnej prasie pisali o nim, że bardzo angażuje się w sprawy wiary, dużo robi dla Kościoła, lokalnej społeczności i ma wiele dobrych pomysłów.
W pierwszym liście Roman pytał, z jakiej diecezji jestem, gdzie dotychczas pracowałem i wypytywał o wspólnych znajomych. Pisał, że czuje się samotny, bo niedawno jego partner, też ksiądz, zostawił go dla młodszego chłopaka. Ze wspólnych wakacji nic nie wyszło, więc teraz, choć mnie w ogóle nie znał, zaproponował wspólny wyjazd.
Miałem już jego komórkę i adres mailowy. Wiedziałem też, gdzie mieszka. Dla niego byłem 34-letnim księdzem Michałem z Warszawy, o którym dowiedział się z gejowskiego anonsu. Proponował bym wpadł do niego następnego wieczoru na plebanię.
Przez całą drogę do miejscowości P., ksiądz Roman zasypywał mnie smsami. Zamilkł dopiero przed samym dojazdem. "Co się dzieje?" - napisałem z obawy, że się zorientował. "Nic" - odpisał - "Odprawiam mszę. Trochę się spóźnię".
Potem jeszcze sobie o czymś przypomniał, więc wysłał kolejnego smsa: "Na plebani nie ma ani jednej prezerwatywy, wiec liczę na ciebie".
Na spotkanie przyszedł w jasnej koszulce, modnych butach. Jedynie złoty różaniec na palcu zdradzał jego profesję. Wysportowany i opalony. Uśmiechał się tylko do czasu, gdy dowiedział się, że umówił się na randkę nie z księdzem, ale z dziennikarzem. Opowiedział mi jednak historię chłopca, który próbował w sobie zwalczyć orientację homoseksualną. A że od najmłodszych lat chciał być księdzem, uciekł do Kościoła.
- Nie szukam przygód, a stałych związków - zapewnia. - Wiem, że to we mnie jest błąd i staram się go naprawić. Kościół się przecież nie zmieni - dodaje na pożegnanie.
Wystraszone lobby
Tacy jak ksiądz Roman, nazywani są przez księdza Oko "homoseksualnym lobby lub lawendową mafią". Ale jak patrzyłem na kolejnego nieszczęśnika, który odpowiedział na mój anons, to nie wyglądał on jak ktoś z cosa nostry. 45-letni Wiesław jest wikarym w małej parafii pod Warszawą. Napisał, że chciał "o tym" otwarcie porozmawiać z kimś ze swoich. Umówiliśmy się w herbaciarni ma Saskiej Kępie. Pyzaty, w okularach, w czarnej koszuli. Nerwowo skubał serwetkę. Gdy dowiedział się, że jestem dziennikarzem poczerwieniał, a ręce zaczęły mu drżeć. Był tak przestraszony, że budził litość. Drżący głosem mówił, że on też tropi gejów w sutannach. I zobaczył, że to śledztwo doprowadziło go na manowce.
Wieczorem przysłał ostatniego esemesa: "Nie próbuj mnie szukać".
Jest jeszcze 43-letni Piotr, wikary spod Konina. Poznałem go na czacie. Pisał, że szuka kogoś na wyłączność. Następnego dnia przysłał mi numer swojej komórki i mejla. "W seminarium byłem uczciwy. Wierzyłem, że wytrzymam w celibacie. Kryzys przyszedł w piątym roku kapłaństwa, gdy ktoś mnie odnalazł, zakochaliśmy się w sobie i cztery lata byliśmy razem. Ten ktoś odszedł w grudniu 2011, a ja próbowałem się nawracać, być świętym. Ale nie wyszło, nie dało spełnienia, więc się poddałem. Staram się teraz bardziej szukać szczęścia niż świętości" - napisał.
Korespondowaliśmy kilkanaście dni, zapraszał mnie do siebie. Pisał, że chwilowo nie ma "szefa", mieszka w osobnym budynku, i że żadna gosposia nam nie przeszkodzi. Zapytałem, jak sobie radzi z tym grzechem. "Nie raz myślałem o rzuceniu sutanny, ale to nie jest rozwiązanie" odpowiedział. "Chcę wierzyć, że mniejszym złem jest miłość i z nią złączony seks, niż przygodne spotkania i erotyczne przygody. Niech Bóg to oceni po swojemu" - dodał.
Ujawnienie nie takie straszne
Co dzieje się z księdzem, gdy zostanie nakryty, ujawniony? Dwa lata temu zgłosił się do mnie przedsiębiorca, który twierdził, że został oszukany na wspólnych interesach prowadzonych z dyrektorem jednego z diecezjalnych Caritasów. Wynajmował mu w Warszawie mieszkanie, wiec gdy doszło do konfliktu, poprosił o jego opuszczenie. Gdy ksiądz odmówił, wszedł tam bez jego zgody i zapakował wszystkie jego rzeczy. A że znalazł tam pornografię gejowską i erotyczne gadżety, zawiózł je do diecezji. Poskarżył się biskupowi, że ksiądz mieszkał tam ze swoim partnerem. Efekt był taki, że przedsiębiorca już więcej nie został dopuszczony do rozmów z biskupem. A przyłapany ksiądz nadal kieruje diecezjalnym Caritasem i odnosi duże sukcesy.
Kilka lat temu na swoim profilu na Facebooku jeden z aktywnych gejów opisywał, jak w darkroomie, czyli pokoju, gdzie nieznajomi uprawiają seks, spotkał rektora miejscowego katolickiego seminarium. Podał jego imię, nazwisko, stopień naukowy i nazwę seminarium.
"Jego bezczelność wyprowadziła mnie z równowagi, bo to przykład największej hipokryzji i obłudy" - tłumaczył swój donos. "Jako rektor seminarium odpowiada za formowanie młodych ludzi, uczy ich o znaczeniu celibatu, a sam po godzinach zalicza facetów w klubie kilkaset metrów od swojej uczelni, czując się zupełnie bezkarnie" - napisał.
Gdy o sprawie zaczęła pisać prasa, uczelnię rozwiązano, a rektor przepadł. Na wiele lat jego nazwisko znikło z internetu. Pojawiło się ponownie całkiem niedawno. Przeczytałem, że jest teraz naukowcem na jednej z katolickich uczelni, zgłębiającym historię Kościoła. Zasiada też w diecezjalnym kolegium konsultorów.