"Nagonka na portal trwa"
"Wolność słowa - bezcenne. Za resztę zapłacisz kartą MasterCard". Zdaniem brytyjskiego "Guardiana" to dowcip tygodnia. Bo oto bankowy potentat zablokował możliwość wpłaty datków na WikiLeaks - nie ma za to problemów z donacją np. na różne odłamy Ku-Klux-Klanu - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Michał Sutowski z "Krytyki Politycznej".
09.12.2010 | aktual.: 21.12.2010 13:21
Nagonka na portal trwa, Julian Assange siedzi w areszcie, a komentatorzy głowią się, co o tym myśleć. Zwłaszcza amerykańscy konserwatyści mają niezły zgryz. Lewak i anarcho-diabeł wcielony siedzi - to dobrze. Ale oni woleliby go zabić ("Wanted Dead" - to propozycja z "Washington Times"). Może nie własnoręcznie, ale niechby go może jakiś patriota dźgnął na ulicy...
Tak czy inaczej, dla prawicy sprawa jest prosta. Assange to hippisowski pomiot na usługach bin Ladena, co podniósł rękę na Imperium. Nieważne, czy agent czy tylko pożyteczny idiota. Tak czy inaczej - szkodnik i wróg. A co na to lewica? Sprawa jest - jakże by inaczej - skomplikowana.
Wygląda na to, że twórca WikiLeaks to straszny buc, nieznośnie pewny siebie, głęboko przekonany że z możnymi tego świata walczy o jego emancypację. I do tego - gwałciciel czy nie - niemal na pewno samiec alfa, łączący misję wyzwolenia ludzkości z eksploatacją samic wokół stada (chyba właśnie na to wskazuje jego "sprawa" przed szwedzkim sądem). Ideologia, którą głosi jest tyleż efektowna, co pusta. Jego opowieść o walce o prawdę i powszechną przejrzystość, która przyniesie wszystkim wyzwolenie to raczej popłuczyny po New Age niż projekt polityczny. W sytuacji, kiedy coraz więcej władzy ma charakter abstrakcyjny i nieuchwytny, kiedy podmiotowość polityczna leży po stronie wielkich korporacji i anonimowych przepływów kapitału - destrukcja (choćby "spiskującego") państwa przez mglistą "wielość" nie wydaje się najlepszym pomysłem.
Mimo to należy Assange'owi życzyć jak najlepiej - a już na pewno jego dziełu. Już choćby dlatego, że wiele z ujawnionych informacji, niekoniecznie "ściśle tajnych", ma duże znaczenie z punktu widzenia demokracji i praw człowieka. Warto przypomnieć choćby te o koncernie Trafigura, który za najlepsze miejsce zrzutu toksycznych odpadów uznał ulice afrykańskiego Abidżanu - kosztem kilkunastu ofiar śmiertelnych. Albo "iracki" film, na którym amerykańska piechota strzela do wszystkiego, co się rusza, myląc reporterskie kamery z granatnikami - kilka milionów widzów przekonało się, jak wygląda "czysta", "elektroniczna" i "precyzyjna" rzekomo wojna XXI wieku. A wygląda niemal jak stary Wietnam. A ostatnie depesze? Nawet informacje o birmańskiej juncie, co planowała kupić Manchester United, to coś więcej niż anegdota dla fanów klubu - trudno o bardziej groteskowe świadectwo nędzy dyktatury w spustoszonym przez cyklon kraju. A na naszym podwórku? I nam coś skapnęło - depesze przyniosły "odarcie ze złudzeń" naszego
premiera w kwestii amerykańskiej instrumentalizacji Polski. To też jakiś mały sukces Assange'a.
Dzieło aresztowanego hakera z Australii dawno przerosło twórcę. Pomimo ataków z różnych stron, obławy Interpolu i blokady bankowych kont - mleko się rozlało. Ochotnicy z całego świata kopiują dane i upychają na własnych serwerach a rozsiane po świecie grupki freaków bronią witryny przed ingerencją speców z wywiadów kolejnych państw. I bardzo dobrze.
WikiLeaks nie spowoduje rewolucji, nie zabije dyplomacji, nie wstrząśnie większym mocarstwem, pewnie nie obali nawet żadnej bananowej dyktatury. Ale oto społeczeństwo obywatelskie - to samo, które rządy próbują wtłoczyć w ciasne i bezpieczne ramy "organizacji pozarządowych" - zyskało niezły instrument kontroli. Zyskało choć trochę "przeciwwładzy", która pozwoli zrównoważyć rosnącą (sic!) potęgę władzy wykonawczej i - być może - skierować ją na bardziej demokratyczne tory.
W ostatnich dziesięcioleciach państwo wcale nie osłabło - zmieniło tylko kierunek działania. Zaczęło coraz bardziej sprzyjać wielkim korporacjom i rynkom finansowym. Na tym też odcinku skupiła się moc jego władzy wykonawczej, coraz słabiej kontrolowanej przez parlamenty i w ogóle kogokolwiek. Ataki z 11 września i widmo terroryzmu za każdym rogiem sprawiły, że zaczęliśmy ten stan rzeczy akceptować - podobnie jak rosnącą inwigilację nas wszystkich. Baaardzo dużo wiedzy skupionej w... no właśnie, gdzie? Ośrodkach decyzyjnych - coraz bardziej anonimowych.
Gdyby nie było WikiLeaks, ktoś musiałby go wymyślić. Dla wszystkich tych ludzi z wojska, administracji czy pracowników korporacji, którzy widzą ich oszustwa, przekręty a czasem zbrodnie - a nie uśmiecha im się iść za swe odkrycia do więzienia bądź na zieloną trawkę. Gwarantujący anonimowość źródeł portal to niewielka przeciwwaga dla potężnych aparatów państwowych. Ale nie mamy dużo więcej okazji, żeby dowiedzieć się choć trochę o "tych tam, na górze". I choćby już za to chwała Julianowi Assange'owi. No i może jeszcze za przekonanie naszych elit do pewnej szokującej tezy. Tej, że Ameryka ma interesy - bo przyjaciół już niekoniecznie.
Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski