ŚwiatNa ten wyrok czekała cała Polska, ale to nie koniec

Na ten wyrok czekała cała Polska, ale to nie koniec

Na taki wyrok czekało całe wojsko. Siedmiu polskich żołnierzy oskarżonych o zabicie cywilów w Afganistanie nie popełniło zbrodni wojennej - uznał Wojskowy Sąd Okręgowy.
Jednak ten wyrok nie kończy sprawy Nangar Khel, bo prokuratura nie wyklucza apelacji.

Na ten wyrok czekała cała Polska, ale to nie koniec
Źródło zdjęć: © Combat Camera DOSZ | Robert Suchy

10.06.2011 | aktual.: 10.06.2011 13:07

Sędzia pułkownik Mirosław Jaroszewski orzekł, że nie ma dowodów, by skazać żołnierzy z 18 Batalionu Desantowo-Szturmowego z Bielska-Białej za śmierć cywilów. Sześć osób, w tym kobiety i dziecko, zginęło 16 sierpnia 2007 roku w wyniku ostrzału z moździerza i broni palnej wioski Nangar Khel w prowincji Paktika. Dwie kolejne zmarły w szpitalu. Do tragedii doszło po ataku talibów na żołnierzy amerykańskich, a potem polskich - transporter Rosomak wjechał na minę pułapkę. Wysłani na patrol Polacy ostrzelali skraj wioski Nangar Khel. Dziewięć z 24 granatów moździerzowych spadło na teren osady. Jeden uderzył w stojący na uboczu dom zamieszkały przez afgańską rodzinę.

Prokuratura oskarżyła siedmiu spadochroniarzy o zbrodnię wojenną. Tylko jeden z nich, starszy szeregowy Damian Ligocki (dziś w rezerwie), nie miał zarzutu zabójstwa cywilów, a jedynie ostrzelania z broni maszynowej niebronionego obiektu, za co mógł dostać do 15 lat więzienia. Dożywociem zagrożona była pozostała szóstka: dowódca grupy kapitan Olgierd C. (nie zgodził się na ujawnienie danych), podporucznik Łukasz Bywalec, chorąży Andrzej Osiecki, plutonowy Tomasz Borusiewicz oraz starsi szeregowi Jacek Janik i Robert Boksa.

Kontrowersyjne aresztowanie

W listopadzie 2007 roku żołnierze zostali aresztowani na pół roku przez żandarmerię. Sposób wykonania polecenia prokuratury wzbudził kontrowersje - wyciągnięto ich z domów w obecności rodzin i w świetle kamer. Obrazy z tego aresztowania pokazywały wszystkie media krajowe. Rozpoczęła się dyskusja o negatywnym wpływie afery na działania kontyngentu wysłanego do Afganistanu. Mówiono o syndromie Nangar Khel. Lęk, że następni mogą stanąć przed sądem, miał powodować, iż żołnierze unikali prowadzenia działań zaczepnych i obronnych wobec rebeliantów, co miało negatywny wpływ na ich bezpieczeństwo. Do opinii publicznej nie trafiła jednak żadna konkretna informacja o takiej sytuacji.

Sprawa poruszyła całe środowisko wojskowe. Była szczególnie ważna dla dowódców i żołnierzy wyruszających na afgańską misję. Dlatego 1 czerwca 2011 roku mała sala Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie pękała w szwach. Biuro prasowe sądu wejściówki na rozprawę wydawało od wczesnych godzin porannych. Dostało je kilkunastu dziennikarzy i kilka ekip telewizyjnych. Większość przedstawicieli mediów musiała zostać za drzwiami sali rozpraw. Poza oskarżonymi i obrońcami na ogłoszeniu wyroku stawili się też emerytowani generałowie, którzy nieraz publicznie bronili oskarżonych: Jerzy Wójcik, były dowódca 6 Brygady Desantowo-Szturmowej, Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych i Sławomir Petelicki, były dowódca jednostki GROM.

Brak dowodów

Sąd po kolei wymieniał nazwiska uniewinnionych. Ci bez okazywania emocji przyjmowali wyrok.

- To bezprecedensowa ocena w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości - zaczął uzasadnienie orzeczenia sędzia przewodniczący pułkownik Mirosław Jaroszewski. Podkreślił, że prokuratura miała materiał dowodowy na tyle istotny, by postawić w stan oskarżenia żołnierzy spod Nangar Khel oraz że znaleziono podstawy do ich aresztowania, bo popełnienie zbrodni wojennej było prawdopodobne. Wskazał, że pięcioosobowy skład sędziowski nie uznał jednak zgromadzonych dowodów za wystarczające do skazania podsądnych. - Nie można obniżać standardów, jeśli chodzi o materiały dowodowe, tylko dlatego, że wydarzenia rozegrały się podczas działań wojennych - powiedział.

W ocenie sądu do rozstrzygnięcia oczekiwanego przez prokuratorów zabrakło dokumentacji pozwalającej precyzyjnie ustalić, z którego miejsca prowadzono ogień, a także skąd całe zdarzenie obserwowali świadkowie. Opinie balistyczne także nie wskazywały na miejsca upadku wszystkich 24 granatów moździerzowych, choć pewne jest, że kilka z nich spadło w rejonie wioski. Prokuratura nie była w stanie uzupełnić tych braków, więc sąd uznał, wbrew opinii biegłych balistyków, że nie można mówić o celowym "wstrzeliwaniu się w wioskę".

Zdaniem sądu zabrakło też dowodów, by uznać, że dowódca żołnierzy kapitan Olgierd C. wydał im rozkaz ostrzelania zabudowań, na co wskazywali inni współoskarżeni. Sąd przyjął, że mogą to być pomówienia mające zrzucić odpowiedzialność za tragedię na dowódcę i trzeba podchodzić do nich ostrożnie. Wyjaśnienia oficera złożone przed prokuraturą, w których zaprzeczył on, że taki rozkaz padł z jego ust, były zaś - według sądu - "spójne i logiczne". Żaden ze świadków obecnych w centrum operacyjnym zespołu bojowego "Charlie" w bazie Wazi-Khwa nie słyszał, aby taki rozkaz padł. Ustalenia prokuratorów, że został on postawiony żołnierzom na osobności, po odprawie, i że dowódca kazał ostrzelać nie tylko pozycje talibów, lecz także samą wioskę, nie zyskały więc uznania sądu. Sędziowie przyjęli, że dowódca polecił ostrzelać tylko wzgórza wokół wioski, co miało być demonstracją siły.

Możliwa pomyłka

Fakt, że granaty spadły na posesję, nie przesądza, zdaniem sądu, o tym, że żołnierze chcieli zabić niewinne osoby. Takiej celowości działania prokuratura nie wykazała. Granaty mogły spaść na wioskę przez pomyłkę, w czasie ostrzeliwania wzgórz, a podwładni Olgierda C. mogli nadinterpretować jego słowa, które ponoć wypowiedział po odprawie, że należy "przepier… wioskę". Mogły one oznaczać, że należy ją otoczyć i przeszukać, co byłoby normalną procedurą, a nie rozkazem do ataku. Na korzyść wszystkich oskarżonych przemawiało to, że gdy tylko zorientowali się, iż w wiosce mogli zabić cywilów, wezwali zespoły ratownicze, aby pomóc rannym. Byli zszokowani śmiercią niewinnych osób.

Prokuratorzy, którzy rozpoczynając dochodzenie w sprawie Nangar Khel, mówili o celowym działaniu polskich żołnierzy i zapowiadali, że za zbrodnię zabicia cywilów, czyli złamanie międzynarodowych konwencji i prawa krajowego, dostaną oni wysokie kary dożywocia, już w trakcie mów końcowych, przed ogłoszeniem wyroku, spuścili z tonu. Ostatecznie zażądali kar od 5 do 15 lat więzienia.

Po ogłoszeniu wyroku na zwołanej konferencji prasowej wyjaśnili jednak, że nie podzielają stanowiska sądu i po analizie pisemnego uzasadnienia podejmą decyzję, czy wystąpić z apelacją do Sądu Najwyższego. Podtrzymali też stanowisko, że według ich oceny zdarzenie pod Nangar Khel należy oceniać w kategoriach przestępstwa, a nie pomyłki. Odpowiadając na pytania dziennikarzy, podkreślili, że materiału dowodowego nie uzupełnili według oczekiwań sądu, bo nie mogli przeprowadzić wizji lokalnej z udziałem świadków na miejscu zdarzenia.

Czekanie na wyrok

Jeśli prokuratura zdecyduje się złożyć apelację, sprawa ostrzału Nangar Khel będzie toczyć się dalej. Wiedzą o tym uniewinnieni, którzy już po wyjściu z sądu nie kryli zadowolenia z wyroku, ale też obaw o dalszy przebieg służby. Większość nadal ją pełni, choć nie na stanowiskach bojowych. Tylko Damian Ligocki przyszedł do sądu po cywilnemu, bo po aresztowaniu na własną prośbę odszedł z wojska. Pozostali żołnierze też się zastanawiają, czy pozostać w armii. Być może wpływ na ich przyszłe decyzje będzie miała deklaracja Bogdana Klicha, ministra obrony, że teraz będą mogli wrócić na stanowiska bojowe, a nawet awansować. Jak ocenił szef MON: przed sądem obroniony został honor polskiego żołnierza. Jeśli prokuratura wystąpi z apelacją, znów trzeba go będzie bronić.

Kiedy można strzelać?

Jednym ze skutków sprawy Nangar Khel jest wpisanie do polskiego prawodawstwa zasad użycia broni na misjach zagranicznych.

Stosowną ustawę przygotował rząd i po akceptacji przez Sejm w grudniu 2010 roku została ona podpisana przez prezydenta, zyskując moc prawną. Wcześniej zasady te odnosiły się do ratyfikowanych przez Polskę międzynarodowych konwencji i aktów normatywnych ONZ.

Takie ich umocowanie i casus Nangar Khel powodowały, że żołnierze niejednokrotnie mieli wątpliwości, kiedy mogą sięgnąć po broń. Dlatego w nowych, krajowych zasadach wymieniono dziewięć sytuacji, w których wolno strzelać. Polskie ROE (Rules of Engagement, czyli zasady użycia siły) pozwalają żołnierzom między innymi otworzyć ogień w obronie własnej lub kolegów, w czasie pościgu lub żeby ująć poszukiwanego. Poza pewnymi wyjątkami, żołnierze nie mogą strzelać do dzieci, kobiet w ciąży lub osób kalekich. Z rozmów "Polski Zbrojnej" z żołnierzami i ich dowódcami w Afganistanie wynika, że nowe prawo dobrze sprawdza się w praktyce.

Krzysztof Kowalczyk, "Polska Zbrojna"

Komentarze: Minister obrony narodowej Bogdan Klich

Na obronę oskarżonych żołnierzy MON wydał dotychczas 410 tysięcy złotych. Wprowadziliśmy ustawowe regulacje dotyczące użycia broni na misjach, by żołnierze mieli jasność, w jakich sytuacjach mogą otworzyć ogień, oraz pomoc prawną dla wszystkich żołnierzy oskarżonych o popełnienie przestępstwa w związku z wykonywanymi obowiązkami. Na wojnie żołnierze działają w wyjątkowym stresie. Dlatego wiele spraw można usprawiedliwić - także takie błędy. Fakt, że oskarżeni pozostali w służbie, był wyrazem zaufania do nich. Wielu innych, także najwyższych rangą wojskowych, przechodzi do rezerwy, jeżeli jest zarzut prokuratorski. To moja żelazna zasada. Ci zostali w wojsku dlatego, że mieli szansę poczekać na wyrok uniewinniający. Wierzyłem w taki wyrok.

Generał broni w stanie spoczynku Henryk Tacik - był dowódcą operacyjnym Sił Zbrojnych RP

Wyrok przyjąłem z wielką radością. Okazało się, że żołnierze wysyłani na misję zagraniczną nie są ludobójcami ani zbrodniarzami wojennymi. Szkoda, że proces trwał tak długo. Wyobrażam sobie, co ci żołnierze i ich rodziny przeżyli przez ostatnie 3,5 roku. Należałoby ich jakoś zrehabilitować, zdjąć odium Nangar Khel na tyle, na ile to tylko możliwe, bo oni działali w słusznej sprawie. Nie wiem jednak, jak to zrobić. Oni nie zrobią już raczej kariery w wojsku, nawet jeśli sąd apelacyjny utrzyma wyrok sądu pierwszej instancji. Sprawa utkwiła w ich psychice jak zadra. Z zaistniałej sytuacji warto wyciągnąć wnioski. Politycy powinni dbać o to, żeby wywiad i kontrwywiad działały na rzecz kontyngentu, a nie obok. W 2007 roku obie służby nie zabezpieczały go we właściwy sposób. Oceniam, że sprawdziły się obowiązujące naszych żołnierzy zasady użycia siły, a na wojnie wypadki zawsze się zdarzają.

Chorąży Andrzej Osiecki_ - został uniewinniony_

Cieszę się z tego wyroku. Także z tego, że dotyczy on moich podwładnych, którzy też zostali uniewinnieni. Mam żal do dwóch prokuratorów zajmujących się sprawą, bo byli nieprofesjonalni. To przez nich ostatnie cztery lata przeżywaliśmy mękę, która wciąż jeszcze się nie skończyła. Mam jednak nadzieję, że po tym wyroku żołnierze na misji będą bezpieczniejsi.

Generał w stanie spoczynku Czesław Piątas - jest sekretarzem stanu w MON

Jestem bardzo zadowolony z wyroku sądu. Sprawa była niezmiernie trudna do oceny - dotyczyła działań bojowych, w których ryzyko, presja czasu, zmienność sytuacji miały wpływ na zachowanie żołnierzy. Jestem przekonany, że pojechali oni tam wykonać zadanie, którego celem było eliminowanie przeciwników, a nie krzywdzenie osób postronnych. Niestety, sytuacja niekiedy jest tak skomplikowana, że mogą się zdarzać nieszczęśliwe wypadki. Sąd na pewno dokładnie rozważył zaistniałe okoliczności.

Barbara Ligocka - żona uniewinnionego Damiana

Rezygnacja ze służby wojskowej była największym poniżeniem dla mojego męża, bo choć odszedł z wojska, wiem, że w duszy nadal jest żołnierzem. Wszyscy oni zostali przeniesieni na stanowiska, na których nie mogą używać broni. Mój mąż chyba trafił najgorzej, bo do kuchni w krakowskiej jednostce, dlatego zdecydował się odejść z armii. To była dla niego większa ujma na honorze niż areszt śledczy. Wierzyliśmy, że wyrok będzie uniewinniający. Mam żal do żandarmów, że w taki sposób aresztowali męża, że weszli do domu i celowali do nas z broni. To wszystko widział syn. Wtedy im obiecałam, że nie odpuszczę. Będę dążyć do tego, żeby żandarmi odpowiedzieli za taki sposób aresztowania.

Podporucznik Łukasz Bywalec - został uniewinniony

Wyrok nie jest powodem do radości, bo sprawa się jeszcze nie skończyła. Prokurator będzie się odwoływał, jesteśmy tego pewni. Ten dzień jednak był dla nas przełomowy, bo zakończyliśmy sukcesem pierwszy etap. Po tym wszystkim jest potrzeba refleksji: co zrobić, żeby już nigdy żaden polski żołnierz nie był narażony na to, na co my jesteśmy, i żeby jego rodzina nie musiała przeżywać upokorzeń. Często powtarzam, że to nie armia nas tak potraktowała, ona zawsze była dla nas wsparciem. Trudno jest mieć żal do prokuratury, bo to są ludzie, którzy nigdy nie byli na misji, a jeśli byli, to siedzieli w bazie.

Generał broni rezerwy Waldemar Skrzypczak - był dowódcą Wojsk Lądowych

Dla mnie tragedia pod Nangar Khel od początku była nieszczęśliwym wypadkiem. Dlatego ten wyrok przyjąłem z dużą satysfakcją. Zamyka on sprawę, którą żyło środowisko wojskowe przez ostatnie trzy lata. To, że żołnierze pomawiali dowódcę i że były sprzeczności w zeznaniach, traktuję jako ich pogubienie się w sprawie przez atmosferę, jaka się wokół niej wytworzyła, a w szczególności przez aresztowanie - szturm na ich domy, co było zupełnie niepotrzebne.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)