Na policjanta
Mieliśmy zostawić pieniądze pod ławeczką. Wieczorem był jeszcze telefon, jak się czujemy.
Mam prawie 70 lat i moim źródłem utrzymania jest niewielka emerytura w wysokości 2658 zł brutto. Do wypłaty pozostaje mi kwota 2217,03 zł. Dodatkowo mój stan zdrowia jest zły, a sytuacja, która mnie dotknęła, spowodowała jego drastyczne pogorszenie.
Od kilku dni nie śpię, boję się o swoje życie i zdrowie. Zwracam się do Państwa z błagalną prośbą o pomoc.
Jest koniec maja.
Elżbieta na białej kartce przygotowuje pismo do największych polskich banków.
Kwiecień
- W połowie miesiąca zadzwoniła do mnie na telefon domowy kobieta. Z poczty. Powiedziała, że krążą do mnie dwa listy. Jeden z banku, a drugi z ZUS-u. Powiedziała, że trafiły pod nr 22 na mojej ulicy i pytała o prawidłowy numer domu. Powiedziałam, że 34. Zapytałam jeszcze czy listy przyniesie listonosz, ale się wyłączyła.
Czwartek 7 maja, godz. 10:00.
- Rano zadzwonił mężczyzna i zapytał, czy pani Elżbieta. Powiedziałam, że tak. Wtedy przedstawił się: Andrzej Dziewulski. Powiedział, że jest oficerem Centralnego Biura Śledczego Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Zapytał, czy dzwonił do mnie ktoś z poczty w sprawie listów. Potwierdziłam.
- Wtedy powiedział, że w czasie rewizji znaleziono moje dane osobowe zapisane na kartce. I że oszuści chcą na mnie wziąć kredyt w banku na 45 tysięcy złotych. Zapytał, czy będę mogła współpracować z policją, bo chcą zrobić prowokację. Nie wiedziałam, na czym ta pomoc miałaby polegać, ale odpowiedziałam, że jeśli jest to w moim interesie, to pomogę.
Aby uwiarygodnić, że jest pracownikiem policji, Dziewulski powiedział, żebym zadzwoniła z telefonu stacjonarnego na 997 lub 112 i sprawdziła jego tożsamość.
Zapamiętajmy: z telefonu stacjonarnego.
Elżbieta, trzymając w ręku telefon, w pośpiechu notuje: Andrzej Dziewulski, numer identyfikatora KP7437/17 CBŚP ABW i adres: ul. Podwale 31, Komenda Wojewódzka we Wrocławiu, pokój 303.
- Zadzwoniłam na 112 i usłyszałam głos mężczyzny: „policja, słucham?”.
- Poprosiłam o sprawdzenie danych i podałam dane, które zapisałam. Nie mogłam odczytać numeru pokoju i mężczyzna z telefonu mi to podpowiedział. I dodał, że ten policjant zaraz do mnie zadzwoni na telefon komórkowy.
Godzina 10:15.
Dzwoni komórka Elżbiety. To funkcjonariusz Dziewulski.
- Zapytał, w jakim banku mam konto. Powiedziałam, że w PKO Bank Polska. Zapytał, ile mam na tym koncie i czy mam w domu złoto? Powiedziałam, że nie i że mam tylko obrączki po rodzicach. Zapytał też, czy ostatnio ktoś obcy nie kręcił się koło domu. Odpowiedziałam, że nie mam wiedzy na ten temat.
Wtedy wyjawił, na czym miałaby polegać współpraca Elżbiety z funkcjonariuszami. Miała sama wziąć kredyt - aby przestępcy nie mogli tego zrobić na jej nazwisko. 70-latka powiedziała też, że nie może w tym momencie wyjść z domu, bo mąż wyszedł do sklepu.
- Pani Elżbieto, niech pani mnie posłucha. Musimy się spieszyć, bo czasu mamy niewiele – nalega funkcjonariusz CBŚ.
Elżbieta: - W czasie rozmowy wrócił mąż. Policjant poprosił, bym oddała mu telefon. Rozmowa i pytania były krótkie i tylko tak mówiono: "pani Elżbieto, proszę mnie uważnie posłuchać".
Godzina 10:20.
Janusz: - Wróciłem ze sklepu i żona poinformowała mnie, że dzwoni policja w związku z zamiarem napaści na jej konto bankowe i właśnie rozmawia z inspektorem policji o wzięciu udziału w prowokacji celem złapania szajki wyłudzającej kredyty. Wtedy inspektor poprosił żonę, by mi przekazała słuchawkę.
Andrzej Dziewulski przekazuje 74-letniemu Januszowi, że śledztwo ma zasięg ogólnokrajowy i będzie z nim współpracował prokurator z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Dalsze instrukcje ma otrzymać na telefon komórkowy od tego prokuratora - Krzysztofa Janickiego.
Elżbieta: - Pan Andrzej powtórzył mężowi, że sprawdziłam jego tożsamość na policji i zapytał, czy mąż może mi pomóc w tej policyjnej prowokacji. Powiedział, że może pomóc, chociaż nawet nie rozmawialiśmy sami ze sobą.
Godzina 10:25.
Po chwili do Janusza i Elżbiety dzwoni prokurator Krzysztof Janicki. Prosi Janusza, by ten potwierdził swoją tożsamość. A potem instruuje 74-latka, by dokładnie wykonywał polecenia: ma nie wyłączać telefonu i odezwać się, jak będzie w samochodzie.
Elżbieta: - Zapytano mnie, gdzie pójdę do banku. Powiedziałam, że najbliższy mam niedaleko domu. Kazano mi nie wyłączać komórki. Miałam się zgłosić, jak dojdę pod bank. Ubraliśmy się z mężem i razem wyszliśmy z domu. Ja do banku, a on do samochodu.
Godzina 10:30.
Janusz: - Kiedy zameldowałem, że wsiadłem do samochodu, Janicki spytał, jaki to samochód, jaki ma numer rejestracyjny i że mam spokojnie poruszać się po mieście, bo wszystkie służby będą powiadomione, żeby mnie nie zatrzymywano. Następnie spytał, w jakim banku mam konto i żebym tam pojechał. Miałem podjąć kredyt na samochód w maksymalnej wysokości. Przed wejściem do banku miałem się zgłosić. Spytał też, jak jestem ubrany, bo mają mnie ubezpieczać funkcjonariusze. I dodał, że również nasz dom jest pod obserwacją.
Pod bankiem Janusz zgłasza się po dalsze instrukcje. Ma mieć cały czas włączony telefon i nie rozmawiać z pracownikami banku o akcji. Pieniądze ma podjąć w gotówce, a po wyjściu z banku ma pójść prosto do samochodu i się zameldować.
W Alior Banku Janusz podpisuje umowę o kredyt konsolidacyjny na łączną kwotę 29.987,35 zł z tym. Do ręki dostaje 20,8 tys. zł.
Miesięczna rata, którą będzie musiał spłacać do 12 dnia każdego miesiąca, wyniesie 601,46 złotych.
Poinformowany o całej sprawie Alior Bank poprosił o przedłużenie czasu na ustosunkowanie się do reklamacji. Nie odpowiedział na przesłane przez nas pytania dot. sytuacji swoich klientów.
Janusz: - Po wyjściu z banku i wejściu do samochodu zameldowałem się. Janicki wypytywał, co mówili pracownicy banku i czy coś nie wzbudziło mojej uwagi. Powiedział, że prawdopodobnie kobieta, która udzielała mi kredytu, jest członkiem szajki wyłudzającej pieniądze. Spytał, jaką kwotę otrzymałem i w jakiej formie. Powiedziałem, że całość tzn. 20,8 tys. złotych mam w kopercie. Odparł, że mnie dalej poprowadzi, bo jestem już pod obserwacją funkcjonariusza policji.
Godzina 11:45.
Kiedy Elżbieta dochodzi do banku, zgłasza się do inspektora Dziewulskiego, który mówi, że w banku ma poprosić o kredyt 35 tys. złotych na samochód.
70-latka otrzymuje w banku PKO BP S.A. gotówkę w wysokości 33.324,83 zł.
Elżbieta: - Przez cały czas pobytu w banku nie mogłam się zdradzić, że współpracuję z policją, a moja komórka miała być włączona. Po wyjściu z banku miałam się ponownie zgłosić.
- Andrzej Dziewulski zapytał, czy dotykałam pieniędzy. Powiedziałam, że musiałam je spakować do koperty. Wtedy powiedział, że będą musieli zdjąć odciski palców moje i pracownicy banku.
Inspektor z CBŚ telefonicznie prowadzi Elżbietę na parking pomiędzy bloki. Mówi, że kopertę z pieniędzmi ma zostawić na tyłach budynku przedszkola. Dokładnie pod białym samochodem osobowym stojącym na parkingu, pod tylne koło. Z lewej strony.
Elżbieta: - Kiedy zapytałam, czy ktoś nie ukradnie tych pieniędzy, powiedziano mi, że policjanci w cywilu obserwują teren i że nic się nie stanie. Pieniądze miały trafić do policyjnego depozytu aż do zakończenia akcji. Otrzymałam także informację, że pani, która udzielała mi kredytu, jest w mafii i niedawno się zatrudniła w tym banku.
Łączna kwota kredytu z odsetkami to 46.620,73 zł.
Miesięczna rata, jaką wkrótce będzie musiała płacić, wyniesie 801,71 złotych.
Po otrzymaniu informacji o oszustwie PKO Bank Polski uruchomił wewnętrzną procedurę wyjaśniającą, wyrażając zgodę na rezygnację z odsetek. Joanna Fatek z biura prasowego PKO wyjaśnia, że oszustwa „na wnuczka” czy „policjanta” są od kilku lat poważnym problemem dla klientów, ale też dla instytucji finansowych. Bank w ostatnim czasie notuje też wzmożoną aktywność przestępców wykorzystujących sytuację związaną z pandemią koronawirusa.
- Oszuści straszą seniorów, że ich pieniądze w banku nie są bezpieczne i trzeba je jak najszybciej zabrać: najlepiej wypłacić lub zrobić przelew pod wskazany przez nich rachunek. Przestępcy proszą też, aby nie wypłacać środków tylko w jednym oddziale i tym samym nie wzbudzać podejrzeń pracowników. Dodatkowo manipulują i ostrzegają, aby nie informować kasjera-doradcy czy dyrektora, na co potrzebna jest gotówka. Przekonują przy tym np., że rozpracowują grupę przestępczą, do której należą pracownicy banku – wyjaśnia Fatek.
Godzina 12:00.
Janusz wyjeżdża z parkingu Alior Banku - najpierw prosto, po dojechaniu do pomnika - w lewo. Na skrzyżowaniu w prawo. Prokurator Janicki każe mu się zatrzymać przy wewnętrznej drodze. Janusz ma pieszo podejść do stojącego tam dużego samochodu dostawczego.
- Polecono mi wsunąć kopertę pod samochód, a następnie odjechać i nie zatrzymywać się aż do skrzyżowania. Miałem jechać do drugiego banku i poprosić o maksymalną kwotę, jakiej mi udzielą.
W mBanku Janusz wnioskuje o kredyt w wysokości 45 tys. złotych. Dostaje odmowną decyzję, ale pracownik banku proponuje mu niższy - 20 tys. złotych. By dopełnić formalności, musi pojawić się w placówce z żoną.
Godzina 12:45.
Elżbieta ledwo zdążyła zostawić ponad 33 tys. złotych w kopercie na parkingu obok przedszkola, dostaje kolejne polecenie od funkcjonariusza CBŚ. Ma wziąć w banku Santander Consumer Bank kredyt – znów – "na samochód".
- Najpierw miałam uzupełnić ankietę. Ponieważ nie miałam przy sobie okularów, poprosiłam pracownicę banku, by po cichu ją przeczytała i pozaznaczałam odpowiedzi. Nie pamiętam wszystkich pytań, ale były takie: czy ktoś mnie nie zmusza, żeby wziąć kredyt? Czy ktoś nie czeka pod bankiem? Czy nie współpracuję z policją?
- Nie mogłam się z niczym zdradzić, bo to miała być tajemnica.
Elżbiecie nie udaje się pożyczyć pieniędzy w SCB. Powód? Brak zdolności kredytowej.
Elżbieta telefonuje do Andrzeja Dziewulskiego. Opowiada o negatywnej decyzji banku. Funkcjonariusz kieruje ją na parking, skąd ma odebrać ją mąż.
Godzina 12:47.
Janusz: - Po wyjściu z banku zameldowałem, że mogę otrzymać kredyt tylko jak będę z żoną. Zostałem poinformowany przez funkcjonariusza, że żona już o tym wie i będzie na mnie czekać na parkingu w innej części miasta. Gdy przez przypadek wyłączył mi się telefon, natychmiast miałem od niego zgłoszenie, żebym go nie wyłączał.
Janusz i Elżbieta na miejscu są o godz. 16:00.
W oddziale mBank S.A. małżeństwo otrzymuje 20.477,23 złotych.
Elżbieta: - Po wyjściu z banku dostaliśmy informację, że kopertę z pieniędzmi mam położyć pod żelazny płot na wysokości czarnego samochodu, który stał blisko naszego. Zauważyłam wtedy młodego mężczyznę przy aucie po drugiej stronie parkingu.
Miesięczna rata zobowiązania Elżbiety i Janusza w mBanku będzie wynosić 473,29 złotych, a spłacić ją muszą do 15 dnia każdego miesiąca. Łączna kwota kredytu z odsetkami to 23.341,99 zł.
Krzysztof Olszewski, rzecznik prasowy mBanku, tłumaczy, że oszustwo nie nastąpiło na etapie zaciągania kredytu, ale już po jego wypłaceniu. W trakcie zawierania umowy nie było sygnałów świadczących o tym, że klient działa na polecenie przestępców.
Czy mBank nie może umorzyć dwójce emerytów kilkudziesięciotysięcznego kredytu?
Olszewski podkreśla, że mBank jest w kontakcie z kredytobiorcą. Bank przychylił się do prośby klientów, by kredyt był nieoprocentowany, co oznacza brak konieczności spłaty odsetek, które standardowo stanowią zarobek dla banku. Dodaje, że bank monitoruje procesy kredytowe, edukuje klientów w sprawach bezpieczeństwa i szkoli pracowników, ale „kreatywność przestępców nie zna granic”.
Godzina 16:15.
Janusz siedzi w samochodzie, Elżbieta podchodzi do czarnego auta, mija je, dochodzi do ogrodzenia z blachy falistej. Schyla się i wkłada kopertę z pieniędzmi pod ogrodzenie. Potem małżeństwo wraca do domu.
Janusz: Ledwo weszliśmy, a od razu mieliśmy telefon z pytaniami: czy wszystko w porządku, czy nikt nas o coś nie wypytywał? Inspektor powiedział, że mamy spodziewać się telefonu ok. godz. 20:00.
Inspektor Andrzej Dziewulski rzeczywiście dzwoni wieczorem do Elżbiety i Janusza.
Pyta, jak się czują i o której jutro wstają. Rano znów zadzwoni.
Piątek, 8 maja, godz. 9:58
Elżbieta dostaje polecenie wzięcia kolejnego kredytu. Ma pożyczyć 45 tysięcy, oficjalnie na remont mieszkania.
W Getin Banku dostaje kredyt na więcej: łączna kwota wraz z odsetkami to 56.323,03 zł.
35 tysięcy otrzymuje w gotówce. Idzie pod pobliskie szkolne boisko sportowe, kładzie kopertę przed ławeczką. Andrzej Dziewulski już ma dla niej kolejne zadanie: poprosić o kredyt – znowu - na samochód w banku Credit Agricole. Od pracownicy słyszy, że decyzję otrzyma 11 lub 12 maja.
Dziewulski przez telefon pyta, czy Elżbieta widzi jeszcze w pobliżu jakiś bank. Elżbieta rozgląda się. Widzi placówkę Santander Consumer Banku. Dyspozycja – wziąć kolejny kredyt. Pracownica banku wzywa kierownika, który pyta, czy pani Elżbieta aby już nie składała wniosku o kredyt 7 maja o godzinie 13:00.
Elżbieta nie pamięta już nawet, czy taki wniosek składała. Mówi więc, że nie. Pracownik banku zaprasza ją do osobnego pokoju i prosi o wypełnienie ankiety. Czy ktoś nie zmusza jej do wzięcia kredytu? Czy ktoś nie czeka na nią przed bankiem? Czy Elżbieta nie współpracuje z policją?
Elżbieta: Oczywiście do niczego się nie przyznałam. Wyjaśniłam, że byłam w sąsiednim banku i dlatego tu weszłam. Przeprosiłam za pomyłkę i wyszłam.
Miesięczna rata zobowiązania Elżbiety w Getin Banku, płatna do 10 dnia każdego miesiąca, wynosić będzie 958,61 zł.
Artur Newecki, rzecznik prasowy Getin Noble Bank, pisze, że „każda reklamacja (…) jest analizowana w sposób indywidualny z uwzględnieniem aktualnej sytuacji danego Klienta” oraz, że bank „prowadzi cykliczne działania edukacyjne przestrzegające Klientów przed różnymi typami oszustw, w tym m.in. metodą „na wnuczka” czy „na policjanta”.
W odpowiedzi na reklamację przesłaną przez Elżbietę i Janusza Getin Noble Bank informuje, że "do chwili otrzymania przez Bank prawomocnego wyroku Sądu bądź postanowienia Prokuratury stwierdzającego, że umowa została zawarta w wyniku przestępstwa (...) umowa jest wiążąca i podlega spłacie".
Bank stwierdza również, że oboje nie mają "wystarczającej zdolności kredytowej do spłaty zobowiązania", więc nie wyraża zgody na jego restrukturyzację. Miesięczna rata ich kredytu nie ulegnie zmianie.
Gdy Elżbieta biega od Getin Banku do Credit Agricole, Janusz zostaje skierowany do Santander Consumer Bank S.A. Podpisuje tam umowę o kredyt gotówkowy na łączną kwotę 39.407,92 zł. Do wypłaty w oddziale banku dostaje 25 tys. złotych.
Miesięczna rata, którą będzie musiał regulować od czerwca, wynosi 661,20 złotych. Pieniądze powinien wpłacić do 13 dnia każdego miesiąca.
Dariusz Józefiak, dyrektor marketingu w Santander Consumer Bank, mówi, że we wszystkich oddziałach Santander są ulotki ostrzegające klientów przed oszustwami "na policjanta" czy "na wnuczka", a pracownicy są szkoleni, aby rozpoznawać próby oszustwa. Mają obserwować zachowanie klientów i natychmiast zgłaszać wątpliwości przełożonym. Podkreśla, że wszystko zależy od konkretnej sytuacji: czy klient zachowuje się nerwowo, jest zestresowany, zaniepokojony. I że w SCB były przypadki skutecznych interwencji pracowników, ale nie zawsze się udaje. A jeśli już do takiego wyłudzenia dojdzie, klient powinien jak najszybciej poinformować o tym bank.
Katarzyna Talkowska – Szewczyk, radca prawny i pełnomocniczka Elżbiety i Janusza, zwraca uwagę, że z uwagi na pandemię koronawirusa Covid-19 w wielu bankach kazano jednak chować ulotki, w tym te ostrzegające przed oszustwami, nie były więc one dostępne w placówkach.
Janusz: - Chciałem włożyć pieniądze do bagażnika, ale inspektor stanowczo zareagował przez telefon: mam je zostawić w środku auta.
- Schowałem te pieniądze pod dywanik przed siedzeniem pasażera.
Po wpłynięciu pisma od bohaterów tekstu Santander Consumer Bank złożył zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, a proces windykacji należności został wstrzymany do czasu wyjaśnienia sprawy. Usunięto także informacje o zobowiązaniu z bazy BIK.
Godzina 11:10
Prosto z banku SCB Janusz ma udać się do banku PKO BP i wziąć kredyt na 45 tys. złotych. A gdyby pracownik banku zapytał o przeznaczenie gotówki, Janusz ma odpowiedzieć, że pieniądze są mu pilnie potrzebne na kupno nowego samochodu.
Janusz: - Po sprawdzeniu przez pracownika banku dokumentów po około 45 minutach otrzymałem decyzję pozytywną na 43,5 tys. złotych.
- Po wyjściu z banku powiedziano mi, że mam wrócić do samochodu, wziąć złożone tam wcześniej pieniądze i czekać na dalsze instrukcje.
Dzwoni telefon. Podający się za prokuratora Krzysztof Janicki instruuje Janusza, aby obie koperty włożył do teczki i pojechał pod wskazaną lokalizację przy ogródkach działkowych. Zapewnia, że oboje z żoną są pod stałą obserwacją i mają się niczego nie obawiać.
Na miejscu po lewej stronie jest druciane ogrodzenie, przed którym rosną wysokie krzewy.
Janusz zgodnie z poleceniem rzuca teczkę pod jedno z drzewek i odjeżdża w kierunku placówki kolejnego banku - Millenium.
Godzina 12:30
W Millenium Bank Janusz ma wziąć kredyt na 48 tys. złotych.
- Pracownik banku poinformował mnie, że wniosek o taki kredyt wymaga czasu i muszę dokumenty uzupełnić też o wydruk operacji z innego rachunku, ale to na szczęście miałem. Do podpisania wniosku potrzebna jest jednak żona, a decyzja miała być w poniedziałek.
Poniedziałek, 11 maja, godz. 13:00
Janusz z Elżbietą jadą do banku Millenium. Po podpisaniu wszystkich zaległych dokumentów pracownik banku oświadcza, że decyzja będzie dopiero po południu.
Prowadzący ich funkcjonariusze kierują ich do Kasy Stefczyka.
Janusz: Tam okazało się, że kredyt może dostać moja żona, bo ja mam już za dużo lat i brak mi zdolności kredytowej. Żonie wypłacono pieniądze ok. 15:00. Następnie wróciliśmy do banku Millenium sprawdzić, jaka jest decyzja co do mojego kredytu.
Elżbieta w Spółdzielczej Kasie Oszczędnościowo – Kredytowej dostaje 10 tys. złotych. Łączna kwota pożyczki to 14,3 tys. zł. Miesięczna rata wyniesie 309,28 zł. Trzeba będzie ją uregulować do 15 dnia każdego miesiąca.
Po informacji o oszustwie Biuro Rzecznika Prasowego Krajowej Spółdzielczej Kasy Oszczędnościowo-Kredytowej w przesłanym komunikacie pisze, że z wewnętrznych analiz wynika, "iż udzielenie pożyczki poprzedzone było prawidłowym zbadaniem zdolności kredytowej w oparciu o przedłożone dokumenty" i że "nie stwierdzono jakichkolwiek nieprawidłowości czy wpływu osób trzecich na treść składanych przez Członka Kasy oświadczeń". Jednocześnie "Kasa Stefczyka przywiązuje dużą wagę do każdego zgłoszenia o zbliżonym charakterze i poddaje je stosownej weryfikacji".
W przypadku Janusza i Elżbiety "nie ma możliwości całościowego przychylenia się do zawartej w reklamacji prośby". Kasa jednak „już na obecnym etapie jest skłonna renegocjować warunki zaciągniętej pożyczki tak, aby jak najskuteczniej ułatwić spłatę zaciągniętego zobowiązania".
W banku Millenium około 16:00 Janusz uzyskuje zgodę na udzielenie kredytu na kwotę 82.945,30 zł. W gotówce dostaje 48 tys. zł. Miesięczna rata kredytu wyniesie 980,14 zł. Spłacać ją będzie musiał do 15-tego dnia każdego miesiąca.
Agnieszka Kubajek z biura prasowego Banku Millenium informuje, że w przypadku wszelkiego rodzaju wyłudzeń klienci w pierwszej kolejności powinni złożyć zawiadomienie na policji.
- Deklarujemy w każdym przypadku pełną gotowość do współpracy z właściwymi organami ścigania, przekazania wszelkich dostępnych dokumentów, danych oraz informacji. Z naszej strony staramy się pomagać osobom poszkodowanym, dostosowując działania do indywidualnej sytuacji klienta – wyjaśnia Kubajek.
Bank Millenium skontaktował się z parą. Już zrezygnował z odsetek, w efekcie wysokość raty, jaką Elżbieta z Januszem mieli spłacać, spadła o połowę.
Elżbieta: - Pieniądze z obu banków włożyliśmy do osobnych kopert. Ponieważ padał duży deszcz, włożyliśmy je do reklamówki. Skierowano nas do miejsca, gdzie mieliśmy ją zostawić.
Godzina 16:15
Janusz: - Z pieniędzmi w reklamówce udaliśmy się w stronę rynku, ale zawrócono nas w inną ulicę. Mieliśmy iść za bankiem wzdłuż kościoła, a potem skręcić na tył kamienicy, w której działała restauracja. Pieniądze mieliśmy zostawić pod ławką przy drugim parasolu.
Wieczorem Janusz odbiera telefon od Andrzeja Dziewulskiego, który pyta, jak przebiegł dzień. Janusz odpowiada mu, że dobrze i że jutro musi już pójść do pracy.
Wtorek, 12 maja, godz. 9:00
Elżbieta: - Mąż poszedł do pracy. Ja miałam sprawdzić, czy w banku Credit Agricole jest decyzja o kredycie. Powiedziano mi, że nie ma zgody, bo mam za małą zdolność kredytową. Kazano mi wtedy pojechać na inną ulicę do banku z Żubrem (Pekao S.A. – przyp. red.). Tam również nie udzielono mi kredytu, bo miałam za małą zdolność kredytową. Inspektor stwierdził jeszcze, że powinnam zapytać o kredyt w Citibanku, jednak tam nie udzielano kredytów gotówkowych.
- W czasie rozmowy powiedziałam, że jestem chora, mam rozstrój żołądka i muszę jechać do domu. Wieczorem już nie miałam od niego żadnego telefonu.
Środa, 13 maja, godz. 10:15
Janusz: - Zadzwonił pan podający się za prokuratora Krzysztofa Janickiego i tłumaczył brak telefonu we wtorek. Mówił, że funkcjonariusz, który prowadził moją żonę, był przemęczony i nie mógł zadzwonić. Pytał, czy mam jakiś wyznaczony bank na dzisiaj, zaproponował bym poszedł do ING Banku Śląskiego. Rano przeglądałem stronę Alior Banku i na swoim koncie zobaczyłem tam nowy kredyt. Powiedziałem mu o tym. Odpowiedział mi, że zaraz po zakończeniu śledztwa ten zapis zostanie zlikwidowany.
Elżbieta: - Do męża zadzwonił pan Krzysztof. Tłumaczył pana Andrzeja, że musiał wieczorem jechać do domu, bo był zmęczony organizowaniem przesłuchań, pytał też o moje zdrowie i prosił, aby mąż dokończył chodzenie po bankach.
- Mężczyzna, z którym rozmawiałam, był zawsze uprzejmy i miły, opowiadał mi wieczorem nawet o swojej rodzinie. Mówił zawsze: "pani Elżbieto, proszę mnie uważnie posłuchać". Przypominał za każdym razem, że nie wolno mi nikomu mówić o akcji policyjnej, nawet córce, czy rodzinie. Powiedział, że po akcji spotkamy się w komisariacie lub u nas w domu.
Krzysztof Janicki dzwoni po raz ostatni do Janusza i Elżbiety 13 maja.
Mimo obietnic nikt nie dzwoni w kolejne dni.
Wniosek o pomoc
Po siedmiu dniach od ostatniego kontaktu z funkcjonariuszami Janusz dzwoni na policję. Prosi o kontakt z Andrzejem Dziewulskim. Przez kilkadziesiąt minut jest odsyłany z numeru pod numer. Na koniec jedna z policjantek oświadcza, że taki funkcjonariusz nie istnieje.
Elżbieta i Janusz rozumieją, że padli ofiarą oszustwa.
Między 7 a 12 maja Janusz i Elżbieta, przekonani, że pomagają policjantom złapać oszustów, przekazują prawdziwym oszustom kwotę 236 111 złotych.
"Zwracam się̨ do Państwa z błagalną prośbą̨ o pomoc" - Elżbieta łamiącym głosem czyta list, który wyśle do największych polskich banków. Opisuje kilkudniowe "tournée" po kredyty i sposoby, których użyli przestępcy, by zachęcić ją i męża do ich wzięcia.
Łączne zobowiązania pary emerytów wobec wraz z odsetkami to 351 577 złotych. Po zsumowaniu miesięczna rata kredytu wyniesie ich 6.071,83 zł.
21 maja 2020 r. małżeństwo zgłasza sprawę na policję.
Śledztwo wciąż jest w toku.
Metody oszustów
Według policyjnych statystyk w 2019 roku oszuści wykorzystali 4569 osób, od których wyłudzili ponad 72,6 miliona złotych. Najwięcej poszkodowanych było w Warszawie i ościennych powiatach. 612 osób straciło blisko 21,8 miliona złotych.
Na podium niechlubnej statystyki znalazło się województwo śląskie - 856 osób poszkodowanych na kwotę prawie 11 milionów złotych, województwo małopolskie - 470 osób na ponad 10 milionów złotych. Najmniej oszustw było w województwach warmińsko-mazurskim i lubelskim.
W roku 2020 w okresie od stycznia do maja stwierdzono 1414 tego rodzaju przestępstw.
Piotr Konieczny, szef Niebezpiecznik.pl, serwisu, który codziennie ostrzega Polaków przed oszustwami, opisuje trzy najczęstsze metody, jakie wykorzystują oszuści zachęcając starsze osoby do zweryfikowania tożsamości policjantów pod numerem alarmowym.
Pierwsza z nich to sytuacja, w której oszuści dzwonią do kogoś na numer stacjonarny, a ofiara korzysta ze starej, analogowej centralki. W tej sytuacji, nawet jeśli ofiara odłoży słuchawkę i zadzwoni pod 997 czy 112, nigdzie się nie połączy, bo po drugiej stronie będzie oszust, który co najwyżej zamieni się z kolegą i będzie udawał dyżurnego. To wariant coraz rzadziej spotykany.
– Najczęstsza metoda to socjotechnika. Oszust mówi, że „przełączy teraz rozmowę na policję”, a w rzeczywistości odtwarza nagranie sygnału wybierania połączenia i komunikat numeru alarmowego. Ofiary tego typu przestępstw często twierdzą, że same zadzwoniły na policję, ale nie jest to prawda. Część ofiar nie rozumie, że nie było to nowe połączenie, a część niestety zdaje sobie z tego sprawę po fakcie, ale wstyd jest im się do tego przyznać, choć billing zaprzeczy ich wersji wydarzeń – tłumaczy Konieczny.
Jest jeszcze trzecia metoda, mniej popularna, bo wymagająca przebywania w niedalekiej odległości od ofiary przy centrali telefonicznej, która znajduje się np. w skrzynce obok bloku. Oszuści fizycznie podpinają się pod linię ofiary i kiedy ona „podnosi” słuchawkę, tak naprawdę po drugiej stronie linii znajduje się oszust, a nie firma telekomunikacyjna.
- Niestety, dostępów do centralek często chronią albo standardowe zamki albo zwyczajne, łatwe do otwarcia kłódki, co umożliwia tego rodzaju nadużycia – mówi Konieczny.
Bankowa tajemnica
Instytucje finansowe, w których bohaterowie tekstu zaciągnęli kredyty, w odpowiedzi na przesłane przez nas pytania informowały, że są zobowiązane do zachowania tajemnicy bankowej i nie mogą udzielać szczegółowych informacji.
Pełnomocniczka poszkodowanych podkreśla, że wszystkie kredyty udzielone zostały przez banki podlegające nadzorowi Komisji Nadzoru Finansowego. - Zdziwienie budzi fakt, że praktycznie od ręki w ciągu trzech dni zostały udzielone tak wysokie kredyty dwójce emerytów i to jeszcze w formie gotówkowej – mówi radczyni prawna Katarzyna Talkowska – Szewczyk. Dodaje, że w dobie epidemii COVID-19, kiedy wszyscy byli zachęcani do płatności bezgotówkowej, powinno się ze szczególną uwagą weryfikować cel, na jaki kredyt jest udzielany, a także dlaczego klient domaga się wypłaty w formie gotówkowej.
- Gdyby weryfikacja była przeprowadzona w sposób prawidłowy, a pracownicy banków informowali, że zdarzają się oszustwa, gdzie ktoś jest zmuszany do zaciągania zobowiązań w imię współpracy z policją, to niewątpliwie tej tragedii można byłoby uniknąć.
Imiona bohaterów i miejsca zostały na ich prośbę zmienione. Policyjne śledztwo w tej sprawie trwa.