"Do diabła z nimi!". To do nich Putin wysłał "Czarnych Kozaków" na rzeź
To jeden z najbardziej heroicznych epizodów walki o stolicę Ukrainy. Mieszkańcy niewielkiej miejscowości przeszli przez piekło, gdy rozpoczął się potężny atak rosyjskich oddziałów szturmowych i "Czarnych Kozaków". Dokładna liczba poległych obrońców Moszczun wciąż nie jest znana. - Do diabła z tymi Rosjanami! - mówią dziś ci, którzy przeżyli.
24.02.2023 | aktual.: 24.02.2023 11:22
- Zobacz, jaki to chłopiec - Walentyna Onyszczenko, babcia Dawida, pokazuje ekran swojego smartfona. - Jak można się nie cieszyć? On ma już rok. Jest taki wesoły. Już chodzi. Dawid Petrowicz, nasze dziecko wojny. Jego pierwszym słowem było "huk", a drugim "mama" - dodaje.
Dziecko wróciło do rodzinnej wsi zeszłej wiosny, kiedy jeszcze czuć było zapach spalenizny.
Rok po rosyjskiej inwazji główną wartością zniszczonego przez artylerię i samoloty Moszczuna są jego ludzie. I cisza, którą od czasu do czasu przerywają wybuchy na pobliskim poligonie Nowe Pietrowcy.
- Huk - powtarza Dawid, stawiając pierwsze kroki tam, gdzie wcześniej stawiał je kremlowski Goliat.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Czarni Kozacy" z 72. Brygady
Bitwa o Moszczun, który znajduje się ok. 15 km od obrzeży Kijowa, to jeden z najbardziej heroicznych epizodów walki o stolicę. Główny atak rosyjskich oddziałów szturmowych i piechoty morskiej przeprowadzili "Czarni Kozacy" z 72. Brygady. Wspomagali ich bojownicy z sił specjalnych, obrony terrorystycznej i Gwardii Narodowej.
Dokładna liczba poległych obrońców Moszczun wciąż nie jest znana. 11 września 2022 r. do wsi z całej Ukrainy zjechali krewni 68 żołnierzy, którzy zginęli w tym strategicznym rejonie frontu, aby wziąć udział w uroczystościach zorganizowanych dla zmarłych.
Według Kijowskiej Obwodowej Administracji Wojskowej, między końcem lutego a 21 marca, czyli dniem wyzwolenia Moszczun, zniszczono prawie 70 proc. domów we wsi.
W maju 2022 r. Damaged.in.ua opublikowała wyniki badań przeprowadzonych na szeroką skalę. Analiza 562 zdjęć z drona wykazała, że 1964 z 2714 budynków mieszkalnych i gospodarczych zostało zamienionych w ruiny.
Kijowska Szkoła Ekonomii oszacowała straty materialne na 1 mld 100 mln ukraińskich hrywien.
Petro Makuszenko, który był starostą Moszczun przed przejęciem władzy przez administrację wojskową, powiedział Ukraińskiej Prawdzie, że w walkach zginęło 12 cywilów.
Dziś, według Makuszenki, ok. 600 mieszkańców, którzy wrócili po wyzwoleniu - a to zaledwie dwie trzecie tych, którzy mieszkali we wsi przed 24 lutego 2022 r. - próbuje teraz ułożyć sobie tu życie na nowo.
To, co teraz próbują nazwać komfortem domowym, jest w ogóle możliwe głównie dzięki wolontariuszom, organizacjom cerkiewnym, darowiznom i ambasadom innych krajów. Ludzie mieszkają w domach modułowych lub w częściowo zniszczonych budynkach. Niektórzy wyposażyli swoje szopy i garaże, by tam przeżyć zimę.
W Moszczunie jest kilka sklepów i jest poczta. Mają tu jeden autobus - nr 719 do kijowskich Puszczej Wodyci i Nywek. Dziennikarze Ukraińskiej Prawdy odwiedzili Moszczun rok po inwazji rosyjskiej, aby dowiedzieć się, jak mieszkańcy radzą sobie ze skutkami zniszczeń i czy wierzą w odrodzenie wsi.
Звільнені від “визволителів”. Як зруйнований Мощун оговтується від минулорічного вторгнення | УП
Walentyna
- Jesteś gospodynią? - pytamy.
- Tak, jestem - odpowiada i otwiera przestrzeloną bramę. To Walentyna Onyszczenko. - Jestem... kiedyś byłam. Teraz została już tylko nazwa tego kim byłam kiedyś - dodaje.
Rok temu to był dom, który został wybudowany jeszcze przez rodziców Walentyny i w którym ona dorastała. Mieszkała tu przez ponad pół wieku, a po 24 lutego jego ruiny zapakowano do pięciu ciężarówek i wywieziono na wysypisko.
- Mamy duże podwórko, ponad 18 arów - mówi i prowadzi przez pusty, zniszczony teren. - Był tu ogród, warzywnik, szklarnia, trampolina, huśtawka - wylicza.
- A tutaj, obok, był dom mojego syna. 10 lat go budował własnymi rękami, prawie skończył. Ale już nie ma domu. Teraz musi zaczynać wszystko od nowa - dodaje.
Po wkroczeniu Rosjan Walentyna wraz z rodziną i sąsiadami przez wiele dni ukrywała się w piwnicy. Wychodzili na podwórko tylko po to, żeby zrobić herbatę i coś do jedzenia.
- Pamiętam, że wsiadłam na skuter i pojechałam do Chubychy, do domu baby Niny, kiedy wszystko się zaczęło - uśmiecha się. - Mój syn krzyczał: gdzie idziesz?! - wspomina.
- Pracuję w opiece społecznej. Babcia Nina jest moją podopieczną. Obiecałam, że będę jej przynosić ser i masło, a teraz przyszła wojna. Ale skoro obiecałam, to musiałam dostarczyć jedzenie. Moje nerwy dały o sobie znać dopiero, gdy sytuacja stała się bardzo poważna. Musiałyśmy wyjechać 5 marca. Dwa dni później, koło piwnicy, w której ukrywała się moja rodzina, spadł pocisk - wspomina.
W kwietniu wrócili i zastali sam popiół. Jesienią we wsi zaczęły pojawiać się domy modułowe. Walentyna dostała "dom" o wymiarach sześć na trzy metry.
Walentyna dzieli przyczepę kempingową z 35-letnim synem i zwierzętami domowymi. Kuchenka z butlą gazową, piecyk, lodówka i prąd. Koty, szafka nocna, dwa łóżka i garnek barszczu. Dziś Walentyna zadowala się tym, co ma.
- Wybudowali toaletę na zewnątrz i mamy wodę z autonomicznego podgrzewacza. Myjemy się w spartańskich warunkach. A co możemy zrobić? - pyta.
W pierwsze mrozy, kiedy przyczepa była bez pieca i jeszcze niezamieszkana, nastrój Walentyny spadł wraz z temperaturą. - Wyszłam na zewnątrz, rozpaliłam ogień, ogrzałam się i poszłam do domu córki - wspomina Onyszczenko - Tam pomyślałam: "O mój Boże, nasi chłopcy marzną w okopach, a ja tu siedzę i narzekam. Zebrałem się i wróciłam".
Później zainstalowali piec. To ratuje życie. Piec to najświętsza rzecz.
Najgorsza zima życia. "Już prawie za nami"
Od miesięcy Walentyna patrzy przez jedyne okno przyczepy na zniszczony dom syna. Przed nim w miejscu, gdzie kiedyś był jej dom, z ziemi wystają metalowe pale.
W zeszłym roku Fundacja Newkraine obiecała wybudować na pustym podwórku nowoczesne mieszkania modułowe. Za środki, które zaoferował bokser Oleksandr Usyk.
Dopóki to nie nastąpi, Walentyna czeka na zwycięstwo i wiosnę.
- Chciałabym, żebyśmy się obudzili i powiedziano nam: "to się stało, nadszedł pokój!" - marzy Walentyna Onyszczenko. - Mamy nadzieję, że wszystko odbudujemy. Dziękuję Bogu, że inni mają się dobrze. To jest przynajmniej dobra wiadomość. Gdyby nie Moszczun, ucierpiałyby inne wioski.
No nic, niedługo nadejdzie wiosna. Wszystko będzie inne. - Wyrosną kwiaty. Zrobię porządek w szklarni, będę hodować własne ogórki i pomidory. Proszę przyjeżdżać, poczęstuję wszystkich - cieszy się.
Marchonos
Zarys przyszłości w Moszczunie widać przez wizję dwóch budynków, które nie uległy większym zniszczeniom: cerkwi Jana Chrzciciela i sklepu z materiałami budowlanymi Sergija Marchonosa.
- Tam BMD (transporter opancerzony - red.) wjechał w krzak śliwy wiśniowej, który zasadziłem - opowiada 62-letni biznesmen - A tutaj, gdzie dziura, nasi chyba strzelali do niego, ale trochę chybili - dodaje.
No nic, daleko nie zajechał. Dwa z nich spłonęły na drodze. Ludzie już je rozebrali na złom - transporter opancerzony ma aluminiową karoserię.
Marchonos, z wykształcenia technik okrętowy, służył w radzieckich siłach przeciwlotniczych. Pracował na łodzi na Dnieprze. Później otworzył własny sklep.
Marchonos: - Prowadzę biznes od 15 lat. Nie rozwinął się zbytnio, ale zarabiam wystarczająco na czarny chleb. Czasem zarabiam też wystarczająco na biały chleb, ale bez kawioru.
W pierwszych dniach rosyjskiej inwazji Sergij Marchonos zaopatrywał obrońców stolicy w gwoździe, narzędzia i śruby. Samochód miał załadowany siekierami i łopatami, które zabrał do budowy ziemianek i okopów. Mieszkańcy wsi wysyłali też jego samochodem żywność, wodę, materace i koce dla walczących.
- Raz wojsko włożyło do mojego samochodu Javelin! - uśmiecha się radośnie na wspomnienie. - Kiedy sytuacja się pogorszyła, musieliśmy ukrywać się w piwnicach, szukając najbardziej bezpiecznej z nich - dodaje nagle.
- Wyjechaliśmy 3 marca, kiedy sytuacja była już nie do zniesienia - wspomina Walia, żona biznesmena. - Nasz wnuk ma pięć i pół roku, po tym wszystkim, co przeżyliśmy, dziecko przestało mówić.
Przez ostatnie dziewięć miesięcy było często w szpitalu. - Jeździliśmy z nim do szeptuchy i znachorów, dopóki się to trochę nie uporządkowało. Teraz się jąka, ale przynajmniej zaczął mówić... - dodaje.
Można powiedzieć, że Marchonosowie mieli szczęście - pocisk trafił w fundament ich domu, ale uszkodził tylko narożnik, okna i dach.
W maju, po powrocie do wyzwolonej wsi, Sergij nie czekał na pomoc. Za własne pieniądze wymienił okna. Dziurę w dachu przykrył plandeką, a w pomieszczeniu ustawili garnki i miski na wodę z deszczu.
Dach nadal przecieka. Właściciela nie stać na jego dalszą naprawę. Sponsorzy obiecali, że pomogą.
- Jestem optymistą! - mówi Marchonos. - Czy wiesz, kto jest optymista? To świadomy pesymista. Tutaj ludzie boją się, że Rosjanie znowu napadną ze strony Białorusi. Moja żona bardzo się tego boi - przyznaje.
Przyczyn wesołego humoru i częstego uśmiechu u samego Sergija Marchonosa należy szukać w jego korzeniach. Po przeprowadzeniu własnych "badań" odkryliśmy, że nazwisko Marchonos pochodzi od kozaka "Mokry Nos", który grasował w lasach pod Kijowem.
Tu przebiegała granica z Polską. Podobno Kozacy byli wysyłani na odpoczynek do Międzygórza - gdzie już w bardziej współczesnych czasach znajdowała się słynna rezydencja Wiktora Janukowycza, byłego prezydenta Ukrainy.
Starosta. "Do diabła z nimi!"
"Serce" Moszczun z jego nazwą zostało uratowane przed ostrzałem w jednej z kotłowni. To znak, przy którym w czasach pokoju, chętnie fotografowali się ludzie. Został ukryty przez starostę.
- Nie opuszczałem wioski do 12 marca. Pamiętam, że było jeszcze zimno. Poszedłem do wiejskiego klubu - schowałem komputery i ten znak z sercem ukryłem. Tak to wszystko przetrwało - mówi Petro Makuszenko.
Jak i wielu innych mieszkańców, Petro Makuszenko po 24 lutego zmienił się w wolontariusza.
Matczyny dziadek Makuszenki, Maksym Grygorowicz Zaika, urodzony w 1887 r., służył w cesarskiej marynarce wojennej. Rewolucję 1917 r. widział na krążowniku "Diana", dokładnie takim samym jak słynna "Aurora".
Kiedy Petro był mały, dziadek powiedział mu, że historia "Aurory" była epicka i bohaterska - jak o tym opowiadali na radzieckich lekcjach historii.
Makuszenko, który przez wiele lat pracował w leśnictwie, został wybrany na starostę Moszczun w 2021 r. Wiosną 2022 r., po wyparciu Rosjan z Kijowa, władzę przejęła administracja wojskowa.
Petro był jednym z pierwszych, którzy odwiedzili Moszczun na początku kwietnia. - Musieliśmy oczyścić wszystko z min - wspomina. - Sprawdziliśmy podwórka i domy. Było czterech saperów i ja, jako przedstawiciel wsi. W samym Moszczunie nie znaleźliśmy żadnych min lądowych. Ale dalej, za wsią, już były - opowiada.
Makuszenko określa swój obecny status ironicznie - "wolny słuchacz". Mówi, że musi dużo wysłuchiwać od swoich współmieszkańców - mimo że i jego własny dom został uszkodzony przez ostrzał. Oprócz tego spalono też samochody z garażami.
- Ale do diabła z nimi - ucina starosta.
Fundacje charytatywne wkroczyły, by pomóc mieszkańcom przetrwać zimę: "Mój Dom", "Rotary", Czerwony Krzyż. Ambasada Szwajcarii przekazała kilka milionów hrywien na plastikowe okna.
- Pewien pastor Bill z Teksasu był jedną z pierwszych osób, które przyszły nam z pomocą - dodaje Petro Makuszenko. - Kiedy wpuszczono ludzi, natychmiast pojawili się wolontariusze. Mamy załatwione wszystkie pilne sprawy związane z żywnością i odzieżą - podkreśla.
- Mieszkamy w tymczasowych przyczepach, ale jeśli mówimy o przyszłości, to czas zacząć budowę kapitalną. Chciałbym, aby na ten cel przeznaczono fundusze państwowe - dodaje.
Baba Zina
Zinowia Filimoniwna Kostenko może stać się bohaterką jednej z powojennych opowieści o Moszczunie. - Kiedy nasi żołnierze przeprowadzali przeczesywanie, przyszli do domu babci Ziny, zapukali i powiedzieli: "chodźmy!". A ona im odpowiedziała: "Wnuczki, poczekajcie, pozwólcie mi się chociaż umyć i przygotować. Wróćcie jutro" - opowiadają we wsi.
Zinowia to "twarde ciasteczko". Urodzona w 1942 r., całe życie przepracowała. Ewakuować się nie chciała. Kostenko przeżyła II wojnę światową z Niemcami, a teraz przeżywa atak Rosjan. - Pomyślałam, że niech się dzieje Boża wola. Urodziłam się w czasie wojny, w 1942 r. i myślałam, że prawdopodobnie umrę w czasie wojny w 2022 r. Wyglądało mi na to, że już po mnie! Kiedy zaczęli strzelać... Wydawało się, że to już koniec, ale wciąż żyję. 21 listopada skończyłam 80 lat - dodaje.
Podczas, gdy sąsiednie domy wybuchały i płonęły, Zinowia siedziała za ścianą pokoju. Potem przyleciał pociski - spadł bardzo blisko. - Kazali nam się ukryć w piwnicy, ale tu i ówdzie drzwi zostały wysadzone i nie było się już gdzie chować. Do tego rozbite szyby. Wszędzie był bałagan. Podłoga zagłębiona w ziemi - wspomina.
Sytuacja stała się nieco spokojniejsza, gdy na werandzie pojawił się zagubiony pies.
- To świetna sprawa, którą można pokazać w filmie - śmieje się Zina. - Pewnego dnia wyszłam z pokoju, a pies siedział na krześle. Powiedziałam: "cześć, co tu robisz?". Zaczęłam mu dawać jedzenie. Jakoś łatwiej było z nim trwać. Przychodził tu cały czas. Jak tylko zaczynali strzelać, on podpełzał do okna i szczekał, aż przestali - opowiada.
Zinowia Filimoniwna spędza już 80. zimę we własnym - choć zniszczonym wojną - domu. Ogrzewa piec drewnem kupionym za 6 tys. hrywien oraz kłodami przyniesionymi i pociętymi przez wolontariuszy.
- Dom moich rodziców był w ogrodzie, ale spłonął dawno temu. A ten jest duży, zbudowany przez mojego syna. Widzisz, drzwi zostały wstawione po wojnie (po walkach we wsi w marcu 2022 r. - red.). Dzięki Bogu. I okna też zresztą wstawili. Czerwony Krzyż pomógł, dał nam pieniądze, a my zatrudniliśmy ludzi i kupiliśmy okna. Dach niedawno został pokryty, bo jak padał deszcz, to woda od razu przychodziła do mieszkania - dodaje.
- Nic się już nie stanie, jak myślisz? - pytają często młodsi babcię Zinę. - Mam nadzieję... na Boga, na wszystkich świętych. Na wszystkich dobrych, życzliwych ludzi. Wszyscy pomagają. Moszczun zostanie odbudowany - odpowiada.
Gdyby
Historia Moszczun jest określona przez dwa główne "gdyby". Gdyby nie Rosjanie, wieś nie zostałaby zrujnowana. Gdyby nie jej obrońcy, życie nie wróciłoby do Moszczun.
Rok po inwazji okolica jest spokojna. Wśród zniszczonych wybuchami sosen pasą się kozy. W miejscu, gdzie znajdowały się ziemianki i okopy, w których walczyli i ginęli żołnierze, stoi pomnik stworzony z inicjatywy Larysy Lolaszwili i rodzin pozostałych poległych.
Wiosną ubiegłego roku syn Larysy, 42-letni Badri Lolaszwili, dowódca kompanii w 72. Brygadzie, miał wiele możliwości uniknięcia śmierci. Gdyby nie jego miłość do Ukrainy i ten kontrakt z siłami zbrojnymi z 2014 r. Gdyby nie 24 lutego... i konieczność obrony Kijowa w 2022 r.
Przed inwazją na pełną skalę Lolaszwili był szefem Miejskiej Agencji Edukacji w Kijowie, która zajmowała się cyfryzacją edukacji w ukraińskiej stolicy.
Jego ciało znaleziono półtora miesiąca po śmierci. W wykopie zasypanym ziemią. "Zginął od rany postrzałowej podczas walki" - napisał ekspert medycyny sądowej.
Żołnierz został pochowany w obwodzie czerkaskim. W dniu pierwszych urodzin swojego syna Damira. Gdy Damir dorośnie, najsilniejsze emocje wywołają zapewne dwie myśli o tej wojnie.
Gdyby nie Rosjanie. Złość.
Gdyby nie jego ojciec, który zginął, ale uratował Kijów. Honor.
Krzyk przerażenia
- Pamiętam zeszłą wiosnę, jak tylko ludzie wrócili, wzięli ode mnie nasiona - mówi właściciel sklepu Sergij Marchonos. - Nie tylko warzywa, sadzili nawet kwiaty... musimy żyć dalej. Odbudowa wszystkiego będzie wymagała dużo pracy. Najważniejsze jest, aby otrzymać pomoc, my mamy ludzi z rękami. Nie jesteśmy kacapami!* - dodaje.
- W trakcie mojej pracy musiałem odwiedzić Rosję. Cóż, na Kubaniu widziałem pracowitych ludzi. Ale na Uralu... Oni nawet bimbru nie potrafią pędzić - dodaje.
Po walkach marcowych jest cisza, z której Moszczun słynął przed inwazją. Ta stała się jeszcze bardziej znacząca.
- Teraz uświadomiłam sobie, jak ważna jest cisza - mówi Walia, żona Sergija Marchonosa. - Teraz chcę tylko ciszy.
- Chodzisz i patrzysz sobie na słońce. Wydaje się, że to jest cisza. Ale to tylko tutaj. A tam, w innych miejscach? I wtedy czuję krzyk duszy. Krzyk przerażenia.
- Zwycięstwo i tak będzie nasze! Zaatakowano nie tych ludzi.
Jewhen Rudenko, Dmytro Larin (zdjęcie) – Ukraińska Prawda
Materiał pochodzi z serwisu Ukrainska Pravda
*Pogardliwe określenie Rosjanina.